Kamila Lićwinko: Chciałam kończyć karierę. Londyn przekonał mnie, że potrafię walczyć sama ze sobą

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Koleżanki pewnie jeździły po zabawach, a u pani tylko praca, praca i praca. Była zazdrość?

Czasem mamy tak, że chcemy pojechać gdzieś na dłużej, ale treningi na to nie pozwalają. Zdarzały się wesela, na których nas nie było, przyjeżdżaliśmy na krótko albo byliśmy spóźnieni. Ostatnio na 90. urodziny babci zjechała się cała rodzina, nawet ciocia z USA, a ja miałam inne zobowiązania. Wcale jednak nie narzekam, takie życie wybrałam. Sport to moja praca i pasja. Potrafię rozdzielić czas przeznaczony na trening i na zabawę.

Kiedyś często przegrywała pani zawody w głowie. Ciągle są nerwy przed startem?

Z roku na rok denerwuję się coraz mniej, choć te wielkie imprezy ciągle rodzą większe emocje. Mistrzostwa świata w Londynie przekonały mnie jednak o tym, że potrafię walczyć także sama ze sobą. Nie tylko z rywalkami.

Malwina Sobierajska przed ubiegłorocznymi MŚ mówiła podobno: "niech Kamila zostanie kapitanem reprezentacji, bo to mogą być jej ostatnie międzynarodowe zawody w karierze".  Było coś na rzeczy?

Nie. Szczerze mówiąc, nie wiem, o co chodziło.

Nie planuje pani po raz kolejny końca kariery?

Igrzyska w Rio nauczyły mnie, że w sporcie nie można niczego planować. Zaczynając treningi z Michałem, robiłam wszystko pod kątem tych zawodów i one kompletnie mi nie wyszły. Przed kolejnym sezonem nie stawiałam sobie żadnych celów, a starty po prostu zaczęły wychodzić. Nie wybiegam w przyszłość, skupiam się na najbliższym czasie.

Wraca pani jeszcze myślami do Rio?

Kompletnie o tym zapomniałam. Mogę nawet usiąść, obejrzeć zdjęcia i powspominać fajne chwile.

To był najgorszy moment w karierze?

Tak, kompletnie się tego nie spodziewałam. Teraz już wiem, że po żadnej sportowej porażce świat się nie zawali.

W młodości musiała pani wybierać: siatkówka czy skok wzwyż?

Do drużyny siatkarek trafiłam na zasadzie: "wysoka, szczupła, to może ją nauczymy". Podobał mi się ten sport, nie grałam na siłę. Prawda jest jednak taka, że nie widzę się w rywalizacji drużynowej. W gimnazjum trenowałam zarówno siatkówkę, jak i lekkoatletykę. Myślę, że tylko na tym zyskałam.

Podobno miała pani kompleks wzrostu.

I nadal mam! Chętnie oddałabym z pięć centymetrów. Szpilki noszę bardzo rzadko. Nawet, jeśli muszę je założyć, to później szybko zdejmuję i wkładam balerinki.

Słyszałem, że Kamila Lićwinko lubi romanse. Często pani płacze?

No co ja mogę powiedzieć, wrażliwa jestem. Często się wzruszam. Przy książce, filmie, programach w telewizji.

A przy sporcie?

Płakałam, kiedy Adam Małysz kończył karierę.

Wszyscy płakaliśmy.

Podejrzewam, że tak było. Mnie po prostu sport wzrusza. Kiedy widzę kogoś stojącego na podium mistrzowskiej imprezy z medalem... Ja po prostu wiem, ile taki sukces kosztuje.

Swoje występy też pani ogląda?

Rzadko, częściej Michał. I jeśli już, to głównie patrząc na technikę, pod kątem szkoleniowym. Nie motywacyjnym.

Zaczepiają panią na ulicy w rodzinnym Bielsku Podlaskim?

Rzadko tam bywam. Wiem jednak od mamy, że po moim medalu na mistrzostwach świata ludzie często ją zagadywali, gratulowali. Usłyszała dużo miłych słów. Ja od 16 lat mieszkam w Białymstoku, to mój dom. I tam faktycznie, zdarzało się. W sklepie, w galerii, na ulicy. Zawody w Londynie były przełomem, ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. To bardzo miłe.

Niby Białystok, a zaśpiewu nie słyszę.

Dużo przebywam ze sportowcami, może trochę się oduczyłam. Ale gdzieś tam na pewno jest.

Skoro Podlasie, to na koniec muszę zapytać o muzykę. Białostocką.

Lubię każdy gatunek. Także ten nasz, białostocki. Często słucham disco-polo: w domu, na zgrupowaniach, czasem sobie włączę podczas treningu. Nie jestem wyjątkowa. Wiadomo przecież, że wszyscy się przy tej muzyce bawią, tylko nie każdy się do tego przyznaje.

Autor na Twitterze:

Czy Kamila Lićwinko stanie w przyszłym roku na podium halowych mistrzostw świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×