Mistrz olimpijski wkrótce wróci na budowę? "Nie poświęcę kolejnych czterech lat"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Na zdjęciu: Dawid Tomala
PAP / Na zdjęciu: Dawid Tomala
zdjęcie autora artykułu

- Jeśli mam kontynuować karierę, to raczej będę łączył ją z inną pracą. Mam już kilka pomysłów - mówi mistrz olimpijski z Tokio Dawid Tomala. Przez brak wyjazdu na igrzyska do Paryża stracił stypendium i musi się martwić o swoją sytuacją finansową.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Ostatecznie nie pojechał pan na igrzyska w Paryżu bronić złotego medalu, a nie tak dawno głośno o zakończeniu kariery. Czy chwila przerwy sprawiła, że motywacja do treningów wróciła? Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie z igrzysk w Tokio: To trudny temat, bo motywacja wciąż jest, ale chciałbym by była większa. Moim problemem są niejasne zasady kwalifikacji na kluczowe imprezy jak igrzyska, mistrzostwa świata i Europy. Gdy nie będzie to jasno określone przed sezonem, to nie wiem, czy będę dalej trenował. Po prostu to chyba nie będzie miało sensu. Nie poświęcę kolejnych czterech lat, by tuż przed igrzyskami usłyszeć "nie jedziesz”. Zadra z igrzysk w Paryżu, do których mocno się pan przygotowywał i liczył na występ w sztafecie, a ostatecznie nie zdołał pojechać, jest aż tak głęboka? Siedzi to we mnie i odczuwam duży niepokój, że znów poświęcę całe swoje życie, a ostatecznie nie pojadę na główną imprezę. W tym roku ktoś wymyślił, że zamiast przygotowywać się w spokoju do igrzysk, wszyscy musieliśmy regularnie startować. Efekt był taki, że choć Maher ben Hlima i Artur Brzozowski byli w życiowej formie, to na igrzyskach nie pokazali pełni możliwości. Byli wypompowani, bo w sezonie startowali chyba po dziesięć razy. Brak wyjazdu na igrzyska będzie skutkował brakiem stypendium, a być może także znacznie skromniejszymi przygotowaniami. Czy z pensji szeregowego wojskowego, wynoszącej około 6 tysięcy złotych, będzie stać pana na kontynuowanie kariery? Jedyne stypendium, jakie w tej chwili dostaję, pochodzi z mojego klubu z Opola. Jest na tyle małe, że większości ludzi nie wystarczałoby na opłacenie czynszu. Utrzymuję się z pensji w Wojsku Polskim, gdzie jestem szeregowym. Nie dostałem szansy na pokazanie się podczas igrzysk, a tak naprawdę zostałem wycięty. Nie ma w tym żadnej logiki, bo nasza dyscyplina jest obecnie na kolanach i nawet nie ma nikogo na moje miejsce.

ZOBACZ WIDEO: Głowacki poirytowany po walce z Kasperskim. "Nastawiłem się na mocną bitkę"

Jak to? Cała ekipa działaczy postarała się, by zniszczyć w Polsce chód sportowy. Jeśli będę dalej trenował, to w Polsce mamy obecnie dwóch chodziarzy, czyli mnie i Mahera ben Hlimę. Artur Brzozowski skończył karierę, a Łukasz Jelonek też już dał sobie spokój. Nie ma żadnego zaplecza młodych zawodników. Czy będzie pan miał jakieś szkolenie? Nie wiem. Dowiem się o tym dopiero w listopadzie po wyborach w PZLA. Zakładam jednak, że w kolejnych latach nie będę wyjeżdżał na żadne zagraniczne obozy, a całe przygotowania będę realizował w domu. Po pierwsze dlatego, że nie będę miał pieniędzy. Po drugie, najprawdopodobniej będę musiał wrócić do normalnej pracy i łączyć to z treningami. To będzie ryzykowne, bo chodzenie po śniegu i lodzie będzie narażało mnie na kontuzje, ale nie będę miał raczej innej opcji. Od lat pana trenerem jest pana tata Grzegorz Tomala. Po igrzyskach wciąż będzie on opłacany przez PZLA? Wszystko wyjaśni pod koniec roku. Zapewne wciąż będzie rozpisywał mi treningi, ale już raczej nie będzie mógł być tak często przy mnie. On już teraz pracuje w szkole jako nauczyciel wychowania fizycznego, więc wiele się nie zmieni. Może nawet lepiej, że będzie więcej czasu spędzać w domu. Do tej pory ponad 200 dni w roku byliśmy za granicą. Mówi pan o możliwym końcu kariery. Czy w takim razie faktycznie rozglądał się pan już za nową pracą? Mam bardzo dużo pomysłów. W Katowicach funkcjonuje moje studio Premium EMS, gdzie zajmujemy się elektrostymulacją mięśni skierowaną do sportowców, amatorów, ale także ludzi po urazach, którzy wracają do sprawności. Do tej pory byłem tylko właścicielem, ale być może wkrótce zostanę tam także trenerem i postaram się rozwinąć firmę. Są jeszcze jakieś inne możliwości? Chodzi mi też po głowie, by mocniej zaangażować się w wojsko. Mógłbym skończyć studia oficerskie i iść w tę stronę. Cały czas prowadzę różne negocjacje i wpadam na różne pomysły. Chciałbym realizować się w sporcie, ale nie będę poświęcał kolejnych czterech lat życia bez pewności, co wydarzy się w przyszłość. To wykańcza zresztą nie tylko mnie. Co konkretnie ma pan na myśli? Spójrzmy na przykład na Łukasza Niedziałka, który jeszcze nie tak dawno zdobywał medale na najważniejszych imprezach juniorskich. To był ogromny talent, a my byliśmy przekonani, że za chwilę rozwali cały świat. Minęło kilka lat, a po nim nie ma już śladu. Co gorsze, odszedł ze sportu i dziś mówi, że nigdy wcześniej nie spał tak dobrze i nawet nie myśli wracać do sportu. A przecież on cały czas się rozwijał i szedł do przodu. To dlaczego tak się stało? Bo w chodzie sportowym nie ma pieniędzy, za kolejne starty nie otrzymujemy wynagrodzenia. Gdy zawodnik nie ma za co żyć i musi się zapożyczać, by pojechać na kolejny obóz, to dość szybko przychodzi refleksja, że to wszystko jest bez sensu. Lepiej mieć etat i nie martwić się o jutro. Pan jednak uniknął takiego losu, bo jako mistrz olimpijski dostał pan wszystko, czego  zapragnął. Przed igrzyskami w Paryżu tak, ale przecież przed igrzyskami w Tokio pracowałem po 12 godzin dziennie, byle tylko spiąć budżet. Byłem masażystą, trenerem personalnym, a na koniec pracowałem w firmie budowlanej kolegi. Dzisiaj zresztą byłem u tego kolegi i zaproponował mi powrót do pracy. Odpowiedziałem, że być może niedługo się zobaczymy. Naprawdę rozważy pan taką ofertę? Zawsze ciągnęło mnie do pracy na budowie. Moim marzeniem było zostać mechanikiem samochodowym, a budowlanka to jednak coś bardzo podobnego. Lubię pracę fizyczną i znam się na rzeczy. To wszystko, co pan mówi nie wygląda najlepiej. Już od jakiegoś czasu mówię, że chodziarze są w PZLA piątym kołem u wozu. Nikt o nas nie dba i nie interesuje się nami. Mam wrażenie, że dla wielu byłoby lepiej, gdyby nas w ogóle nie było. A przecież regularnie przywozimy medale dla Polski. Miał pan po igrzyskach jakiś kontakt z działaczami PZLA? Żadnego. W trakcie igrzysk mocno ich pan krytykował. Obawia się pan, że teraz mogą się mścić za nieprzychylne wypowiedzi? Jeśli działacze będą chcieli się mścić, to pokażą, że nie liczą się z zawodnikami, a ważny jest dla nich tylko własny interes. W kuluarach najpierw słyszałem, że chcieli wytoczyć mi proces, ale ostatnio chyba jednak zrezygnowali z tej opcji. Czy macie w planach jakieś spotkanie, na którym ustalicie zasady dalszej współpracy? Na razie musimy poczekać na wybory w PZLA, bo myślę, że wiele zależy od ich wyniku. Jeśli zostanie te ekipa, która jest, to ja nie widzę z nimi pola do rozmów. Wtedy będę musiał usiąść na spokojnie i zastanowić się nad swoim życiem. Nie chcę przesądzać, że to będzie koniec kariery, ale będzie to mocne utrudnienie. Wiele wskazuje, że kandydatami będzie dwóch wiceprezesów, czyli Sebastian Chmara i Tomasz Majewski. Który daje nadzieję na zmianę sytuacji? Moim zdaniem, jeśli wygrałby Sebastian, to liczyłbym, że mogłoby się coś zmienić. Majewski to kandydat obecnie rządzących, który nie ma chyba pomysłu na zmianę sytuacji. A czy to nie jest jednak tak, że za wszystkie niepowodzenia wini pan działaczy, a w ogóle nie patrzy na swoje błędy? Moim największym marzeniem było pojechać na igrzyska w Paryżu i walczyć tam o medal. Byłem przekonany, że mogłem zająć tam naprawdę wysokie miejsce. Byłem gotowy, by znacznie poprawić swój wynik z kwalifikacji. W przeciwieństwie do innych kolegów z reprezentacji, nie startowałem tak dużo i nie byłem wypompowany przed igrzyskami. Mój szczyt formy miał przyjść właśnie w Paryżu. Ostatecznie marzeń wcale nie odebrała mi słabsza forma, a po prostu decyzja tej samej ekipy, która nie puściła mnie na igrzyska w Rio. Wtedy mieli jednak większe powody, bo teraz przecież miałem jechać na igrzyska jako mistrz olimpijski. Jest pan bardzo zaangażowany w krytykę działaczy sportowych. Nie myślał pan, by pokazać własne pomysły, a nie tylko krytykować? Mam pomysły, jak stworzyć system, który będzie działał, bo przecież nie możemy pracować na metodach sprzed 30 lat. Mamy możliwości, by zdobywać 20-40 medali podczas igrzysk i doścignąć inne kraje. Trzeba jednak sporo zmienić. Mam nadzieję, że ktoś w ministerstwie usiądzie i zastanowi się, co zmienić w polskich związkach sportowych. Jeśli chodzi o moje zaangażowanie, to coraz częściej o tym myślę, a wiele osób doradza mi taki ruch. To co stoi na przeszkodzie? Mi słowo działacz kojarzy się z działaniem, a mam wrażenie, że większość działaczy nie robi zbyt wiele. Chciałbym się w tym odnaleźć, ale boję się, że tam jest tak dużo polityki, że jedna zaangażowana osoba nic nie zmieni. Kiedyś marzyło mi się, że skończę sportową karierę w Los Angeles, ale może faktycznie pojadę na te igrzyska w innej roli. Z drugiej strony, kogo miałbym trenować, skoro obecnie chód sportowy nie istnieje w naszym kraju. Proces szkolenia i odbudowy nie trwa cztery lata, a być może trudno byłoby zobaczyć efekty nawet do igrzysk w 2032 roku w Brisbane. Widać po panu wyraźnie, że więcej myśli pan o tym, co będzie robił po karierze sportowej niż o marzeniach związanych z kolejnymi zawodami i zbliżającym się sezonem. Czuje pan podskórnie, że to już koniec szans na wielką karierę? Chciałbym być w sporcie, ale chyba już przelała się u mnie czara goryczy i więcej już nie udźwignę psychicznie. Boję się, że znów się zaangażuję, a na końcu usłyszę "nie jedziesz”. Być może będę dalej trenował, ale już na innych zasadach niż do tej pory.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty