Tak Polacy przekonali Usaina Bolta. Ujawnia kulisy po latach

Getty Images / Na zdjęciu: Piotr Małachowski (L), Usain Bolt (P)
Getty Images / Na zdjęciu: Piotr Małachowski (L), Usain Bolt (P)

- Gwiazdy mówiły "wow". Zmianę postrzegania naszego kraju widziałem na własne oczy - wspomina Piotr Małachowski, dyrektor Memoriału Kamili Skolimowskiej. Były mistrz świata ujawnia kulisy pracy jako dyrektor zawodów.

Już 16 sierpnia w Chorzowie odbędzie się kolejna edycja Memoriału Kamili Skolimowskiej, od kilku lat będącego częścią elitarnego cyklu Diamentowej Ligi. Do Polski znów przyjadą wielkie gwiazdy światowej lekkoatletyki - mistrzowie olimpijscy czy mistrzowie świata w swoich konkurencjach.

Od lat jedną z najważniejszych osób związanych z imprezą jest Piotr Małachowski. Legendarny dyskobol najpierw był gwiazdą mityngu jako sportowiec, a od 2022 roku pełni oficjalnie funkcję dyrektora zawodów.

Na czym polega jego praca? Co było najtrudniejsze na samym początku i jak udało się sprowadzić na memoriał wielkiego Usaina Bolta? O tym wszystkim mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Czy oswoił się pan już z rolą dyrektora sportowego Memoriału Kamili Skolimowskiej? Podobno nie przepada pan za nazwą tej funkcji...

Piotr Małachowski, dwukrotny srebrny medalista olimpijski, były mistrz świata i mistrz Europy w rzucie dyskiem: Śmieję się, że dyrektorem się bywa, człowiekiem się jest.

Do Memoriału Kamili Skolimowskiej mniej niż dwa tygodnie. Jak idą przygotowania.

Wszystko idzie w dobrą stronę, ale główna robota zacznie się 10 sierpnia, gdy cały sprzęt przyjedzie na stadion. A na papierze wygląda to dobrze, swój występ potwierdziło wiele gwiazd. Ale dopóki nie zobaczę ich na żywo w hotelu, to będzie duża niepewność i stres.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentant Polski w nowym klubie. Właśnie przeszedł "chrzest"

Domyślam się, że większy niż gdy był pan aktywnym sportowcem?

Oczywiście, wtedy wszystko zależało ode mnie. Tutaj jest mnóstwo czynników, na które nie mam wpływu, choćby pogoda czy na przykład strajk linii lotniczych. To są wielkie niewiadome, a wszystko musi się zgrać co do minuty, telewizja nie może sobie pozwolić na opóźnienia.

Podczas swojej pierwszej Diamentowej Ligi nie byłem tego świadomy, wtedy dopiero dotarło do mnie, co to znaczy punktualność. I tak naprawdę cały czas się tego uczę, przy organizacji pracują ludzie, którzy zjedli na tym zęby, ja nie.

Jak wygląda pana praca podczas imprezy?

Jest mnóstwo szczegółów, o które musimy zadbać. Choćby drabina przy rzutni do rzutu młotem, żeby szybko zdjąć młot, gdy tam zawiśnie. A nie można sobie pozwolić na przerwę, program minutowy jest sztywny. Musimy dbać także o stadion rozgrzewkowy, żeby tam była dla zawodników odnowa, woda, jedzenie, lodówki, parasole. To wszystko jest na naszej głowie, a za to nas później oceniają.

Co było najtrudniejsze podczas pierwszego eventu w nowej roli, w 2022 roku?

Chyba to, że nie rozumiałem, o czym pracujący przy tym wydarzeniu ludzie rozmawiają. Porozumiewali się slangiem, ja nie wiedziałem, o co chodzi. "Zaraz, chwile, poproszę o słownik i instrukcję!" - mówiłem. Pierwsza edycja była więc wymagająca, to 2-3 tygodnie pracy przez 24 godziny na dobę pod jeden event. Ja jednak jestem zadaniowcem, lubię wyzwania i daję radę. Ale cały czas się uczę.

Czy widzi pan zmianę w postrzeganiu Polski przez zagraniczne gwiazdy?

Gdy zaczynaliśmy, Polska była traktowana po macoszemu, trochę jak z tych opowieści, że u nas niedźwiedzie chodzą po ulicach. Ale gdy światowe gwiazdy się pojawiły, to byli zaskoczeni. Mówili "wow, ale wy macie ładne stadiony, hotele". Zmianę postrzegania naszego kraju widziałem na własne oczy. Początki były więc trudne, dziś jest łatwiej.

A dokładnie z czym?

Wtedy musieliśmy przekonywać gwiazdy, żeby do nas przyjechały, a one trochę musiały uwierzyć nam na słowo, że niczego im nie zabraknie. Zurych czy Monako to tradycja, tam mityngi odbędą się z nimi czy bez nich, my musieliśmy budować swoją markę. Teraz to przede wszystkim kwestie finansowe.

Mamy już swoją pozycję, ale nie spoczywamy na laurach i chcemy co roku zaskakiwać czymś nowym. Czym? Choćby z pozoru nieistotnymi sprawami, jak kawa na stadionie rozgrzewkowym, lody w hotelu czy kąciki do gier. Dbamy, żeby sportowcy nie tracili energii na dodatkowe rzeczy.

Gwiazdy lekkoatletyki mają swoje "zachcianki"?

Zdarzało się, że sportowcy prosili o specjalne menu, bo na przykład byli na diecie bezglutenowej. Albo jeden zaskoczył nas, bo okazało się, że je tylko mięso z królika. Nie byliśmy na to gotowi, ale jakoś się udało. Staramy się sprostać "zachciankom".

Choćby taki Armand Duplantis, gigant skoku o tyczce, przepada za polskimi pierogami i kiełbasą. W ogóle pierogi to przysmak wielu zagranicznych gwiazd jak Sam Kendricks czy Gianmarco Tamberi.

Jakaś konkretna sytuacja najbardziej pana zaskoczyła?

Chyba najbardziej to, że wielu z nich to po prostu normalni ludzie. Gdy pierwszy raz przyjechał Duplantis, spodziewałem się, że będzie miał duże wymagania, choćby odpowiedni kolor papieru toaletowego w łazience. A tu wjechał normalny chłopak, wiecznie uśmiechnięty.

Gdy chciał iść na spacer, to już chciałem organizować mu ochronę, na co odparł, że nie ma mowy, że niczego takiego nie potrzebuje. Po ubiegłorocznej edycji powiedział mi, że kocha polskich kibiców, ma z nimi specjalną więź, czuje się po prostu jak w domu.  Ci najwięksi często mają najmniejsze wymagania.

Oczywiście, sporym wyzwaniem była sytuacja z Jakobem Ingebrigtsenem, gdy dzień przed startem zepsuł mu się but. A nie był to but byle jaki, tylko robiony na zamówienie. I przecież on chciał wtedy bić rekord świata! Wtedy do gry wszedł Marcin Lewandowski, który w niedzielny poranek dzwonił po sklepach, firmach i w końcu zorganizował nowe obuwie. Daliśmy więc radę.

Mówimy o wielkich nazwiskach, jednak największą postacią w historii Memoriału Kamili Skolimowskiej, jaka pojawiła się na starcie, był bez wątpienia Usain Bolt, który przyjechał na zawody w 2014 roku.

Operacja pod hasłem "Bolt w Polsce" zaczęła się rok wcześniej, kiedy do Warszawy przyjechał ojciec Usaina, który wtedy spędzał wakacje w Europie i postanowił zobaczyć nasz memoriał. Jedną z kluczowych ról odegrała wtedy... cytrynówka własnej roboty pana Roberta Skolimowskiego, taty Kamili. Bardzo mu posmakowała i powiedzmy, że pomogła w rozmowach.

Zawodnicy i goście byli wtedy zakwaterowani w hotelu Marriott, skąd trasa na stadion Orła Warszawa, gdzie odbywał się event, prowadzi obok Stadionu Narodowego. I ojciec Usaina, siedząc na trybunach stadionu Orła dzień przed mityngiem, przyglądał się treningowi i powiedział: "Super macie ten stadion rozgrzewkowy, ale już nie mogę się doczekać, jak jutro zawody odbędą się na tym dużym obiekcie obok którego przejeżdżaliśmy".

Silesia Memoriał Kamili Skolimowskiej współfinansowany jest ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych PEFRON. Partnerem technicznym Silesia Memoriału Kamili Skolimowskiej jest marka adidas.

Wtedy staraliśmy mu się wytłumaczyć, że budowa takiego stadionu lekkoatletycznego to melodia przyszłości, na co on wtedy dał nam do zrozumienia, że bez nowoczesnego obiektu nie mamy co liczyć na największe gwiazdy, w tym Usaina. Wtedy też podjęliśmy decyzję, że skoro nie mamy i nie będziemy mieli prędko stadionu lekkoatletycznego, to sami sobie go zbudujemy, oczywiście tymczasowo, korzystając z gościny Narodowego. Przenosiny na Stadion Narodowy to był warunek konieczny, żeby zaprosić Bolta. Co ciekawe, z jego ściągnięciem wiąże się jeszcze jedna ciekawostka.

Na zdjęciu: Usain Bolt w Warszawie
Na zdjęciu: Usain Bolt w Warszawie

Budżet mityngu w tamtym czas to były 2 miliony złotych, z czego znaczna część to wynagrodzenie Usaina, a przecież na Narodowym trzeba było położyć trawę do rzutów, którą nie dysponowaliśmy, a taki koszt to 800 tysięcy złotych, na co nas oczywiście nie było stać. Z pomocą przyszedł Real Madryt z Cristiano Ronaldo w składzie, który grał na Narodowym mecz towarzyski, dosłownie tydzień przed memoriałem. Dzięki uprzejmości organizatorów meczu trawa została i memoriał mógł zostać zorganizowany. I to na trawie, po której biegał Ronaldo, kilka dni później Paweł Fajdek rzucał młotem po rekord Polski.

W ogóle przenosiny w 2014 z Orła na Narodowy uważam za kamień milowy w historii rozwoju memoriału, dokładnie taki sam jak wejście do Diamentowej Ligi w w 2022. I tutaj pomogła nam pandemia, bo z jej powodu odwołane zostały mityngi chińskie, my skorzystaliśmy z okazji i dostaliśmy zaproszenie.

Nie możemy nie wspomnieć o postaci, której cała impreza jest poświęcona. Kamila Skolimowska była pana koleżanką i jej nagła śmierć w 2009 roku musiała być wielkim szokiem. Można powiedzieć, że macie też pewne zobowiązanie wobec niej, żeby wszystko było na jak najwyższym poziomie.

Jak organizowaliśmy w kilka osób pierwsze edycje, sami stawialiśmy ogrodzenia, myliśmy bieżnię, kosiliśmy trawę. Dzisiaj to już całkowicie inny świat, memoriał tworzy kilkudziesięcioosobowy zespół. I najpiękniejsze jest to, że choć większość z nich nigdy nie poznała Kamili, to przy organizacji oddają serce, jakby to robili dla najlepszej przyjaciółki.

Staramy się przekazywać tę pozytywną aurę i energię, którą emanowała Kamila.
Memoriał to jest dla nas wszystkich, przyjaciół Kamili, cos więcej niż tylko zwykła impreza sportowa. Memoriał stworzyli ludzie i nadal są przy nim blisko, którzy znali Kamilę. To była nasza przyjaciółka, była do tańca i do różańca. Dzisiaj jesteśmy zjednoczeni wokół memoriału w taki sam sposób, jak Kamila łączyła nas wokół siebie za życia. Trwamy, dopóki żyjemy w pamięci i sercach ludzi, dbamy o to, aby pamięć o niej nie umarła.

W tym roku wprowadzacie dużą zmianę w programie zawodów - memoriał rozbiliście na dwa dni, w piątek część konkurencji technicznych odbędzie się w środku miasta, na rynku w Katowicach. Powód?

Chcemy wyjść do kibiców, żeby widzieli, jak te konkurencje wyglądają z bliska. Na stadionie to mimo wszystko jest spora odległość, nie widać wszystkiego. Tutaj będzie inaczej. Kibice będą mogli zobaczyć, że ta kula trochę waży i 20 metrów to naprawdę daleko, że skoczyć wzwyż 2 metry to wielki wyczyn, a co dopiero 5 metrów przy skoku o tyczce. Chcemy, żeby byli jak najbliżej rywalizacji.

Moim zdaniem to najlepsza promocja lekkoatletki, każdy kibic będzie mógł tego "dotknąć". Będziemy gotowi na 110 procent, event zapowiada się kapitalnie.

Zaproszeń do startu doczekało się w tym roku wielu młodych Polaków. 

Oni na to zapracowali! Mamy wielu świetnych młodych sportowców - Pia Skrzyszowska, Maria Żodzik, Kuba Szymański, Oliwer Wdowik, Alicja Sielska, Filip Rak... mógłbym tak jeszcze  wymieniać długo. Następuje u nas zmiana pokoleniowa, starsi powoli odchodzą, to normalna kolej rzeczy. Młodzi już są na poziomie europejskim, a teraz dostali przepustkę do startu wśród światowych gwiazd.

To też dla nich szansa, żeby zobaczyć te gwiazdy z bliska i wziąć od nich coś dla siebie. Spojrzeć, co robią na rozgrzewce, jak się zachowują. Nie mam też wątpliwości, że wynikowo będzie dobrze.

rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści