Polska zawodniczka padła ofiarą największego błędu medycyny sportowej w XX wieku. Wykorzystała to Moskwa

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Po rekordzie w Pradze New York Times napisał w jednym z artykułów, że "Kłobukowskiej nikt nie dogoni przez najbliższe 7-8 lat. Polska ma pewne złote medale na 100 m oraz w sztafecie 4x100 metrów podczas najbardziej prestiżowych zawodów na świecie".

W Polsce te słowa oficjalnie się nie pojawiły. Cenzura prasowa nie pozwoliła na ich druk. W obawie przed złością Moskwy. Wystarczyło, że gniew u nich wywołała sama Kłobukowska. Swoim startem podczas ME w Budapeszcie. Polska została - bez większego problemu - mistrzynią w biegu indywidualnym na 100 metrów oraz wicemistrzynią (za Ireną Szewińską) na 200 m. Jednak to, czego dokonała w sztafecie 4x100 m...

- Kiedy Irena Szewińska przekazywała jej pałeczkę na ostatnie 100 metrów, zajmowaliśmy ósme miejsce - wspominał po latach nieżyjący już redaktor Bohdan Tomaszewski. - Do prowadzących zawodniczek NRD traciliśmy ok. 7-8 metrów. Na tak krótkim dystansie to strata niemożliwa do odrobienia. Ewa dokonała cudu. Po kolei, niczym slalomowe tyczki, mijała kolejne sztafety. Wpadła na metę na pierwszym miejscu. Zawodniczki z NRD jeszcze długo siedziały załamane na bieżni. "Jak to jest możliwe?" - zadawały sobie pytanie.

Rozbierały się do naga, przed kilkunastoosobową komisją

Wedle dobrze zorientowanych źródeł, właśnie ten bieg w Budapeszcie spowodował, że działacze z NRD oraz ZSRR postanowili rozprawić się z szybką jak wiatr Polką. Rozprawić ostatecznie. Bieg i... Jeszcze coś.

Przed mistrzostwami Europy lekarz i szef zachodnioniemieckiego związku lekkoatletycznego - Max Danz - poprosił o badania ginekologiczne dla wszystkich zawodniczek. Poparli go... Polacy. Mimo sprzeciwów ze strony radzieckiej, test został przeprowadzony. Kilka zawodniczek z ZSRR jednak do niego nie przystąpiło w obawie o skandal i zostało odesłanych do domu. - Zemsta będzie słodka - mieli usłyszeć nasi działacze na pożegnalnym bankiecie.
***

Kłobukowska weszła do kawalerki, którą otrzymała za złoto w Tokio. No tak, nie posprzątała przed wyjazdem na mistrzostwa Europy w Budapeszcie. W ciemnym przedpokoju weszła na stertę butów, o mały włos, a przewróciłaby się na ziemię. W ręku trzymała stos listów wyciągniętych przed chwilą ze skrzynki pocztowej.

Zaświeciła lampę w kuchni, usiadła przy stole, rozejrzała się dokoła. Nie było tak źle. Jutro od rana weźmie się za sprzątanie i będzie mogła zaprosić rodziców na obiad. Nie widziała ich od dwóch miesięcy. Pochwali się kolejnymi złotymi medalami.

Otworzyła pierwszą kopertę, nie było nadawcy. Wyciągnęła kartkę, na której były przyklejone litery z gazet. Widziała coś takiego w jednym z odcinków "Kapitana Sowy na tropie". Z zainteresowaniem zaczęła czytać:

"Ewcia, daj sobie spokuj z bieganiem. Sowieci cię załatwią".

- Głupi żart. A na dodatek spokój się pisze przez o z kreską - zaśmiała się pod nosem i wyrzuciła list do kosza na śmieci.

***

W 1967 roku Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna (IAAF) wprowadziła tzw. "paszporty płci". Problem w tym, że procedurę oparto na teście ciałek Barra. Lekarze-specjaliści pukali się znacząco w czoła. - Test jest bardzo zawodny, niejednoznaczny, nie można się na nim opierać - tłumaczył John Gavin, ceniony amerykański genetyk.
Fot. PAP/EPA Fot. PAP/EPA

Szefowie IAAF nie chcieli jednak słuchać protestów. Wykorzystali to przedstawiciele federacji ZSRR i NRD. Przed finałowymi zawodami Pucharu Europy w Kijowie zdecydowano o badaniach ginekologicznych. Tylko dla reprezentantek Polski! W sali, w której siedziało kilkanaście osób, kolejno nasze zawodniczki rozbierały się do naga i były badane. - To było ohydne - mówiła na łamach magazynu "Bieganie" Teresa Sukniewicz.

Po zakończeniu badania specjalna komisja, złożona głównie z przedstawicieli ZSRR, wydała dokument, w którym można było m.in. przeczytać, że "u Ewy Kłobukowskiej komisja stwierdziła mozaikowatość chromosomów, czyli pewne grupy komórek miały o jeden chromosom za dużo (XXY), a inne były prawidłowe (XX)". Na tej podstawie IAAF wykluczyło Polkę ze sportu, a w 1970 roku pozbawiło ją wszelkich rekordów. - Medale jej pozostawiono - mówiła po latach w jednym z wywiadów dla "Gazety Wyborczej", Szewińska.

Po 25 latach przyznali się do błędu, co z tego?

Oficjalnie podano informację o kontuzji Kłobukowskiej. IAAF tak załatwiała te sprawy. Wycofanie się "po cichu", brak odwołania, a w zamian informacja o niezdanym teście płci nie przedostawały się do opinii publicznej. Z jednej strony to był szantaż, a z drugiej miało to gwarantować zachowanie resztek godności kobiet. W tym przypadku Sowietom wykluczenie naszej sprinterki nie wystarczyło. Postanowili ją upokorzyć. Jeden z przedstawicieli KGB przekazał wszelkie dokumenty zachodnim dziennikarzom. Informacja o problemach z określeniem płci Kłobukowskiej pojawiła się błyskawicznie w niemieckich i brytyjskich gazetach. Po kilku dniach echa tych materiałów dotarły do Polski.

Po tej aferze Kłobukowska postanowiła zerwać ze sportem. Nie miała sił, aby walczyć o rehabilitację, nie otrzymała wsparcia u polskich działaczy, więc zmieniła zawód. Została księgową, odcięła się od mediów, wyjechała nawet na jakiś czas na kontrakt do Czechosłowacji. Aby jak najdalej od ludzkich języków. Rozpoczęła nowe życie, choć upiory z przeszłości co jakiś czas wracały. - To było żenujące, nasi politycy nie zrobili nic, aby oczyścić Ewę, potulnie przytaknęli Moskwie - żalą się dzisiaj koleżanki Kłobukowskiej z bieżni.

W 1992 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznał, że metoda "testu płci" wprowadzona w 1967 roku była błędem. Kryterium chromosomowe w założeniu nie powinno być stosowane, gdyż naukowcy nie uznają go za odpowiednio skuteczne. - Byłem na konferencji podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie, podczas których ogłaszano ten komunikat. Nikt jednak nie przeprosił Ewy Kłobukowskiej, największej ofiary błędu komisji medycznej MKOl, a przecież zrujnowano jej całe życie. Co gorsza, Ewa nie została przez MKOl do dziś zrehabilitowana. Uważam to za największe naruszenie reguły fair play w historii ruchu olimpijskiego - pisał na łamach portalu dzieje.pl jeden z najbardziej znanych dziennikarzy zajmujących się lekką atletyką, Maciej Petruczenko.

Identycznego zdania jest duński działacz i sędzia lekkoatletyczny, Georg M. Facius. - Sprawa Ewy Kłobukowskiej to najprawdopodobniej największa pomyłka medycyny sportowej XX wieku - napisał.

Marek Bobakowski



Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

Czy Ewa Kłobukowska powinna otrzymać oficjalne przeprosiny ze strony MKOl i IAAF?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×