- Czuję się już bezpiecznie, choć wciąż dostaję wiadomości, żebym poza hotelem na siebie uważała. Takie groźby nadal się pojawiają - nie ukrywa Kryscina Cimanouska, która po swoim występie na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Budapeszcie w biało-czerwonych barwach szczerze opowiedziała o tym, co przeżywała przez ostatnie dwa lata.
Czyli od momentu, gdy uciekła białoruskim urzędnikom na lotnisku w Tokio i otrzymała zgodę od World Athletics na reprezentowanie Polski na międzynarodowych imprezach. Zawodniczka zajęła ze sztafetą 4x100 metrów historyczne piąte miejsce w finale MŚ.
Co mówi się o niej w białoruskich mediach? Jakich obraźliwych określeń używają wobec niej tamtejsi dziennikarze? Dlaczego wybrała Polskę i czy wyobraża sobie starty ze sportowcami wspierającymi wojnę w Ukrainie? Oto jej historia, którą opowiada nam w języku polskim i wobec której nie można przejść obojętnie.
Tak mnie nazywają na Białorusi
Piąte miejsce w finale sztafety 4x100 m na mistrzostwach świata to na razie mój największy sukces w karierze. Trochę straszne było z kolei to, co stało się ze mną po półfinale w biegu indywidualnym na 200 metrów. Ale mogę powiedzieć, że nie taki jest sport, ale takie jest życie. To mogło zdarzyć się każdemu. Najważniejsze, że szybko doszłam do siebie.
Fajnie, że zbliżyłam się też do rekordu Białorusi, który wynosi 22,68 s. Może sama się na tym nie skupiam, ale marzy o tym moja babcia. Sama trenowała kiedyś lekkoatletykę i chciała tego od zawsze. Obiecałam jej, że go pobiję. Oczywiście oficjalnie nie byłby to rekord Białorusi, ale dla babci to będzie wystarczające.
ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #7. Nikola Horowska ozłocona. "Przeżywałam w tym roku trudne chwile"
Czy na Białorusi odnotowali mój udział w mistrzostwach świata? Rodzina mi przekazała, że w telewizji pokazali wszystkie biegi eliminacyjne z wyjątkiem mojego. Dlatego moi bliscy nawet nie wiedzieli, czy w ogóle weszłam do półfinału.
Ale to mnie już nie dziwi. Od dawna wiedziałam, co tam mówi się na mój temat w mediach. Pisali, że źle startowałam, że lepiej żebym w ogóle tu nie przyjeżdżała, że jestem słaba. Sama tego nie czytałam, ale mówiła mi o tym moja mama. Wiecie jak mnie nazwali? "Biegaczką bez mózgu", która zajęła 30. miejsce w eliminacjach 100 metrów. Nie jest to miłe.
Dla mnie to nie ma różnicy, co piszą, ale trafia to do mojej rodziny, oni się tym przejmują. Dużo o mnie pisano, że np. już skończyłam karierę. Potem z kolei inni dzwonią do mojej mamy i pytają, czy to prawda. Rozumiem, że jest to robione z premedytacją. Ale przecież w internecie wszystko można sprawdzić. Są jednak głupi ludzie, którzy to czytają i w to wierzą.
Dlatego wybrałam Polskę
W 2020 roku po raz pierwszy zabrałam głos przeciwko reżimowi. Przyjeżdżał do nas minister sportu, zadałam mu niewygodne pytanie i od razu trafiłam na czarną listę. Potem robili wszystko, żeby utrudnić mi przygotowania. Nie pozwolili mi pracować z moim trenerem z Austrii, nie mogłam do niego jechać. Ludzie mówili że w ogóle nie pojadę do Tokio. Sama byłam zdziwiona, że w ogóle do tego doszło.
Nie widziałam się z rodzicami nawet więcej niż dwa lata. Nie mogą tu przyjechać i wrócić na Białoruś, mieliby ogromne problemy. Przychodzili do nich z policji, pytali, gdzie jestem. Rodzice powiedzieli, że nie mam z nimi kontaktu. Ponadto nie mogliby zostać na stałe w Polsce, ponieważ mają problemy ze zdrowiem. Nie jestem na to gotowa, oni też nie są. Tam może im pomagać mój brat.
Polak uderzył w PZLA. Jest odpowiedź związku--->>>
Dlaczego zdecydowałam się na Polskę? Dużo krajów chciało mi pomóc. Nie mogłam zadzwonić do rodziców i zapytać, co ich zdaniem będzie dla mnie najlepsze, i sama wybrałam Polskę. Pomoc oferowały też Czechy, Francja, Niemcy, Szwecja i Japonia. Generalnie z tych wszystkich opcji od razu Polska mi się podobała najbardziej. Jest blisko Białorusi i myślałam, że rodzicom będzie łatwiej kiedyś do mnie przyjechać. Znałam Ewę Swobodę, z nią przez lata biegałam na różnych zawodach.
I najważniejsze: siedem lat temu w podróż poślubną z mężem przyjechaliśmy właśnie tutaj. Bardzo nam się podobał Gdańsk, a kiedy spacerowaliśmy po Starym Mieście w Warszawie, to żartowaliśmy, że fajnie byłoby tu zamieszkać. Byłam w wielu krajach i nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak w Polsce.
Moje pierwsze miesiące w Polsce były nerwowe, pierwszy raz poczułam się bezpiecznie po pół roku, gdy już nie miałam ochrony. Tutaj, w Budapeszcie też czuję się bezpiecznie, choć dostaję wiadomości, żebym na siebie uważała poza hotelem. Takie groźby pojawiają się cały czas.
Czy dostawałam wiadomości od sportowców z Białorusi z prośbą o pomoc? Tak, tylko piszą je te same osoby, które najpierw wypisywały o mnie bardzo złe rzeczy. Dlatego wszystkich już zablokowałam.
Na Białorusi ludzie nie chcą zmian
Byłam bardzo zaskoczona wybuchem wojny. Przez pierwsze dni płakałam, bo też mam rodzinę w Ukrainie, w Kijowie i w okolicach. Nie mieliśmy z nimi kontaktu przez kilka dni, nic nie wiedzieliśmy. Z kolei moja babcia nie miała kontaktu z przyjaciółką aż przez trzy miesiące. Na szczęście jej znajoma przeżyła. Ale było ciężko.
Nie może być tak przez całe życie. Ale myślę, że teraz ludzie na Białorusi nie chcą zmiany. Znajomi mówią mi, że tam ludzie są zadowoleni, przekonują, że nie ma wojny, że mamy najlepszego prezydenta. Chciałabym, żeby coś się zmieniło, to przecież nie jest normalne.
Wiem, jak działa ich propaganda. Kiedyś zadzwoniła do mnie moja babcia, przerażona, bo u niej w telewizji powiedzieli, że w Polsce w sklepach nie ma jedzenia. Specjalnie poszłam i zrobiłam jej zdjęcia pełnych półek. Wtedy się dopiero uspokoiła.
Czy Białoruś nadal jest w moim sercu? Jako kraj tak, tylko nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co teraz tam się dzieje. Zresztą, wydaje mi się, że wkrótce tamtejsze obywatelstwo w ogóle zostanie mi odebrane. Mój mąż też ma już polskie obywatelstwo, otworzył niedawno własny biznes, pracował też jako trener personalny na siłowni.
Nie wyobrażam sobie startu ze sportowcami z Rosji i Białorusi, którzy popierają działania Putina i Łukaszenki. Widziałam wywiady z takimi osobami. Nie chcę mieć z nimi do czynienia, nie wyobrażam sobie, jak można tak mówić. Dla mnie to po prostu coś niemożliwego. Nie chcę być z nimi na jednej bieżni, mieszkać z nimi w hotelu i widzieć ich blisko siebie. Jeśli oni są za wojną, to nie ma z nimi żadnej dyskusji.
Z polskim jest u mnie coraz lepiej, choć wiem, że nadal robię błędy. Przez sześć miesięcy chodziłam do szkoły językowej. Prosiłam trenera, żeby mnie poprawiał. Teraz używam jednocześnie polskiego, białoruskiego, rosyjskiego, angielskiego. Na początku było ciężko, bo z trenerem po angielsku, z mężem po rosyjsku, a chodziłam na lekcje polskiego. Miałam w głowie sporą mieszankę. W końcu zdecydowaliśmy z trenerem że będziemy używać tylko polskiego. Liczę, że błędów będzie coraz mniej.
Rozmawiał i notował: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty