Wrócił z majówki. Rano odebrał telefon. Jego świat zawalił się

Materiały prasowe / Paweł Fajdek na meczu Polska - Argentyna
Materiały prasowe / Paweł Fajdek na meczu Polska - Argentyna

Paweł Fajdek pierwszy raz opowiada o śmierci taty. Miał piekielnie trudny początek sezonu, nie mógł się pozbierać, ale już wraca do rywalizacji na wysokim poziomie i celuje w olimpijskie złoto.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Kilka dni temu zaskoczył pan wszystkich znakomitym wynikiem podczas mistrzostw Polski. Po raz pierwszy w tym roku uzyskał pan 80 metrów (80,02) i pokazał, że wciąż jest kandydatem do medalu igrzysk. Czy zdziwił się pan, że poszło aż tak dobrze?

Paweł Fajdek, pięciokrotny mistrz świata, brązowy medalista igrzysk w Tokio w rzucie młotem: Nie jestem zaskoczony tym występem i nie powiedziałbym, że były to dla mnie jakieś niesamowite zawody. To tak naprawdę dopiero przedpokój dobrej formy. Celujemy w tym roku w znacznie lepsze rezultaty i wierzę, że ostatecznie je osiągniemy. Mówiłem już wiele razy, że potrzebuję sporo treningów, by dojść do siebie. Ostatni występ to efekt tego, że mieliśmy chwilę wytchnienia i w końcu mogłem mocno potrenować.

Od początku tego sezonu radził pan sobie słabiej niż w poprzednich latach. Nie miał pan chwili zwątpienia?

Wydaje mi się, że to, co wydarzyło się w ostatnim czasie w moim życiu prywatnym, jest wystarczającym argumentem uzasadniającym spadek formy. Słabsze wyniki nie były związane z kontuzją czy złymi treningami, a tylko i wyłączenie z sytuacją życiową. Trudno narzekać na wyniki, w maju przeżywałem najtrudniejsze chwile w sportowej karierze.

Po mistrzostwach powiedział pan, że "nie miał wielu treningów i sił, by żyć”. Było aż tak źle?

Sporo przeszedłem już w swojej karierze, ale śmierci taty nie da się porównać z żadnym zawodem sportowym, czy życiowym. To wszystko wydarzyło się bardzo niespodziewanie. To było zaraz po majówce, którą spędziłem z moją rodziną. Kolejnego dnia wróciłem na zgrupowanie do Spały i w sobotni poranek 4 maja dowiedziałem się o śmierci mojego taty. W jednym momencie rzuciłem to wszystko i przez dwa tygodnie nie zrobiłem praktycznie żadnego treningu. To był niesamowity stres, a ja miałem wyjątkowo dużo obowiązków, bo byłem jedynym synem mojego taty. Nie dość, że musiałem się pogodzić ze śmiercią, to dodatkowo spadły na mnie wszystkie sprawy formalne.

ZOBACZ WIDEO: Pod Siatką: "Złapał nas duży kryzys". Polki bez szans w starciu z Chinkami

Nie ma się co dziwić, że nie miał pan głowy do treningów.

Gdy człowiek nie jest wypoczęty, a myśli krążą gdzieś indziej, to na tym poziomie sama obecność na treningu nic nie daje. W naszej konkurencji nawet złe samopoczucie sprawia, że młot lata o pięć metrów bliżej. Wszystko to ma gigantyczne znaczenie i sprawiło, że przez dłuższy czas trudno było myśleć o wygrywaniu zawodów. Do mocniejszych treningów zmotywowała mnie myśl, że moja kariera sportowa nie będzie trwała wiecznie. Nie wiem, jak długo będę w stanie rzucać na najwyższym poziomie, więc postanowiłem wziąć się w garść i walczyć o dobry wynik na igrzyskach.

Może pan już teraz powiedzieć, że wraca do normalności?

Minęło już tyle czasu, że z pomocą różnych rzeczy udało się dojść do siebie. Organizm jest już zregenerowany, a to przekłada się na dobrą dyspozycję na treningach i zawodach. To nie jest jeszcze wymarzona forma, ale i tak jest dużo lepiej niż na początku sezonu. 

Co ma pan na myśli, mówiąc o pomocy "różnych rzeczy”?

Nie chodzi o psychologa, bo ulgę przyniosły mi tabletki na sen. Dopiero one pomogły normalnie spać, a dzięki temu mogłem potem dobrze trenować. Nerwów i myśli było tak dużo, że bez nich trudno było zmrużyć oko.

Paweł Fajdek miał bardzo blisko relacje z ojcem Waldemarem Fajdkiem
Paweł Fajdek miał bardzo blisko relacje z ojcem Waldemarem Fajdkiem

Na tragedię rodzinną nie ma mocnych.

Ta sytuacja pokazała, że jestem mocny psychicznie, bo wróciłem do sportu po krótkiej przerwie. Wydaje mi się, że ogarnąłem to wszystko bardzo szybko i byłem w stanie wrócić do mocnej pracy na tyle wcześnie, by wciąż z ambicjami myśleć o występie podczas igrzysk olimpijskich. Mam znajomych, którzy po takim ciosie, jaki spotkał mnie, nie byli się w stanie ogarnąć przez rok, dwa, a nawet siedem. Twardo stąpam po ziemi i musiałem błyskawicznie uzmysłowić sobie, że na dłuższą żałobę przyjdzie czas dopiero po zakończeniu sezonu. Jestem sportowcem, ale także ojcem, więc mimo wszystko muszę robić swoje.

Tata był pana najwierniejszym kibicem, z którym często jeździł pan na zawody.

To był wspaniały ojciec. Jeździliśmy razem na zawody, a on wspierał mnie na każdym etapie kariery. Zawsze mogłem na niego liczyć i byliśmy ze sobą bardzo blisko. Do igrzysk pozostał jednak zaledwie miesiąc i na ten czas musiałem odłożyć te bolesne sprawy, by skupić się na dobrym wyniku. Teraz liczą się igrzyska, a do wspomnień z tatą będę wracał później.

To oznacza, że specjalnie skraca pan sezon i kończy go już po igrzyskach?

Wywiążę się ze wszystkich zobowiązań. 25 sierpnia wystartuję w Memoriale Kamili Skolimowskiej w Chorzowie, potem być może pojawię się we wrześniu na zawodach u Wojtka Nowickiego. Może coś jeszcze się urodzi, ale na pewno podejdę do tych startów na luzie. Po igrzyskach nie będę już jeździł na zgrupowania i na zawody będę jeździł z domu.

Czy mimo wszystko w pana sytuacji można mówić o optymizmie po występie na mistrzostwach Polski? Wróciły marzenia o kolejnym medalu olimpijskim?

Wiem, że stać mnie na medal, a marzeniem jest oczywiście ten złoty. Chcę być przygotowany jak najlepiej się da i zrobię wszystko, by tak było. W najbliższą niedzielę startuję w zawodach w Paryżu, a we wtorek na Węgrzech. To będą dwa ostatnie starty. Potem wracam do Spały i ostatnie trzy tygodnie trenuję już tylko z myślą o igrzyskach.

Rywalizacja w rzucie młotem zapowiada się wyjątkowo ciekawie i może być najtrudniejsza od lat. Jak pan się nastawia na walkę z bardzo mocnymi zawodnikami, którzy są od pana młodsi przynajmniej o osiem lat?

Już kilka razy na własnej skórze przekonałem się, że wyniki w trakcie sezonu nie zawsze przekładają się potem na występy w imprezie głównej. Zdarzało mi się rzucać rekordy Polski, by na igrzyskach nie przejść eliminacji. To nauczyło mnie, że sport jest nieprzewidywalny. Nastawiam się na walkę o medale, ale przede wszystkim o złoto. Bardzo mi na tym zależy. Dbam o to, by nic mnie nie rozpraszało.

Medal w Tokio rozluźnił atmosferę? Pamiętam, że trzy lata temu nie podchodził pan do tego z takim dystansem.

Faktycznie, dzięki brązowemu medalowi będzie mi teraz dużo łatwiej niż wcześniej. Mam już medal z tej imprezy, więc teraz można walczyć o coś więcej. Dopiero w Paryżu okaże się jednak, czy będzie to miało znaczenie podczas dwóch dni rywalizacji.

Pana słabsza postawa podczas niedawnych mistrzostw Europy w Rzymie była sporym szokiem. Czy pan też tak do tego podchodził?

Zdawałem sobie sprawę, że zabrakło mi dwóch tygodni treningów, by wyjść na prostą. Gdybym szybciej się ogarnął, włączyłbym się do walki o medale. Od początku wiedziałem, że nie ma się czym załamywać, bo i tak rzuciłem najlepszy wynik w sezonie, a start mogę zaliczyć do udanych. Młodzi zawodnicy mocno napalili się na te zawody, więc zakończyłem ostatecznie na szóstym miejscu. Wiem jednak, że to nie był główny start sezonu, więc nie przejąłem się jakoś bardzo brakiem medalu. Nie mam sobie nic do zarzucenia.

Niedawno świętował pan 35. urodziny. Rozumiem jednak, że to nie był dla pana czas do rozmyślań na temat przyszłości w sporcie?

Do igrzysk olimpijskich w Los Angeles na pewno dotrwam. Wychodzę z założenia, że nie ma co myśleć o kończeniu kariery, gdy wszystko idzie dobrze, a ja wciąż walczę o najwyższe miejsca. Takie sprawy definiuje forma sportowa, a dopóki jest ona wysoka, to nie ma się co zastanawiać.

Polska oszczepniczka Maria Andrejczyk przyznała, że od kilku lat lekkoatleci mierzą się z ogromnym hejtem po każdym słabszym występie. Pan też czuje, że jesteście na celowniku kibiców?

Przez całe życie dostaję negatywne wiadomości od części fanów, więc po mnie to spływa. Wiem, ile poświęcam, by mieć dobre wyniki i nie przejmuję się wiadomościami od ludzi, którzy nie wiedzą, na czym polega zawodowy sport. Media społecznościowe istnieją dla mnie tylko po to, by wykonywać podstawowe obowiązki. Nie żyję tam, nie czytam komentarzy.

A piłkarskie Euro w Niemczech pan ogląda?

Oglądam prawie wszystkie mecze.

I jak wrażenia?

Moim zdaniem te mistrzostwa pokazują, że wygrywają drużyny, którym bardziej na tym zależy. Jeśli potrafiliśmy zagrać na remis z wicemistrzami świata Francją, zagrać niezły mecz z Holandią, a z najsłabszym przeciwnikiem w grupie zdecydowanie przegraliśmy, to już chyba chłopaków trzeba spytać, co się stało i jak to możliwe. Jako kibic widzę, że po prostu nic nie zagrało. Zresztą z Euro najszybciej pożegnały się akurat te drużyny, które były z nami w grupie eliminacyjnej, a to też o czymś świadczy.

Czyli podtrzymuje pan, że przy takim wyniku reprezentacji polscy piłkarze nie powinni otrzymywać nagród indywidualnych?

To przecież nie zależy ode mnie. Trzeba pytać organizatorów różnych plebiscytów, czy zamierzają nominować piłkarzy po odpadnięciu z grupy na Euro. Ja uważam, że nasza drużyna i tak zagrała w Niemczech lepiej niż podczas eliminacji. To nie tak, że ja jestem surowym recenzentem kadry, a tym bardziej nie czekam na jej potknięcia. Po prostu jak większość kibiców mam wysokie oczekiwania, bo wiem, że mamy dobrych piłkarzy. Po tych mistrzostwach nie zamierzam ich jednak ani krytykować, ani chwalić.

O POCZĄTKACH KARIERY I SWOICH RELACJACH Z SYNEM, WALDEMAR FAJDEK OPOWIEDZIAŁ NAM W DŁUGIM WYWIADZIE. PRZECZYTASZ GO TUTAJ

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Media: UEFA ukarała Polskę
Skandaliczne zachowanie BBC

Źródło artykułu: WP SportoweFakty