Najpierw brąz Halowych Mistrzostw Świata w Glasgow, potem w czerwcu medal z tego samego kruszcu na mistrzostwach Europy w Rzymie. W mijającym roku w oczach Pii Skrzyszowskiej były łzy radości, jednak w najważniejszym momencie sezonu pojawiły się łzy smutku.
Na igrzyskach olimpijskich w Paryżu polska płotkarka musiała przeżyć gorycz niepowodzenia, gdy w półfinałach zajęła 9. miejsce i zabrakło jej zaledwie 0,03 sekundy do awansu do wymarzonego finału.
W rozmowie z WP SportoweFakty nasza gwiazda podsumowuje mijający rok i ujawnia zmiany zachodzące w jej życiu zawodowym i prywatnym.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Jesteś perfekcjonistką?
Pia Skrzyszowska, medalistka ME i HMŚ w biegu na 100 i 60 m przez płotki: Tylko w sporcie. W życiu raczej nie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "kradzież" w końcówce meczu. Co tam się działo!
Kiedyś twoja koleżanka Anna Kiełbasińska powiedziała mi: "wiele od siebie wymagam, ale jestem całkiem normalna, potrafię zostawić w zlewie brudne naczynia".
Tak, ja też mam brudne naczynia w zlewie i krzesło zawalone ubraniami, jak najbardziej. Ale w sporcie lubię mieć wszystko dopracowane do perfekcji, choć nie wiem, czy w płotkach da się pobiec perfekcyjnie. Ale lubię się na tym skupiać i wkurzam się, jak nie wychodzi.
Czy więc w tym roku więcej ci wyszło? Jesteś z niego zadowolona?
Tak, mijający rok oceniam bardzo dobrze, od sezonu halowego po letni, zrealizowałam prawie wszystko, co zamierzałam. Prawie, bo pewien niedosyt z brakiem finału igrzysk olimpijskich pozostał, podobnie jak z brakiem rekordu Polski, jednak nie był to dla mnie priorytet.
W hali chciałam biegać w okolicach 7,70 s, na stadionie około 12,30 s i to pokazałam. Zdobyłam dwa medale na mistrzowskich imprezach, brąz Halowych Mistrzostw Świata w Glasgow i brąz na mistrzostwach Europy w Rzymie. Prezentowałam równą, wysoką formę, dlatego był to dla mnie bardzo dobry rok. Jest ten niewielki niedosyt, ale to daje mi siłę i motywację na kolejny sezon.
Ta jedna setna sekundy śni ci się po nocach? Tyle właśnie brakuje do rekordów kraju w hali i na otwartym stadionie.
Nie, na szczęście nie. Ale gdy dostaję pytania, co mogę jeszcze poprawić, od razu narzuca się temat rekordu Polski, bo tyle mi brakuje. Ale wyniki są bardzo dobre i oczywiście, że chciałabym go pobić.
A powtarzające się pytania o rekordy Polski jeszcze cię nie denerwują?
Nie denerwują, spodziewam się ich, bo przecież brakuje mi tak niewiele. Mam nadzieję, że niedługo te pytania już znikną.
Dwa medale międzynarodowych imprez, jednak nie da się ukryć, że celem numer jeden były w tym roku igrzyska olimpijskie. 9. miejsce i brak miejsca w finale wywołał u ciebie łzy zaraz po biegu, bo zabrakło tak niewiele. Ból trzymał jeszcze długo?
Tak naprawdę dosyć szybko się z tym oswoiłam. Złość była we mnie przez jeden, dwa dni. Ale z drugiej strony bycie dziewiątą na świecie jest na pewno sukcesem. Zwłaszcza przy takim poziomie, który jest obecnie. Gdy jest się o włos od celu, to oczywiście pojawia się ból. Ale szybko stanęłam na nogi, porozmawialiśmy z tatą o tym, co można zmienić w kolejnym roku, żeby to już się nie powtórzyło.
A nie masz czasami myśli: ale ja mam pecha! Biegam akurat w czasach, gdy poziom mojej konkurencji jest po prostu niewiarygodny?
Żyjemy w kosmicznych czasach, to fakt. Widziałam takie statystyki, że w ostatnich kilkunastu latach granicę 12,40 s złamało około 10 zawodniczek, a tylko w tym roku takich płotkarek było aż 12. Jednak myślę, że mniej cieszyłyby mnie zwycięstwa, gdyby okazało się, że wystarcza do nich bieganie na przeciętnym poziomie. To nie dawałoby takiej satysfakcji jak walka na tym poziomie światowym, który też reprezentuję.
Jest więc to bardzo trudne i motywujące. Myślę, że każda z rywalek myśli podobnie, a każda z nas chce coraz więcej. To, że czekałam do ostatnich biegów z rekordzistką świata, która, tak jak ja, znalazła się na 9. miejscu i nie weszła do finału, pokazuje, jak wysoki jest poziom.
Pewnie nie spodziewałaś się, że w Paryżu będziesz czekać na awans do finału akurat obok Tobi Amusan.
Nie wiem, czy spodziewałam się, czy nie, że będzie to akurat Tobi Amusan. Myślałam, że każda z tych dziewczyn z czołówki mogła się znaleźć na tym miejscu. Co prawda, sądzę, że Tobi również miała większe ambicje, ale bardziej zdziwiło mnie to, że była bardziej zdenerwowana ode mnie.
Kiedy czekałyśmy razem w waiting roomie w Paryżu, ściskałyśmy się, przytulałyśmy, jednak niestety obie skończyłyśmy poza finałem.
Jak sytuacja z twoim zdrowiem? W tym roku było trochę niepokoju, kilka razy rezygnowałaś ze startów, choćby z biegu sztafetowego na mistrzostwach Europy w Rzymie.
Uważam, że byłam i jestem zdrowa. Jakieś pojedyncze bóle czy przeciążenia oczywiście się pojawiały, ale w zawodowym sporcie to normalne. Po prostu w tym roku celem numer jeden były igrzyska i w sytuacjach, gdy czułam lekki dyskomfort, wolałam przystopować, sprawdzić, zwolnić z treningami czy ewentualnie wziąć kilka dni wolnego.
Nie było poważniejszych urazów?
To były niegroźne sprawy. Miałam ból w stopie, który mnie zaniepokoił, ale po badaniach okazało się, że nie dzieje się nic złego. Był też ból pod kolanem, ale także było to coś tak drobnego, że ledwo było to widać na rezonansie. Więc bardziej było to zapobieganie niż walka z kontuzjami.
Rozmawiamy w Zakopanem, gdzie pojawiłaś się na konferencji biegowej "Biegowe360". W nieco innej roli niż zazwyczaj.
Pełnię rolę ambasadora marki Puma i choć nie mam styczności z biegami długimi, moim zadaniem było pokazanie mojej roli w social mediach czy budowania marki osobistej. Miałam też okazję być na sobotnim "Shakeout runie", ale nie zdecydowałam się na bieg na 10 km.
Zbyt długi dystans?
Zdecydowanie. To jest po prostu fajna okazja, żeby spotkać się ze sportowcami i kibicami. Jak się dowiedziałam, ile będzie tutaj osób, to byłam w szoku. Jestem pod wrażeniem, jak duże zainteresowanie wzbudził ten event.
Zainteresowanie wzbudzają też zmiany w twoim życiu. Słychać, że twój trener wprowadza nowości w treningu. Prawda czy fałsz?
Prawda. Sama nie do końca wiem, co to znaczy, bo dopiero wkroczyłam w trening i nie znam całego planu. Przez ostatnie trzy lata, od igrzysk w Tokio, ten plan był dla mnie przewidywalny i powiedziałam, że teraz potrzebuję zmiany, czegoś nowego. I wiem, że będziemy poświęcać więcej czasu na elementy techniczne, żeby je opanować w 100 procentach. Zmienił się też schemat moich treningów, rozgrzewka jest inna, inna liczba odcinków, więcej ćwiczeń wzmacniających. Jestem bardzo ciekawa tych przygotowań, na razie bardzo mi się to podoba.
Potrzebowałaś nowych bodźców?
To właśnie mówiłam trenerowi. Że fajnie, do Paryża trenujemy tak, ale czuję się znudzona i nic mnie już nie stymuluje, potrzebuję świeżości, czegoś, żeby iść do przodu. Dlatego też zrezygnowaliśmy z listopadowego obozu w RPA i wkrótce jedziemy do dalekiej Australii. Nie chodziło może konkretnie o tej kraj, ale o zmianę środowiska, otoczenia, żeby odświeżyć głowę, żeby nie popaść w rutynę.
Twój trener, czyli też twój tata. Z boku można pomyśleć, że takie połączenie może być ryzykowne, że sprawy prywatne, domowe, mogą się przenosić na trening. A jak to wygląda od środka?
My nie mieszkamy razem i głównie widzimy się na treningu przez dwie godziny, więc dosłownie nie przenosimy spraw z domu na trening, bo nie ma takiej możliwości. Nie mam z tym problemu, ja żyję swoim światem, tata żyje swoim. Nie będę ukrywać, że rozmawiamy o sporcie, ale głównie gadamy o wszystkim innym. O czym? O głupotach, jakkolwiek to brzmi, inaczej nie dałabym rady.
Ustaliliście już plany na sezon zimowy? Będzie nietypowy, bo odbędą się nie tylko Halowe Mistrzostwa Europy w Apeldoorn, ale ponownie Halowe Mistrzostwa Świata, w Nankinie.
Planuję starty na obu imprezach. Jest to jak najbardziej do połączenia, tym bardziej że Mistrzostwa Świata na otwartym stadionie w Tokio są dopiero w połowie września. Bez problemu zdążymy się do tego przygotować, a starty w sezonie halowym w ogóle nie kolidują z planami na lato. W pewien sposób myślę, że dla nas ważniejsze będą Halowe Mistrzostwa Europy, bo z tej imprezy nie mam jeszcze medalu, a będę celować wysoko.
Start w Nankinie jest, o ile wiem, dwa tygodnie po Mistrzostwach Europy, więc moja dyspozycja powinna pozostać na równie wysokim poziomie. To nie powinno mieć wpływu na sezon letni, wręcz przeciwnie – takie starty w sezonie halowym, jak i na imprezach mistrzowskich, podbudowują mnie przed wyzwaniami w sezonie letnim.
Żałowałaś kiedyś wybrania takiej drogi życia? Zastanawiam się, czy nie miałaś takich myśli, patrząc choćby na życie swoich znajomych spoza sportu. Ty spędzasz większość roku poza domem i masz mało czasu na budowanie prywatnych relacji, spotkania czy zwykłą kawę z przyjaciółką.
Jakaś część życia na pewno mnie omija, ale tego nie żałuję. To, co robię, mnie cieszy i sprawia mi przyjemność. Wiem, że dobrze wybrałam. Ale to prawda, mam mniej czasu na przyjaciół i znajomych, dlatego tylko jak jestem w domu, to wykorzystuję ten czas na spotkania. Niestety, relacje trochę na tym cierpią i znajomości są w formie internetowej czy telefonicznej. Ale jestem z tym pogodzona. Na szczęście podczas obozów mam fajne relacje z innymi sportowcami, też nie gadamy tylko o sporcie, spędzamy czas razem.
Ostatnio ujawniłaś w rozmowie z Łukaszem Kadziewiczem, że kupiłaś pierwsze mieszkanie w swoim życiu. Do tej pory mieszkałaś z siostrą, więc czeka cię duża życiowa zmiana. Jesteś gotowa?
No tak, wychodzę na własne. Będziemy z siostrą wciąż mieszkać blisko siebie, ale niestety dla mnie, nasze zwierzęta, czyli pies i świnka morska zostają z nią, taka była umowa. Mnie przez 2/3 roku nie ma w domu i niestety nie mogę sobie pozwolić choćby na adopcję psa, choć je kocham. Nie chcę mu robić krzywdy, zostawiając go ciągle z kimś obcym. Na pewno jednak będę swojej siostrze pomagać.
Boisz się momentu wyprowadzki i opuszczenia zwierzaków?
Trochę tak. Z moim psem mam bliską więź, zawsze wiedziałam, że czeka na mnie w domu uśmiechnięty i gotowy na spacer. Teraz będzie pusto i nudno!
rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty