Maria Andrejczyk od zwycięstwa rozpoczęła starty w sezonie letnim. Srebrna medalistka olimpijska z Tokio wygrała konkurs rzutu oszczepem na Memoriale Janusza Kusocińskiego, choć nie udało się jej przekroczyć 60 metrów. Oszczepniczka uzyskała 58,82 m.
Choć wynik oczywiście nie mógł nikogo powalić na kolana, nasza lekkoatletka wyciągnęła z tego startu dużo pozytywnych informacji. Wyznała bowiem, że miała wątpliwości, czy w ogóle decydować się na start w Chorzowie. Dlaczego?
- Długo biłam się z myślami, czy tutaj startować i się kompromitować - mówiła dziennikarzom. - Jaki wynik byłby kompromitacją? Myślę, że poniżej 55 metrów. Ale pokonałam barierę mentalną i to był cenny start. Mamy z trenerem więcej wiedzy, wiemy, gdzie jesteśmy i w którą stronę iść - dodała.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ to był gol! Można oglądać i oglądać
Andrejczyk wyznała, dlaczego na jej dalekie rzuty jeszcze chwilę poczekamy. Ma to związek z jej przygotowaniami do sezonu.
- Dopiero dynamizujemy i wygrzebujemy się z ciężkiego treningu, więc wiedziałam, że tutaj może być różnie. Mam w sobie bardzo dużą moc, ale jeszcze nie jest ona odpowiednio nakierowana, nie czuję jeszcze swojego ciała - wyjawiła.
Według oszczepniczki w przygotowaniach do sezonu wszystko wyglądało znakomicie i to powinno przynieść efekty w najważniejszym momencie, czyli na wrześniowych mistrzostwach świata w Tokio.
- Zimowy trening wyglądał wprost rewelacyjnie, potem coś się jednak pogubiło. Prawdopodobnie za bardzo przeciągnęliśmy trening siłowy, bo aż do końca marca, to naprawdę długo. Dlatego dopiero teraz powoli łapię czucie. Ale mamy dużo czasu, wierzę, że wszystko to sobie poukładam i za kilka tygodni będę regularnie rzucać powyżej 60 metrów - tłumaczyła.
Choć 29-latka zapewnia, że z jej zdrowiem, a przede wszystkim z barkiem jest wszystko w porządku, to po ostatnim sezonie musiała przejść jeden zabieg.
- W połowie grudnia przeszłam operację stawu skokowego, który dokuczał mi zarówno na Mistrzostwach Europy w Rzymie, jak i na igrzyskach w Paryżu i trzeba było w końcu się tym zająć. Stan zapalny był bardzo duży, noga była opuchnięta, wyglądało to bardzo źle. Z początku chciano mi rekonstruować więzadła, ale się nie zgodziłam, zdecydowaliśmy się na kosmetykę i to był dobry wybór, bo nie straciłam czasu. W przypadku innej opcji dopiero bym wracała do chodzenia, sezon byłby z głowy - ujawniła.
Dla zawodniczki byłby to dramat. Przypomnijmy, że po igrzyskach olimpijskich w Tokio w 2021 roku straciła z powodu kontuzji dwa kolejne sezony. Wróciła do regularnego rzucania dopiero przed rokiem, choć jak słyszymy od niej, także nie była w 100 procentach sprawna.
Czy stolica Japonii znów okaże się szczęśliwa dla Andrejczyk? Dalekie rzuty na MŚ to z pewnością jej cel numer jeden na ten sezon. Nie do końca na rękę poszli jej jednak organizatorzy, którzy zaplanowali kwalifikacje do finału i walkę o medale dzień po dniu.
- To będzie trudne, nie ukrywam. Ale na treningach dawałam radę, przede wszystkim bark wytrzymywał. Co w kolejnych tygodniach? Będę startować w zawodach, ale bardziej z treningu niż z przygotowań, bo teraz jest na to czas, a nie na dobre wyniki. Po prostu jedziemy dalej - zakończyła.
Słowa Andrejczyk znalazły potwierdzenie także dwa dni po starcie w Chorzowie. Polka wzięła udział w zawodach Diamentowej Ligi w Rabacie, w których zajęła szóste miejsce z wynikiem 57,26 m.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Jędrzejczyk ma w 2025 wynik 58,82. Głowa do góry!
Czy ktoś odstraszyłby się wejść do artykułu z takim nazwiskiem??