Wyprawa życia za 5 euro za noc. "Byłem wyczerpany. Przez tydzień dochodziłem do siebie"

Podczas wakacji musiał walczyć z bólem i codziennie pokonywać własne słabości. Były polski lekkoatleta zamiast tradycyjnego urlopu na plaży, wybrał ekstremalną wędrówkę szlakiem św. Jakuba. Wspólnie z partnerką w dziesięć dni przeszli 330 km.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Marek Plawgo ze swoją partnerką (archiwum prywatne Marka Plawgi) Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marek Plawgo ze swoją partnerką (archiwum prywatne Marka Plawgi)
- To był szalony pomysł i choć codziennie budziłem się z przeświadczeniem, że to już koniec szans na pokonanie trasy, to ostatecznie za każdym razem udało się pokonywać słabości. Efekt był jednak taki, że po dziesięciu dniach urlopu wróciłem do pracy zupełnie wyczerpany i o pięć kilogramów lżejszy. Mimo to nie ma mowy bym żałował, a dziś mogę z czystym sumieniem polecić taką formę spędzania czasu praktycznie każdemu - mówi były polski lekkoatleta Marek Plawgo.

Były medalista mistrzostw świata i Europy w biegu na 400 metrów przez płotki od lat spędza urlopy daleko poza utartymi szlakami. Wakacje all inclusive w luksusowych hotelach nie są dla niego, dlatego co roku szuka ciekawych wyzwań. Jeszcze trzy lata temu przez kilkanaście dni jeździł po Europie na skuterze, a tym razem wybrał dla siebie i swojej partnerki jeszcze bardziej ekstremalne zadanie.

Pokonali 330 km w 10 dni i 10 km przewyższenia

Oboje zdecydowali się wyruszyć pod koniec sierpnia szlakiem św. Jakuba, czyli jedną z najpopularniejszych tras pielgrzymkowych w Europie. Wyprawa jest bardzo popularna na zachodzie kontynentu, ale i w Polsce z roku na rok jest coraz więcej śmiałków, którzy chcą spróbować nowego wyzwania.

ZOBACZ WIDEO: Co ten sędzia wyprawiał. Tylko się przypatrz

Ostatecznie, ze względu na ograniczone możliwości urlopowe, para wybrała przejście szlakiem Camino Primitivo (w wolnym tłumaczeniu droga pierwotna) prowadzącym z Oviedo do Santiago de Compostela, który liczy blisko 330 kilometrów. Co ostrożniejsze przewodniki zalecają podzielenie trasy na 14 dni marszu, ale Marek Plawgo z partnerką zdecydowali się na szybsze tempo i na przejście całego dystansu dali sobie dziesięć dni.

Oboje zdawali sobie sprawę, że będzie im trudniej niż innym pielgrzymom, ale chyba w najgorszych snach nie przypuszczali, że będzie aż tak źle. Marek Plawgo to przecież były sportowiec, a jego partnerka Kamila studiowała na AWF i od lat jest związana z lekkoatletyką. W teorii przejście 30 kilometrów dziennie nie powinno być wielkim problemem.

Stopy przestały mieścić się do butów

- Rzeczywistość okazała się brutalna, bo od drugiego dnia codziennie cierpieliśmy. Bolały nas stopy, kolana i plecy. Pojawiły się stany zapalne, opuchnięcia, obtarcia, a także bolesne naciągnięcia mięśni, które praktycznie uniemożliwiały ruszanie stopą w górę i w dół. Gdy pilnie potrzebowaliśmy leków, okazało się, że musimy przejść aż 12 kilometrów, bo taki dystans dzielił nas do najbliższej apteki. Podobnie było, gdy potrzebowaliśmy lekarza. Dwa pierwsze dni były udane, ale potem oboje mieliśmy tak spuchnięte stopy, że nie mogliśmy włożyć ich do butów. Kamila przez sto kilometrów szła w japonkach, co tylko pogorszyło sytuację, bo plastikowy pasek zupełnie obtarł jej skórę na palcach u stóp. Sytuacja uspokoiła się, gdy znaleźliśmy sklep i kupiliśmy buty o rozmiar większy od poprzednich - relacjonuje były polski lekkoatleta.
Partnerka Marka Plawgi przez 100 kilometrów wędrowała w klapkach, których miała używać jedynie pod prysznicem (archiwum prywatne Marka Plawgi) Partnerka Marka Plawgi przez 100 kilometrów wędrowała w klapkach, których miała używać jedynie pod prysznicem (archiwum prywatne Marka Plawgi)
Ich kondycja także okazała się nieco słabsza niż przypuszczali, a wysokie tempo praktycznie nie dawało szans na zrobienie sobie luźniejszego dnia. Bilety lotnicze zakupili już wcześniej i nie było możliwości przełożenia wylotu o kilka dni.

Czasu na regenerację praktycznie nie było, bo niemal codziennie para musiała przejść blisko 30 kilometrów. Konieczność interwencji lekarza sprawiła, że jednego dnia na szlak ruszyli dopiero po godzinie 13, a na miejsce docelowe dotarli po godzinie 22. Aby zaoszczędzić czas na sen, podjęli decyzję o rezygnacji z posiłku, a następnego dnia z samego rana musieli ruszać w dalszą drogę. Jak łatwo się domyślać, po takim wysiłku wcale nie było łatwo zasnąć.

Codziennie byli blisko, by powiedzieć pas

- Przyznam, że codziennie budziłem się ze świadomością, że to może być nas ostatni dzień na szlaku. Ból był trudny do przezwyciężenia, a dodatkowo dawało o sobie znać znużenie. Przez tyle godzin wędrówki nie da rady cały czas rozmawiać, dlatego sporą część podróży spędza się w milczeniu. Jest to szczególnie trudno, gdy wszystko boli - dodaje Plawgo.

O niezwykłe przygody na trasie Camino Primitivo nie jest trudno, bo podczas wędrówki spotyka się ludzi z całego świata, a uczestnicy wyprawy mają sporo czasu na rozmowy, choćby dlatego, że kolejne noce spędza się w schroniskach z wieloosobowymi pokojami. Noclegi są naprawdę tanie (5-7 euro od osoby), ale w zamian nie należy oczekiwać zbyt wiele, bo zwykle śpi się we własnym śpiworze na dostępnym materacu. Wspólne jadalnie sprawiają, że śniadania stają się prawdziwymi ucztami, podczas których można porozmawiać z ludźmi z całego świata.
Wspólne przejście szlaku cementuje każdy związek i sprawia, że można lepiej się poznać (archiwum prywatne Marka Plawgi) Wspólne przejście szlaku cementuje każdy związek i sprawia, że można lepiej się poznać (archiwum prywatne Marka Plawgi)
- Spotkaliśmy podróżnych z Kolumbii czy Nowej Zelandii, a także mnóstwo osób z Niemiec, Francji czy Hiszpanii. Szczególnie utkwiła mi w pamięci wędrówka osób niepełnosprawnych z Francji, której opiekunowie przewozili wszystkie rzeczy w taczkach. Przekrój ludzi na szlaku jest naprawdę duży, od biednych ludzi w żałobie, którzy w ten sposób próbują poradzić sobie w trudnym życiowym momencie, po bogatych menedżerów, którzy szukają nowych doznań. To zresztą charakterystyczne dla tej wędrówki, że każdy może odnaleźć podczas niej coś innego. Ja wędrówkę traktowałem jako cel sportowy, a dla Kamili było to doznanie duchowe. Choć podróżuje się od katedry do katedry, to nie ograniczałbym sensu tej wędrówki tylko do przygody duchowej. To był wielki sprawdzian dla naszej relacji, który na pewno ją wzmocnił - przyznaje polski lekkoatleta.

Połowę zawartości plecaków od razu wysłali do Polski

W pokonywaniu słabości pielgrzymom pomaga życzliwość mieszkańców poszczególnych miejscowości. Ci wystawiają przed swoimi domami butelki z wodą, służą radą i pomocą, a gdy tylko ktoś na chwilę zboczy z wyznaczonej trasy, to od razu nakierowują na właściwy szlak.

Większość trasy przebiega jednak z dala od miast, a pielgrzym ma dostatecznie dużo czasu, by cieszyć się kontaktem z naturą i pięknymi widokami gór, rzek i lasów.
Camino Primitivo to bardzo zróżnicowany szlak, który biegnie przez tereny górzyste, ale także miasta (archiwum prywatne Marka Plawgi) Camino Primitivo to bardzo zróżnicowany szlak, który biegnie przez tereny górzyste, ale także miasta (archiwum prywatne Marka Plawgi)
W surowych warunkach marszu kluczowa staje się nie tylko kondycja, ale także odpowiednia taktyka i odporność psychiczna. Plawgo nie spodziewał się aż takich problemów, dlatego wspólnie z partnerką zapakowali do plecaków wszystko, co mogło im się przydać. Życie szybko zweryfikowało ich plany, a ważące około 11 kilogramów plecaki z każdym kilometrem stawały się przeszkodą nie do udźwignięcia. Ostatecznie już na pierwszej napotkanej poczcie zdecydowali się ograniczyć ilość rzeczy, a do Polski wysłali choćby tablet, drona, buty, czy nadmiar ubrań. Wędrówkę kontynuowali z "zaledwie" sześciokilogramowymi plecakami.

Lekkoatleta pokonał maraton, ale potem miał problem

Najdłuższym odcinkiem był przedostatni dzień, podczas którego śmiałkowie pokonali ponad 42 kilometry. Cena za taki wysiłek była zaskakująco wysoka. - Może niektórzy się zdziwią, ale nigdy nie zmierzyłem się z dystansem maratońskim, więc podczas tej wyprawy zależało mi, by jednego dnia w końcu pokonać tę magiczną granicę. Zrobiłem to, ale gdy obudziłem się następnego dnia, stany zapalne w stawach były tak zaognione, że miałem problemy z poruszaniem się. Doszło do kumulacji zmęczenia po wcześniejszych dziewięciu dniach i było naprawdę źle. Ostatecznie zamiast o godzinie 11, podróż zakończyliśmy o 16 i nie starczyło nam już czasu, by wybrać się na plażę do La Coruny - relacjonuje.

Jego przygoda już teraz zainspirowała wielu znajomych, którzy zamierzają powtórzyć jego wyczyn. Choć Plawgo doradza kolejnym śmiałkom nieco wolniejsze tempo, to sam już myśli o kolejnym wyzwaniu na kolejny rok.
Finałem trasy jest wizyta w przepięknej katedrze w Santiago de Compostella (archiwum prywatne Marka Plawgi) Finałem trasy jest wizyta w przepięknej katedrze w Santiago de Compostella (archiwum prywatne Marka Plawgi)
- Czas w Hiszpanii był znakomity, ale mam delikatny niedosyt, jeśli chodzi o widoki, dlatego teraz planuję realizację kolejnego wielkiego marzenia, czyli przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego. Ma prawie 500 kilometrów, a na całej trasie jest blisko 27 kilometrów przewyższenia. Jestem już znacznie bardziej doświadczony, a słyszałem, że ta trasa pod względem natury i widoków jest jeszcze piękniejsza niż szlak św. Jakuba. Planuję tę wyprawę już od 2019 roku i mam nadzieję, że za rok w końcu się uda - dodaje Plawgo, który obecnie poza obowiązkami komentatora zawodów lekkoatletycznych, pracuje także jako dyrektor marketingu w spółce Miejska Arena Kultury i Sportu w Łodzi.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Młody piłkarz przegrał swój ostatni "mecz"
Wracają na mundial po ośmiu latach

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×