Gwiazda polskiego sportu: "Straciłam węch i smak, przez rok nie czułam głodu"

Getty Images / Alexander Hassenstein / Staff / Na zdjęciu: Anna Rogowska
Getty Images / Alexander Hassenstein / Staff / Na zdjęciu: Anna Rogowska

- Usiadłam do stołu i po smaku nie byłam w stanie odróżnić, czy jem buraki, czy kurczaka. Smaku w ogóle nie czułam, potrawy różniły się dla mnie tylko konsystencją - wspomina najbardziej traumatyczny moment kariery Anna Rogowska.

W tym artykule dowiesz się o:

Anna Rogowska już niedługo może wrócić na najważniejsze imprezy międzynarodowe. Wybitna tyczkarka wychowuje w Sopocie kolejne pokolenia zawodniczek i opowiada o swoich sportowych marzeniach. Wciąż kocha sport, choć sporo przez niego wycierpiała.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: 10 lat temu zakończyła pani karierę, a jednym z powodów była poważna kontuzja głowy. Po pęknięciu czaszki przez dłuższy czas miała pani problem z węchem i smakiem. Dzisiaj normalnie czuje pani zapachy?

Anna Rogowska, brązowa medalistka igrzysk z Aten w skoku o tyczce: Faktycznie, trwało to bardzo długo, układ nerwowy poradził sobie z kontuzją, ale nie wszystko wróciło do normy. Węch mam, ale nie działa on tak jak wcześniej.

Co to znaczy?

Niektóre rzeczy smakują trochę inaczej i mają zapach inny niż przed wypadkiem. Nawet zwykłe jabłko smakuje inaczej. Czasem mam wrażenie, że węch mi się wyostrzył. Po wypadku musiałam się uczyć pewnych smaków na nowo.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Serena Williams zachwyciła kibiców nowymi zdjęciami

Ile to trwało?

Przynajmniej osiem, dziewięć miesięcy. Początki były fatalne. Pamiętam, jak podczas świąt Bożego Narodzenia usiadłam do stołu i po smaku nie byłam w stanie odróżnić, czy jem buraki, czy kurczaka. Smaku w ogóle nie czułam, a potrawy różniły się dla mnie tylko konsystencją. To był bardzo trudny okres.

Co było najgorsze?

To, że praktycznie w ogóle odechciało mi się jeść. Nie sprawiało to żadnej radości, a waga bardzo szybko poszła w dół. Wtedy jeszcze trenowałam, więc musiałam się zmuszać do jedzenia i kontrolować to w sposób zupełnie nienaturalny. Przez prawie rok nie czułam głodu czy chęci zjedzenia czegokolwiek.

Brzmi fatalnie.

Pomogła ogromna motywacja, bo wierzyłam jeszcze, że będę w stanie wrócić do walki o medale. Pomogło też to, że wypadek nie przytrafił się podczas skoku o tyczce, a podczas zwykłych ćwiczeń na drążku. Robiłam jakieś ćwiczenia nogami do góry i nagle spadłam na głowę. To jednak nie był najpoważniejszy wypadek w mojej karierze.

Wcześniej trzykrotnie łamała pani tyczkę podczas skoków.

No właśnie. Podczas konkursu na molo w Sopocie mój upadek widziało mnóstwo ludzi. Zresztą dźwięk łamanej tyczki pamiętam do dziś. Po tamtym upadku miałam rozciętą dłoń, a w perspektywie był wyjazd na mistrzostwa świata. Lekarze przekonywali, że czeka mnie przynajmniej sześć tygodni przerwy, a ja już po dwóch wróciłam do skakania. Bliznę na dłoni mam jednak do dziś. Przyznam, że wtedy to było zupełne szaleństwo. W trakcie kariery potrafiłam sobie jednak szybko radzić z przeciwnościami.

Nigdy nie miała pani strachu przed skakaniem?

Jako młoda zawodniczka w ogóle czegoś takiego nie czułam. Wiadomo, że jakieś myśli pojawiały się, gdy na żywo widziało się upadki innych, czy w końcu samemu doświadczyło złamania tyczki. Nie rozpamiętywałam jednak tego i za każdym razem jak najszybciej wracałam do treningów. Im mniej czasu było do kolejnych zawodów, tym lepiej.

Czy dzisiaj nie brakuje pani tej adrenaliny?

To faktycznie jedyna rzecz, której nie jestem w stanie sobie dostarczyć przez inne aktywności.  Pewnie też z tego powodu po zakończeniu kariery przygotowywałam się do półmaratonów czy maratonów. Dalej jestem mentalnie sportowcem i lubię sobie powiedzieć: "Dobra, szykuję się do tego startu i chcę być jak najszybsza".

Wciąż ma pani motywację?

Staram się też zaangażować osoby dookoła mnie. Zwykle udaje mi się wyciągnąć jakąś koleżankę czy kolegę, bo to zawsze dodatkowa motywacja. Ja w sporcie starałam się być lepsza niż inni. Nawet teraz czasami gdy włączę sobie jakieś stare konkursy, to na mojej skórze pojawia się gęsia skórka.

Dalej jest pani blisko sportu.

Wciąż trenuję amatorsko, ale przede wszystkim jestem trenerką. Emocje zawodników mi się udzielają, choć to już inne emocje. Mam takie marzenie, by wytrenować dziewczynę, która poprawi mój rekord Polski (4,83 na otwartym stadionie, 4,85 w hali - przyp. red.).

Problem w tym, że poziom skoku o tyczce kobiet jest w naszym kraju bardzo niski.

Widzę kilka dziewczyn, które mają potencjał. Jako trener pracuję cztery razy w tygodniu, w mojej grupie mam dziewczyny od 12. do 22. roku życia. Dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem jest uczenie dzieci wszystkiego od początku. Przez ostatnie lata byłam zainteresowana tylko pracą nad szczegółami, ale praca nad podstawami i zaszczepianie sportu też okazały się bardzo fajnym doświadczeniem.

Mówi pani o potencjale, ale obecnie nie mamy choćby jednej zawodniczki, która jest w stanie zdobyć kwalifikację na międzynarodową imprezę. Skąd aż taki kryzys?

Brakuje nam właśnie tej jednej dziewczyny, która pokazałaby reszcie, że można skakać wysoko. Gdy ona się pojawi, pociągnie za sobą resztę, bo zaplecze mamy całkiem szerokie. Marzę, by pojechać ze swoją podopieczną na najważniejsze zawody. Ostatnio pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że mam przynajmniej jedną zawodniczkę, która ma to coś. Pierwszy raz zdarzyło mi się pomyśleć, że to z nią pojadę na mistrzostwa Europy lub świata.

Słuchając pani można odnieść wrażenie, że w ogóle się pani nie zatrzymała. Udziela się jako ambasador sportu, trener, zawodnik-amator. Ma pani czas na odpoczynek?

Moim głównym zadaniem jest obecnie opieka nad dwójką energicznych bliźniaków. Oni mają po sześć lat, więc w ogóle się nie nudzę. Początkowo zakładałam, że na sportowej emeryturze zajmę się tylko rodziną, bo tego w czasie kariery bardzo mi brakowało. Tuż po skończeniu kariery faktycznie poświęciłam się tylko temu i przez dłuższy czas w ogóle nie pojawiałam się publicznie, nie udzielałam wywiadów. Ostatecznie poczułam jednak, że brakuje mi tej części życia.

Potem wzięła się pani za trenowanie młodych, a nawet za bieganie maratonów.

Gdy znów trafiłam do sportu, zaangażowałam się na sto procent. Mąż, widząc moje zaangażowanie w treningi, śmiał się, żebym pamiętała, że na igrzyska i tak mnie już nie wezmą. Ja jednak nie potrafię inaczej. Chciałam przebiec maraton, więc zatrudniłam trenera i znów zwracałam uwagę na pogodę, jedzenie i wszystkie takie czynniki. Dzisiaj regularnie chodzę na siłownię, a gdy mam tylko chwilę dla siebie, to idę pobiegać. O tyczce już pewnie nigdy nie skoczę, ale jestem w dobrej formie.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (4)
avatar
Mm Mm
16.04.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Też nie chce czuć głodu przez rok.... I to bardzo 
avatar
yes
15.04.2025
Zgłoś do moderacji
4
4
Odpowiedz
Gwiazda i na dodatek polskiego sportu?
Ubożeje polska lekkoatletyka...
Lekkoatletyką na poważnie interesuję się od 1963 roku. 
avatar
Yyaa
15.04.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Ja nie czułam głodu, jak miałam chorą mamę. To były tzw. Nerwy życia. Jestem ogólnie łakomczuchem i małes stresy zajadam, a w tamtym czasie w 4 miesiące minus 12 kg. Nie tylko nie czułam głodu Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści