Podczas zakończonych w niedzielę drużynowych mistrzostw Europy w Madrycie, polska reprezentacja zajęła ostatecznie drugie miejsce. Można mówić o sporej niespodziance, bo do stolicy Hiszpanii wysłaliśmy odmłodzoną kadrę. Najbardziej zawiódł nie żaden z debiutantów, a jeden z liderów - Paweł Fajdek. Utytułowany młociarz nie zdołał wykonać ani jednej udanej próby.
Jak się dowiedzieliśmy, ostatni rzut w konkursie był na odległość 74 metrów, ale sędziowie uznali, że młot wpadł w linię. Ta z kolei w rzucie młotem nie jest zaliczana do pola. Nasza delegacja mocno walczyła o uwzględnienie wyniki i wnioskowała o przeliczenie całego promienia. Ostatecznie okazało się, że o wyeliminowaniu Fajdka z konkursu zadecydowały... cztery centymetry. Zamiast planowanych 15 punktów, zawodnik nie zdobył ani jednego. Ma jednak szczęście, że młodsi koledzy odrobili straty.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy to były najbardziej stresujące zawody w pana karierze?
Paweł Fajdek, pięciokrotny mistrz świata w rzucie młotem: Najważniejsze, że naszej reprezentacji nie zabrakło trzech punktów do podium. Naprawdę bałem się takiego scenariusza, bo wtedy to faktycznie byłaby moja wina. Teraz łatwiej będzie o tym zapomnieć. Nawet jakbym zajął drugie miejsce, to nic by się nie zmieniło. Pasuje mi taki scenariusz. A co do samych zawodów, to były być może jednymi z przyjemniejszych.
Dlaczego?
Lubię rywalizację drużynową, a tym razem mieliśmy fajną ekipę, która świetnie się spisała. Miałem nawet wrażenie, że mój nieudany start zmotywował wszystkich, by wystartować na najlepszym poziomie. Młodzież trochę mnie obroniła. Po swoim starcie dostałem duże wsparcie od reszty reprezentacji. Każdy zrozumiał, że chciałem jak najlepiej.
Przeanalizował pan przyczyny fatalnego występu?
Nie ma co analizować. To efekt kontuzji nogi, bo z tego powodu nie mogłem trenować. Zależało mi więc na rzutach rozgrzewkowych, a sędziowie pozwolili tylko na jeden taki rzut. Dla mnie to był kluczowy moment, bo zgodnie z planem miałem z rzutu na rzut dokładać parę procent szybkości i mocy. Przez kontuzję nogi startowałem z niższego poziomu. Z każdym rzutem się poprawiałem. Trzeci rzut konkursowy był niezły, a kolejny byłby jeszcze lepszy. Po tym konkursie nie mam do siebie pretensji, ani tym bardziej do kogoś innego. Tak po prostu wyszło.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: spędziła urodziny na Malediwach. Co za widoki
Wie pan, dlaczego sędziowie nie zaliczyli panu tej próby?
Nie było w tej sprawie wielkiej dyskusji. Jestem przekonany, że rzut był w promieniu, ale sędziowie zdecydowali inaczej. Gdybym miał jeszcze jedną próbę, pewnie rzuciłbym bardziej w środek.
W Polsce znów zaczęto się zastanawiać, czy wytrzymał pan psychicznie.
To nie kwestia presji, bo ta jest podczas takich zawodów zawsze. W rywalizacji drużynowej nie jest jednak większa niż w startach indywidualnych. W Drużynowych Mistrzostwach Europy startowałem kilkukrotnie i zawsze robiłem maksymalny wynik lub byłem drugi. Młot zawsze był trzonem naszej reprezentacji i tym razem znów chcieliśmy, by te zawody dobrze się dla nas zaczęły.
Brakowało czegoś poza zdrowiem?
Zabrakło mi troszeczkę szczęścia. Inna sprawa, że nie byłem na pewno w dyspozycji na rzucenie 80 m, ale na 75 m już tak. Teraz muszę się pozbierać.
Chodzi panu o psychikę?
Nie, psychicznie wszystko jest w porządku. Chodzi o dojście do odpowiedniej dyspozycji po kontuzji nogi. Ten sezon miał się rozpocząć dla mnie bardzo mocno, a zamiast dobrych występów mam problem z kiepskimi wynikami i bólem. Zaraz wychodzę na pierwszy trening po kilkudniowej przerwie i zobaczymy, czy z nogą wszystko w porządku i można trenować na maksa.
Potknął się pan podczas zawodów w Estonii. Co konkretnie się stało?
To jest kwestia więzozrostów i tego, by to przestało mnie boleć. Na piątek mam zaplanowane kolejne zawody i będę podejmował decyzje na bieżąco. Wydaje mi się, że to kwestia dwóch tygodni, by zapomnieć o tym urazie. Trochę mnie to jednak zastopuje.
Wokół pana trenera Szymona Ziółkowskiego było w tym roku sporo zamieszania. Po jednej z rzekomych awantur w jego domu interweniować miała policja. Pojawiło się mnóstwo artykułów. Czy to wpłynęło na wasze przygotowania?
To mnie totalnie nie obchodzi. To są prywatne sprawy trenera i jego małżonki. Ja mam swoją żonę i swoje problemy. Koncentruję się na poprawianiu wyników sportowych, a nie zaglądaniem komuś do życia prywatnego.
Zamieszanie w mediach nie przeszkadzało?
Sportowo nic nie straciliśmy. Zdecydowanie bardziej przeszkadza nam kontuzja trenera, bo przez zerwane więzadło Achillesa porusza się wolniej na lotniskach. Zimę przepracowaliśmy bardzo solidnie, a wyniki na treningach były bardzo obiecujące, a mi wydawało się, że jest szansa na rzucenie 80 metrów. Potem przyszła kontuzja. Śmiejemy się, że w najbliższym czasie będziemy się z trenerem wspólnie rehabilitować.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty