Wydała ponad 130 tysięcy złotych, by wrócić do sportu. "Gdyby nie oszczędności, skończyłabym karierę"

Zdobyła dla Polski pięć medali najważniejszych imprez w Europie i na świecie. Przez ostatnie półtora roku obserwowała sport w telewizji, a sama zmagała się z poważną kontuzją. Patrycja Wyciszkiewicz opowiada o swoim powrocie do biegania.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka
Gdyby nie poważna kontuzja ścięgien Achillesa, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka miałaby ogromną szansę na dwa medale podczas ostatnich igrzysk olimpijskich. Przed kontuzją była bowiem podstawową zawodniczką najlepszej polskiej sztafety 4x400 metrów, zwanej "Aniołkami Matusińskiego". Przez ostatnie 1,5 roku lekkoatletka nauczyła się walczyć nie tyle na bieżni, co poza nią. Wyzwania były naprawdę duże.

Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Od półtora roku leczy pani poważną kontuzję ścięgien Achillesa w obu nogach, a w tym czasie przeszła aż trzy operacje. lewej nogi. Jaka jest szansa, że wkrótce znów zobaczymy panią na bieżni?

Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka (srebrna medalistka MŚ z 2019 roku): Chciałabym, żeby wszystko wychodziło na prostą, ale powroty do sportu zawsze są trudne. Niestety podobnie jest ze mną, bo choć od kontuzji minęło już bardzo dużo czasu, to ja wciąż nie mogę powiedzieć, że wszystko co najgorsze już minęło. Ze zdrowiem jest coraz lepiej, ale nie na tyle, by wstawać rano z łóżka i nie czuć żadnego bólu. Niemal codziennie jeżdżę na rehabilitację, a specjaliści pocieszają mnie, że ten ból to jedynie niewielka pozostałość po kontuzji i z czasem przejdzie.

ZOBACZ WIDEO: Kłótnia o podział pieniędzy. "Wszystko powinno być ustalone przed wylotem z Warszawy"

Ostatnio chwaliła się pani, że zdążyła już wrócić do biegania. Jak wyglądały pierwsze treningi?

Pierwsze próby biegania podjęłam w czerwcu, ale nie było łatwo. Nie chodzi nawet o kondycję, bo cały czas podczas kontuzji realizowałam trening zastępczy i o powrót do dobrej dyspozycji aż tak bardzo się nie boję. Znacznie gorzej było pod względem psychicznym. Strasznie się stresowałam, że stanie się coś złego, że źle postawię nogę, że wydarzy się coś innego, co na dobre pozbawi mnie marzeń. Wiem, że to irracjonalne, ale takie miałam myśli.

Jak przezwyciężyła pani ten strach?

Na pierwszy trening wybrałam się do hali i dbałam o każdy szczegół. Ważna była temperatura powietrza, ubiór i wszystko inne. Początkowo w ogóle nie chciałam biegać w terenie, bo bałam się, że podkręcę nogę na jakiejś nierówności. Po kilku tygodniach podchodziłam już nieco spokojniej i wtedy... podkręciłam stopę. To jednak nie wpłynęło znacząco na początkowy etap przygotowań.

Wierzy pani, że uda się wrócić do najwyższej formy już na najbliższy sezon halowy?

Jestem w stałym kontakcie z trenerem i nie mogę wątpić, że wszystko będzie dobrze. Włożyłam w rehabilitację zbyt dużo wysiłku i pieniędzy, by teraz myśleć o końcu kariery. Skrzydeł dodaje mi też przykład Ani Wielgosz, która była w podobnej sytuacji, a podczas tegorocznych mistrzostw Europy sięgnęła po srebrny medal. Teraz wiem, że podjęłam słuszną decyzję i nie poddałam się.

Mówi pani o dużych pieniądzach włożonych we własną rehabilitację. To oznacza, że nie otrzymała pani pomocy od PZLA?

Mogłam skorzystać ze związkowego lekarza, ale zamiast tego zdecydowałam leczyć się niezależnie u specjalistów, którzy w mojej opinii są doskonałymi specjalistami i czuwali już w przeszłości nad zdrowiem wielu reprezentantów Polski różnych dyscyplin sportowych. Koszty operacji, a także rehabilitacji musiałam jednak pokryć z własnych pieniędzy.

Może pani zdradzić, ile to wszystko kosztowało?

Pół roku temu doszłam do kwoty 130 tysięcy złotych i na tym przestałam liczyć, bo stwierdziłam, że to nie ma sensu. Leczenie finansowałam z oszczędności odłożonych we wcześniejszych latach kariery sportowej. Gdyby nie to, już dawno musiałabym podjąć decyzję o zakończeniu kariery, bo po prostu nie miałabym pieniędzy na niezbędną rehabilitację. Dużym wsparciem jest również mój mąż, który pracuje na bieżące utrzymanie nas.

Nie była pani ubezpieczona?

Jak wszyscy inni reprezentanci Polski byłam ubezpieczona przez PZLA, ale moją kontuzję wyceniono na 20-30 tysięcy złotych i tyle otrzymałam od ubezpieczyciela. Nie muszę chyba dodawać, że takie pieniądze z trudem wystarczyły na same operacje. To chore i nie ma się co dziwić, że wiele talentów znika ze sportu już po pierwszej poważnej kontuzji. Gdyby taki uraz zdarzył mi się kilka lat wcześniej, to też pewnie odeszłabym ze sportu bez żadnego znaczącego sukcesu. W klubach nie ma fizjoterapeuty, nie mówiąc już o opiece lekarza. Szkoda, bo w ten sposób tracimy mnóstwo młodych, zdolnych sportowców.

Jeszcze nie tak dawno wspominała pani, że długa przerwa od treningów spowodowała spore problemy psychiczne i o mało co wpędziła panią w depresję. Teraz jest już lepiej?

Bardzo długo zajęło mi zrozumienie sensu tego wszystkiego, co zdarzyło się w moim życiu w ciągu ostatnich dwóch latach. Pierwszy rok faktycznie był bardzo trudny i jeszcze osiem miesięcy temu płakałam na samą myśl o uciekających szansach. Ostatecznie poradziłam sobie bez psychologa i zrozumiałam, że wszystko dzieje się w naszym życiu w jakimś konkretnym celu, a z każdej sytuacji zawsze można wyciągnąć mnóstwo pozytywów.

Naprawdę udało się pani znaleźć jakiś pozytyw w półtorarocznej przerwie od zawodowego sportu?

Niedawno obroniłam pracę doktorską, którą finalizowałam w czasie przerwy od startów. Nie było łatwo, bo w trakcie prac nad doktoratem ciągle towarzyszył mi ból, a dodatkowo trudno było skupić się na pisaniu, gdy ciągle słyszało się o sukcesach kolegów i koleżanek z reprezentacji, których im serdecznie gratuluję! Na końcu, po obronie, sama się zdziwiłam, bo ostatni raz byłam tak bardzo dumna z siebie po złotych medalach podczas mistrzostw świata juniorów w 2013 roku. Takiej satysfakcji, jak obrona doktoratu, nie sprawiły mi żadne sukcesy podczas seniorskich mistrzostw świata i Europy, albo ich po prostu nie zauważałam. To właśnie kontuzja sprawiła, że zaczęłam doceniać i celebrować każdy sukces, bo zdałam sobie sprawę, że wcześniej raczej je odhaczałam i przechodziłam do kolejnych celów.

Mało sportowców decyduje się na walkę o stopień doktora, a jeśli już, to studia doktorskie realizują na AWF-ie. W pani przypadku jest inaczej, bo jest pani doktorem nauk o zarządzaniu i jakości na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Skąd pomysł na akurat taki kierunek?

W 2018 roku skończyłam studia magisterskie na tym uniwersytecie i stanęłam przed wyborem, co dalej. W tamtym okresie wielu sportowców skorzystało z oferty naboru do wojskowych drużyn sportowych, a ja miałam jeszcze opcję pozostania na uczelni i dalszego kształcenia. Ostatecznie uznałam, że lepiej rozpocząć doktorat niż kolejne studia magisterskie. Pozostałam jednak blisko sportu, bo w swojej pracy opisałam koncepcje innowacji w biegach masowych. To jednak nie koniec moich związków z uniwersytetem, bo zostałam tam i obecnie prowadzę zajęcia ze studentami. Kariera sportowca nie trwa wiecznie, a mi na razie udaje się połączyć sport i pracę naukową. Znalazłam już coś, czym mogę się zajmować po karierze sportowej.

Wierzy pani, że uda się wywalczyć kwalifikację na sierpniowe mistrzostwa świata w Budapeszcie? Czy od tego uzależniona jest decyzja o kontynuowaniu kariery?

Wiadomo, że to jest mój cel, tak samo zresztą jak igrzyska olimpijskie w Paryżu. Nie chcę się deklarować, bo życie nauczyło mnie już, że nie można niczego przyspieszać, planować. Liczę, że niedługo wrócę do pełnej sprawności i będę mogła się skupić już tylko na treningach. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeszcze kilka miesięcy temu miałam problemy z samodzielnym pójściem do toalety, a przez kilka tygodni poruszałam się na wózku inwalidzkim, na który zresztą wchodziłam z ogromnymi problemami.

Kule ortopedyczne wciąż się przydają?

Po każdej operacji powtarzałam sobie, że je spalę, ale ostatecznie za każdym razem musiałam do nich wracać. Od kilku miesięcy już ich nie widziałam i bardzo się z tego cieszę. Mam do nich taki uraz, że nie chce ich już więcej dotykać.

Po powrocie do sportu zamierza pani startować nie na 400 metrów, jak dotąd, ale na 800 metrów. Skąd ta zmiana?

Od początku był taki plan, że 400 metrów biegam do igrzysk olimpijskich w Tokio, a potem będę startowała na dłuższym dystansie. Ostatecznie nie wszystko poszło zgodnie z założeniami, bo liczyłam, że na tym etapie kariery będę miała już medal igrzysk olimpijskich. Mimo braku realizacji pierwszej połowy planu dot. medali z IO, nie zamierzam jednak zmieniać wcześniejszej decyzji, bo czuję, że potrzebuję czegoś nowego. Oczywiście nie palę za sobą mostów i jeśli tylko okaże się, że będę w dobrej formie i będę potrzebna dziewczynom, to chętnie wystartuję także w sztafecie 4x400 metrów.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Ma pomysł na wydanie 30 mln złotych
Zrezygnowała ze startów w hali. Wzięła się za kolejne studia

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×