- Jest naprawdę dobrze. Nie mogę narzekać na coś, co by mnie wykluczało z treningów - mówił nam pod koniec lutego Konrad Bukowiecki, zadowolony, że nareszcie nie ma żadnych problemów ze zdrowiem.
Wcześniej we znaki dawały mu się przede wszystkim łokieć i kolano. W tym roku bólu nie było i od razu wróciły dawne wyniki. Na mistrzostwach Polski w Toruniu kulomiot uzyskał 21,32 m, wrócił do światowej czołówki i wszyscy, łącznie z nim, mieli prawo myśleć o udanych występach na Halowych Mistrzostwach Europy w Apeldoorn i Halowych Mistrzostwach Świata w Nankinie.
Niestety, o startach w obu imprezach chciałby jak najszybciej zapomnieć. Na HME zajął dopiero dziesiąte miejsce i nie wszedł do finału. - Blamaż - skomentował krótko. Lepiej miało być w Chinach, jednak tam były wicemistrz Europy i rekordzista Polski nie zaliczył żadnej próby.
ZOBACZ WIDEO: 12-latek jak Messi. Tylko spójrz, co zrobił z piłką
Obecnie Konrad Bukowiecki przebywa w Republice Południowej Afryki i przygotowuje się do sezonu letniego.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Czy po tak trudnym okresie, jakim był dla ciebie marzec, łatwo ci było wrócić do treningów?
Konrad Bukowiecki, były rekordzista Polski w pchnięciu kulą, były halowy mistrz Europy, srebrny medalista ME na otwartym stadionie: Bardzo lubię trenować i cieszę się, jak jestem zdrowy i mogę wykonywać założony przez ojca-trenera plan. Natomiast faktycznie, po Halowych Mistrzostwach Europy i Halowych Mistrzostwach Świata miałem moment mocnego zwątpienia.
I co pomogło w powrocie do równowagi?
Nie było łatwo po tym, co wydarzyło się na tych imprezach. Na szczęście jest już ok, dużo dał mi odpoczynek w domu przez dwa tygodnie. To bardzo pomogło i z optymizmem poleciałem na zgrupowanie do RPA. Robię swoją robotę.
Na mityngach w lutym pchasz w pobliżu 21 metrów, na mistrzostwach Polski w Toruniu uzyskujesz 21,32 m, swój najlepszy wynik od dwóch lat, a zaraz potem, na najważniejszych imprezach, kula ląduje prawie dwa metry bliżej. Da się to wytłumaczyć?
Niestety, głowa nie była w odpowiednim miejscu, przegrałem sam ze sobą. Czułem się bardzo dobrze przygotowany, treningi przed wyjazdem do Apeldoorn i do Nankinu były naprawdę obiecujące, właśnie tuż przed nimi wyglądało to najlepiej. Ale wychodzi na to, że głowa jest ważniejsza niż przygotowanie fizyczne. Niby czułem się pewny siebie, ale to zniknęło po wejściu do koła.
Może chciałeś za bardzo?
Tak i na pewno to powód do smutku, bo trenuje się właśnie po to, żeby pokazywać najlepszą wersję na największych imprezach. A to ostatnio mi nie wychodzi. Z drugiej strony cieszę się, że jednak wróciłem do elitarnego grona, że znów pchnąłem kulę powyżej 21 metrów, to jednak jest pewna renoma. Na mityngach też pokazywałem dobre wyniki, więc nie było tak źle. Muszę teraz zrobić wszystko, żeby w sezonie letnim głowa była w odpowiednim miejscu.
Planujesz coś zmienić? Może praca z trenerem mentalnym?
Od lat współpracuję z różnymi psychologami, jednak ta praca nie była regularna, bardziej z doskoku. Zdaję sobie sprawę, że jest tutaj jeszcze coś do zrobienia, jest pole do poprawy.
Po Apeldoorn napisałeś w poście w mediach społecznościowych, cytuję: "Pozdrawiam, wasz ulubiony wycieczkowicz - turysta". Domyślam się, że musiałeś to o sobie przeczytać w internecie. Przejmujesz się tym?
Kurczę, takimi określeniami staram się nie przejmować. Ale trudno jest w ogóle tego nie czytać. Duże imprezy lekkoatletyczne interesują ludzi, oglądalność jest spora i po zawodach fala komentarzy jest duża, więc zawsze jakaś ich część do mnie dociera. Nie jest tak, że nie mogę przez takie wpisy spać po nocach, ale na pewno jest to przykre. I przede wszystkim nie czuję, żebym sobie zasłużył na takie traktowanie.
Ale... jeśli komuś ma być lepiej z tego powodu, że gdzieś mnie obraził, to spoko. Jestem gruboskórny, dosłownie i w przenośni.
Można się zastanawiać, czy w sezonie halowym to twoja żona musiała bardziej pocieszać ciebie, czy ty ją? Ona także ma za sobą trudny czas, przez kontuzję nie mogła biegać na 100 procent i ostatecznie zrezygnowała ze startu w HME i HMŚ.
Natalia (Bukowiecka, lekkoatletka specjalizująca się w biegu na 400 m) doskonale rozumie, co to znaczy walczyć z przeciwnościami losu i że czasami wychodzi odwrotnie niż chcemy, więc wspieramy siebie nawzajem. Dla niej sezon halowy nie był najlepszy, ale wierzę, że latem będzie znacznie lepiej. W pchnięciu kulą hala nie różni się wiele od stadionu, za to u niej zmiana jest bardzo duża. I latem pokaże swoje wielkie możliwości.
Końcówka sezonu była dla ciebie rozczarowująca, a na dodatek zakończyła się twoja wieloletnia współpraca z twoim głównym sponsorem, firmą InPost. Zabolało?
Tak i nie jest to dla mnie fajna sytuacja. Jest to cios, bo współpracowaliśmy 10 lat i zawsze przykro, gdy dochodzi do rozstania i trochę tej decyzji nie rozumiem. Tym bardziej że stało się to w momencie, gdy wróciło zdrowie i moje wyniki mocno się poprawiły, a przez lata chyba zrobiłem firmie dobrą promocję.
Nie da się ukryć, że za brakiem nowego kontraktu wiąże się też mniej wpływów do twojego budżetu...
Aspekt finansowy też jest ważny, bo w lekkoatletyce nie płacą nam milionami monet. Ale nie zamierzam tu narzekać, żalić się i mówić, że nie mam za co żyć i co jeść. Nadal współpracuję z firmami, jest ze mną też Bank Spółdzielczy ze Szczytna, pomaga mi miasto Olsztyn, no i przede wszystkim jestem żołnierzem Wojska Polskiego. I bardzo im dziękuję, że ciągle są ze mną.
Zawsze też będę wdzięczny Rafałowi Brzosce, że w 2014 roku wyciągnął do mnie rękę. Przeżyliśmy razem wiele świetnych chwil, było dużo sukcesów i rekordów. Tak się czasami dzieje, że drogi się rozchodzą. Ale może nie na zawsze? Jak zostanę mistrzem świata, to może wrócimy do tematu!
rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty