Mógł zostać najlepszym skoczkiem świata. Kontuzja brutalnie rozwiała jego marzenia

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Choć w obu przypadkach górą był Moegenburg, srebrne medale i tak były dla Polaka ogromnym sukcesem. Tym bardziej, że obok nich ustanowił halowy rekord Polski (232 cm), a w mistrzostwach kraju pokonał Jacka Wszołę. W jego ręce trafił tytuł dla najlepszego polskiego lekkoatlety.

- Złote Kolce to moja największa nagroda. Wygrałem sześcioma punktami z Marianem Woroninem (163 do 157 - przyp. red.) - zaznacza Trzepizur. W kolejnym roku planował zdetronizować Moegenburga. Ze startem w mistrzostwach świata wiązał ogromne nadzieje.

Wyrok

Wyjechał na obóz do Włoch, gdzie trenował w ośrodku położnym na wysokości 1000 metrów. Tam skakał słabo, ale forma miała przyjść dopiero na czempionat globu.
Były zawodnik opowiada: - Po powrocie z Alp byłem cały rozbity, nie byłem w stanie się odnaleźć. Nie pojechałem na prestiżowe imprezy do Berlina czy Zurychu, gdzie można było nawet zarabiać pieniądze. Wszystko podporządkowałem mistrzostwom świata w Helsinkach.

I dodaje: - Wybierałem się tam jako jeden z faworytów. Trener i żona w euforii, że będzie historyczny medal. Aż nagle po chwili informacja, że jestem w szpitalu.

Do Finlandii nie dotarł. Pozostało mu śledzenie mistrzostw w szpitalnej sali. Wszystko przez nieszczęsny skok na mityngu w Monachium, w ostatnim oficjalnym starcie przed imprezą docelową. Powiedzieć, że doznał urazu kostki, to jak nie powiedzieć nic. Została ona zmasakrowana. Trzepizur błyskawicznie przeszedł parogodzinną operację, ale od powrotu do pełnej sprawności dzieliły go długie dni.

Zamiast dalej podbijać świat, spędzał niezliczone godziny w gabinetach rehabilitacyjnych. Choć otrzymywał regularną pomoc od związku i klubu (Chemik Kędzierzyn-Koźle - przyp. red.), o startach nie było mowy. By młody zawodnik nie załamał się psychicznie, teść namówił go do wcielenia się w rolę taksówkarza, w celu podtrzymywania kontaktu z ludźmi.

Było to jednak wyłącznie zajęcie tymczasowe. Trzepizur próbował wrócić do sportu, ale nie był w stanie nawet zbliżyć się do poziomu, jaki prezentował przez koszmarną kontuzją. - Kiedy pewnego razu po ciężkich przygotowaniach skoczyłem 210 cm, wiedziałem, że pora zamknąć rozdział kariery zawodniczej. Rywalizacja na średnim poziomie mnie nie interesowała - zaznacza.

Życie po ...

Od sportu się natomiast nie odciął. Obecnie jest kierownikiem Stadionu Lekkoatletycznego im. Opolskich Olimpijczyków w Opolu. Od 2006 roku współorganizuje Opolskich Festiwal Skoków, na którym regularnie goszczą największe gwiazdy skoku wzwyż, na czele z Mutazem Essą Barshimem, Iwanem Uchowem czy Marią Lasickene (z domu Kuczina).

Pierwszy z nich w 2016 r. spełnił marzenie Polaka z czasów zawodniczych, skacząc 240 cm. Wyniki osiągnięte na mityngu w Opolu trzykrotnie otwierały listę najlepszych rezultatów na świecie w danym roku. Trzepizur jednak nie tylko przygląda się skokom innych, ale od czasu do czasu samemu również bierze udział w zawodach dla weteranów.

- Nie mogę już zbyt wysoko skakać, ale przymierzam się do halowych mistrzostw świata Masters, które w 2019 roku odbędą się w Toruniu - tłumaczy były zawodnik, który na ubiegłorocznych mistrzostwach Polski zajął 5. miejsce, z wynikiem 192 cm.

Ma również inne sportowe postanowienie na 60. urodziny, które będzie obchodzić właśnie za dwa lata. - Obiecałem sobie, że przejadę 60-kilometrową trasę rowerową. Tyle pewnie dam radę zrobić. O przebiegnięciu takiego dystansu nie ma bowiem mowy - puentuje Trzepizur, z uśmiechem prezentując liczne wycinki z gazet dotyczące jego związków ze sportem.

Wiktor Gumiński 

Czy wcześniej interesowały cię losy Janusza Trzepizura?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×