W 2016 roku była finalistką mistrzostw Europy i półfinalistką igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Po udanym okresie następny rok był jednak dla niej najtrudniejszy w życiu. Teraz Emilia Ankiewicz chce wrócić do europejskiej czołówki w biegu na 400 metrów przez płotki. W rozmowie z WP SportoweFakty lekkoatletka opowiedziała m.in. jak reagowała kiedyś na chamskie komentarze kibiców, momentach zwątpienia, celach na kolejny sezon i o mającym wielką popularność jej koncie na Instagramie.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Nie jest pani trochę wstyd?
Emilia Ankiewicz: Wstyd? Dlaczego?
Przed Halowymi Mistrzostwami Świata w Birmingham nie wymieniała pani polskiej sztafety mężczyzn w gronie kandydatów do medalu…
A, już myślałam że coś nawywijałam. Nie, wstyd mi nie jest, jestem po prostu bardzo dumna z tego, że mamy dwie tak znakomite sztafety, kobiet i mężczyzn. Pokazaliśmy w Birmingham, że jesteśmy lekkoatletyczną potęgą.
Nie ma żalu, że pani tam nie było? Konkurencji 400 metrów przez płotki nie biega się w hali, przez co ucieka kolejna duża impreza z Polakami w roli głównej.
Nie, nie jest mi tego szkoda. Był taki plan, że może spróbuję w tym sezonie w hali 800 metrów, ale ostatecznie z trenerem odpuściliśmy. Rok temu biegałam ten dystans i poszło mi całkiem nieźle, stąd pojawił się pomysł żeby to powtórzyć, ale trochę pokrzyżowały nam się plany treningowe i ostatecznie zrezygnowałam.
Jest pani masochistką? Adam Kszczot regularnie powtarza, że trenując 800 metrów nie można być do końca normalnym, a pani trening nie różni się tak bardzo właśnie od tej konkurencji.
Jestem masochistką, ale tylko na treningach. Adam ma rację, bo chyba nie jesteśmy do końca normalni. Zdarzają się tak wyczerpujące zajęcia, że się po nich wymiotuje. Oczywiście, wielu myśli, że kobiety zawsze ładnie pachną i pięknie wyglądają, ale na stadionie jesteśmy po prostu ludźmi.
Trenuje pani lekkoatletykę od 15. roku życia, choć niewiele osób wie, że trafiła pani do tego sportu przez przypadek. Wcześniej grała pani w siatkówkę…
Nie, ja nie grałam, ja raczej odbijałam (śmiech). Jak trafiłam na bieżnię? Po prostu w gimnazjum pokłóciłam się ze swoją trenerką od siatkówki i przestałam chodzić na treningi. W pewnym momencie szkoła wysłała mnie na zawody przełajowe. Mój nauczyciel namówił mnie tam na bieganie przez płotki, choć nie miałam o tym większego pojęcia. Zajęłam jednak drugie miejsce, zaczęłam chodzić na treningi i tak już zostałam.
Rodzice nie byli przeciwni? W tym sporcie trzeba przejść bardzo trudną drogą, często pełną cierpień, by przebić się wyżej. Zastanawiam się czy nie chcieli tego oszczędzić.
Rzeczywiście, mój tata na początku próbował mnie zatrzymać przy siatkówce, ale wkrótce pogodził się z moim wyborem i do dzisiaj mnie wspiera. Moi rodzice nie trzymali mnie pod kloszem, powtarzali, że nie mogą za mnie podejmować decyzji i sami musimy się uczyć na błędach.
Pochodzi pani z Braniewa, ale od kilku lat mieszka w Warszawie. To był najważniejszy krok w karierze?
Zdecydowanie tak, to był w ogóle najlepszy krok sportowy w moim życiu. Trafiłam pod skrzydła trenera Edwarda Bugały, potem rozpoczęłam współpracę z trenerem Andrzej Wołkowyckim, która trwa do dzisiaj.
Trudno nie zauważyć, że to właśnie po rozpoczęciu treningów z nim zaczęła pani odnosić sukcesy.
Tak. Wprawdzie medale mistrzostw Polski miałam już wcześniej, ale na większe sukcesy musiałam trochę poczekać. W 2015 roku zdobyłam srebrny medal na Uniwersjadzie i to był dla mnie przełom. Dla mnie to były takie małe mistrzostwa świata, wcześniej startowałam tylko w Polsce. Nagle pojechałam do Korei Południowej, odniosłam sukces i było to dla mnie "wow".
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, bo już rok później był finał mistrzostw Europy w Amsterdamie, pojechała też pani na igrzyska olimpijskie, gdzie udało się dotrzeć do półfinału.
Ten półfinał był dla mnie sukcesem. Staram się zawsze podchodzić racjonalnie do swoich startów, ale wiedziałam, że jeśli trafią mi się odpowiednie rywalki i dopisze mi szczęście, to uda się przejść eliminacje i tak się stało. Cały ten rok nie był łatwy, bo musiałam przygotować trzy szczyty formy. Tym bardziej byłam zadowolona z tego, co udało mi się osiągnąć.
ZOBACZ WIDEO Joanna Jóźwik walczy z kontuzją. Biega "podwieszona"
Ostatecznie na igrzyskach olimpijskich zajęła pani miejsce w okolicach drugiej dziesiątki. Mówię o tym dlatego, bo podczas ostatnich zimowych IO w Pjongczangu bardzo głośno było o wymaganiach polskich kibiców wobec sportowców. W internecie wylała się fala hejtu na zawodników zajmujących miejsca właśnie w okolicach 20. Panią też to dotknęło?
Była taka sytuacja podczas igrzysk. Ja nie miałam wtedy w ogóle żadnego konta na portalach społecznościowych i wiele rzeczy mnie omijało. Ale udzieliłam wywiadu po biegu, po którym byłam załamana. Powiedziałam tam, że pod względem technicznym to co zrobiłam było katastrofą. Oczywiście trochę przekręcono moje słowa i pojawiły się tytuły: "Katastrofa Ankiewicz". Zrobiłam wtedy głupotę i zaczęłam czytać komentarze. Było około 70 komentarzy, z czego z 68 było bardzo negatywnych. Że jestem tępa, głupia, pusta i że pojechałam na igrzyska bo jestem ładna.
Na kolejnej stronie dowiesz się m.in. dlaczego po nocnej imprezie Emilia Ankiewicz zaczęła uzyskiwać lepsze wyniki i jak reaguje na komentarze dotyczące jej odważnych zdjęć na Instagramie.
[nextpage]To nie takie proste.
Ludzie nie zdają sobie sprawy ile kosztuje nas samo zakwalifikowanie się na taką imprezę. Słyszę, że mamy taką fajną pracę, bo sobie pobiegniemy raz na jakiś czas. Strasznie nie lubię takich komentarzy. Jeśli tak, to proszę, załóż buty i biegaj. W Rio bardzo mnie to ruszyło. Pocieszać mnie musieli piłkarze ręczni. Karol Bielecki mi tłumaczył: "Emilia, ty nie możesz czytać takich rzeczy". No, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam jak to działa.
To było bardzo przykre, bo ludzie nie mają pojęcia, jak wygląda nasze życie. Myślą, że każdy kto wpadnie na pomysł pojechania na igrzyska tam jedzie, a tak nie jest. Oni widzą tylko 50 sekund naszego biegu na bieżni, a nie widzą ile przez cały rok wkładamy w to pracy i jakie mamy wyrzeczenia. O stabilnym życiu możemy w zasadzie pomarzyć.
Po udanym roku olimpijskim nadzieje były ogromne, jednak był to dla pani najtrudniejszy w życiu. Najpierw stracone złoto Halowych Mistrzostw Polski przez dyskwalifikację, następnie nie udało się wywalczyć minimum na Mistrzostwa Świata w Londynie, a na koniec przyszła poważna kontuzja.
Zdecydowanie tak, ostatni rok był dla mnie słaby. Smutek był tym większy, że do ostatniej chwili liczyłam jeszcze na zaproszenie od IAAF na MŚ, a takie otrzymały Ania Kiełbasińska i Ewa Swoboda. Ale starałam się sobie tłumaczyć, że skoro nie uzyskałam minimum to nie mogę liczyć na łut szczęścia i nie miałam do nikogo pretensji. Cały sezon letni musiałam jednak gonić czas, bo w kwietniu straciłam go na leczenie mięśnia łydki. Szczyt formy się opóźniał, a na koniec jeszcze złamałam stopę.
Może aby wyrobić minimum trzeba było powtórzyć "wariant kopenhaski"? Rok wcześniej jeden ciekawy manewr spowodował, że forma nagle poszła w górę. Przypomni pani tę sytuację?
(Śmiech) Po prostu wtedy długo nie mogłam uzyskać minimum nawet na ME. Jeździłam do Maroka, Senegalu, po całym świecie i nic. Ostatni tydzień przed MP pojechałam na mityng do Kopenhagi i oczywiście tam też nic nie pobiegłam. Byłam wściekła, ale spotkałam znajomych, którzy wyciągnęli mnie na imprezę, która trochę się przedłużyła. Rano byłam na siebie strasznie zła, ale po powrocie do kraju nagle zaczęłam uzyskiwać coraz lepsze wyniki i udało się te minimum szybko wywalczyć. Chyba po prostu wszystko siedziało w głowie, presja była coraz większa, więc taki reset był potrzebny.
Co trener na to? Wiedział o tym sposobie na szybsze bieganie?
Oszalał pan? Dowiedział się o tym z wywiadu! Powiedział mi później, że gdybym nie uzyskała tego minimum na ME, to by mnie zabił. Ale inna sprawa, że gdyby mi się to nie udało, nigdy bym o tym nie powiedziała.
Mówimy o presji, jednak jest pani osobą, która dobrze ją znosi. Rekordy życiowe osiąga pani właśnie na największych imprezach.
Bardziej denerwuję się przed startem. Sezon w ogóle jest nerwowy - dużo startów, organizm jest zmęczony a do tego inni narzucają na ciebie presję. Ale na zawodach lubię lekki stres. Dochodzi do tego adrenalina, która dobrze na mnie działa. Jako kibic? Szczerze mówiąc nigdy nie denerwowałam się oglądając zawody z trybun czy w telewizji, no chyba, że biegnie Asia Jóźwik, z którą jesteśmy przyjaciółkami. Ona zresztą reaguje tak samo, bo w Rio podczas mojego biegu prawie zemdlała z nerwów. Ale gdy oglądałam chociażby ostatnie HMŚ i bieg sztafety mężczyzn, darłam się jak opętana.
Wracając do ubiegłego sezonu - może taki trudniejszy rok był w pewnym sensie potrzebny?
Oczywiście. Uważam, że wszystko dzieje się po coś. I chociaż nie było mi łatwo, mam wokół siebie świetnych ludzi, którzy wielokrotnie pomagali mi gdy miałam momenty zwątpienia. Gdy w sierpniu doszło do złamania zmęczeniowego nogi, pomyślałam sobie: "Pieprzę to, na co mi to wszystko". Sześć tygodni chodziłam o kulach i oglądałam na komputerze mistrzostwa świata. Podczas eliminacji rozpłakałam się jak dziecko, ale dosłownie w tym samym momencie dostałam mnóstwo wiadomości od znajomych i przyjaciół. Oczywiście rozpłakałam się wtedy jeszcze mocniej, ale na drugi dzień było już zdecydowanie lepiej.
Nie ma pani wrażenia, że jest kojarzona nie jako lekkoatletka, ale dziewczyna z Instagrama? Pani konto jest bardzo popularne a w sieci częściej można znaleźć artykuły nie o Emilii Ankiewicz, ale o pani zdjęciach.
Niestety tak. Wolałabym, aby ludzie skupili się na stronie sportowej, a nie widzieć tytuły "Ankiewicz pokazała ciało na plaży". Nie hejtuję tego, ale wolałabym żeby mówiły o mnie wyniki. Czy nie boje się tego, że tak zostanę zapamiętana? Nie myślę o tym. Każdy ma swoje wartości. Dla mnie sport jest najważniejszy.
Wielu kibiców woli się jednak skupić się na pani wyglądzie…
Nie oszukujmy się: jesteśmy lekkoatletkami i wiadomo, że w zawodach startujemy w dosyć skąpych strojach. Potem wstawię zdjęcie z biegu i czytam w komentarzach wywód jakiejś kobiety, że świecimy golizną. Mam biegać w dresach? Nie podoba mi się takie podejście. Po igrzyskach czytałam opinię, że świecimy dupami na zawodach a potem się dziwimy, że jest tyle gwałtów. No takie głupoty też się pojawiają.
Cele na sezon letni?
Niemal dokładnie przed rokiem zapowiadałam w wywiadzie takie cele, że potem nie mogłam w nie uwierzyć. Oglądałam MŚ w telewizji z nogą w gipsie, patrzyłam na te słowa i myślałam "Co ja nagadałam? A jestem tu, gdzie jestem". Dlatego teraz podchodzę do tego ostrożniej. Na pewno imprezą główną są mistrzostwa Europy w Berlinie, gdzie chciałabym wejść do finału i potem walczyć o miejsca w czołowej "6". Medal? Wolę nie mówić, a zrobić. Lepiej się miło zaskoczyć, niż gorzko rozczarować.