Najtrudniejszy rok Emilii Ankiewicz. "Pomyślałam: pieprzę to, na co mi to wszystko"

- Słyszę, że mamy taką fajną pracę, bo raz na jakiś czas sobie pobiegamy. Skoro tak, to proszę: włóż buty i biegaj - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Emilia Ankiewicz. Po najtrudniejszym roku w życiu płotkarka chce wrócić do europejskiej czołówki.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Emilia Ankiewicz Getty Images / Na zdjęciu: Emilia Ankiewicz

W 2016 roku była finalistką mistrzostw Europy i półfinalistką igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Po udanym okresie następny rok był jednak dla niej najtrudniejszy w życiu. Teraz Emilia Ankiewicz chce wrócić do europejskiej czołówki w biegu na 400 metrów przez płotki. W rozmowie z WP SportoweFakty lekkoatletka opowiedziała m.in. jak reagowała kiedyś na chamskie komentarze kibiców, momentach zwątpienia, celach na kolejny sezon i o mającym wielką popularność jej koncie na Instagramie.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Nie jest pani trochę wstyd?

Emilia Ankiewicz: Wstyd? Dlaczego?

Przed Halowymi Mistrzostwami Świata w Birmingham nie wymieniała pani polskiej sztafety mężczyzn w gronie kandydatów do medalu…

A, już myślałam że coś nawywijałam. Nie, wstyd mi nie jest, jestem po prostu bardzo dumna z tego, że mamy dwie tak znakomite sztafety, kobiet i mężczyzn. Pokazaliśmy w Birmingham, że jesteśmy lekkoatletyczną potęgą.

Nie ma żalu, że pani tam nie było? Konkurencji 400 metrów przez płotki nie biega się w hali, przez co ucieka kolejna duża impreza z Polakami w roli głównej.

Nie, nie jest mi tego szkoda. Był taki plan, że może spróbuję w tym sezonie w hali 800 metrów, ale ostatecznie z trenerem odpuściliśmy. Rok temu biegałam ten dystans i poszło mi całkiem nieźle, stąd pojawił się pomysł żeby to powtórzyć, ale trochę pokrzyżowały nam się plany treningowe i ostatecznie zrezygnowałam.

Jest pani masochistką? Adam Kszczot regularnie powtarza, że trenując 800 metrów nie można być do końca normalnym, a pani trening nie różni się tak bardzo właśnie od tej konkurencji.

Jestem masochistką, ale tylko na treningach. Adam ma rację, bo chyba nie jesteśmy do końca normalni. Zdarzają się tak wyczerpujące zajęcia, że się po nich wymiotuje. Oczywiście, wielu myśli, że kobiety zawsze ładnie pachną i pięknie wyglądają, ale na stadionie jesteśmy po prostu ludźmi.

Trenuje pani lekkoatletykę od 15. roku życia, choć niewiele osób wie, że trafiła pani do tego sportu przez przypadek. Wcześniej grała pani w siatkówkę…

Nie, ja nie grałam, ja raczej odbijałam (śmiech). Jak trafiłam na bieżnię? Po prostu w gimnazjum pokłóciłam się ze swoją trenerką od siatkówki i przestałam chodzić na treningi. W pewnym momencie szkoła wysłała mnie na zawody przełajowe. Mój nauczyciel namówił mnie tam na bieganie przez płotki, choć nie miałam o tym większego pojęcia. Zajęłam jednak drugie miejsce, zaczęłam chodzić na treningi i tak już zostałam.

Rodzice nie byli przeciwni? W tym sporcie trzeba przejść bardzo trudną drogą, często pełną cierpień, by przebić się wyżej. Zastanawiam się czy nie chcieli tego oszczędzić.

Rzeczywiście, mój tata na początku próbował mnie zatrzymać przy siatkówce, ale wkrótce pogodził się z moim wyborem i do dzisiaj mnie wspiera. Moi rodzice nie trzymali mnie pod kloszem, powtarzali, że nie mogą za mnie podejmować decyzji i sami musimy się uczyć na błędach.

Pochodzi pani z Braniewa, ale od kilku lat mieszka w Warszawie. To był najważniejszy krok w karierze?

Zdecydowanie tak, to był w ogóle najlepszy krok sportowy w moim życiu. Trafiłam pod skrzydła trenera Edwarda Bugały, potem rozpoczęłam współpracę z trenerem Andrzej Wołkowyckim, która trwa do dzisiaj.

Trudno nie zauważyć, że to właśnie po rozpoczęciu treningów z nim zaczęła pani odnosić sukcesy.

Tak. Wprawdzie medale mistrzostw Polski miałam już wcześniej, ale na większe sukcesy musiałam trochę poczekać. W 2015 roku zdobyłam srebrny medal na Uniwersjadzie i to był dla mnie przełom. Dla mnie to były takie małe mistrzostwa świata, wcześniej startowałam tylko w Polsce. Nagle pojechałam do Korei Południowej, odniosłam sukces i było to dla mnie "wow".

Wszystko potoczyło się bardzo szybko, bo już rok później był finał mistrzostw Europy w Amsterdamie, pojechała też pani na igrzyska olimpijskie, gdzie udało się dotrzeć do półfinału.

Ten półfinał był dla mnie sukcesem. Staram się zawsze podchodzić racjonalnie do swoich startów, ale wiedziałam, że jeśli trafią mi się odpowiednie rywalki i dopisze mi szczęście, to uda się przejść eliminacje i tak się stało. Cały ten rok nie był łatwy, bo musiałam przygotować trzy szczyty formy. Tym bardziej byłam zadowolona z tego, co udało mi się osiągnąć.

ZOBACZ WIDEO Joanna Jóźwik walczy z kontuzją. Biega "podwieszona"

Ostatecznie na igrzyskach olimpijskich zajęła pani miejsce w okolicach drugiej dziesiątki. Mówię o tym dlatego, bo podczas ostatnich zimowych IO w Pjongczangu bardzo głośno było o wymaganiach polskich kibiców wobec sportowców. W internecie wylała się fala hejtu na zawodników zajmujących miejsca właśnie w okolicach 20. Panią też to dotknęło?

Była taka sytuacja podczas igrzysk. Ja nie miałam wtedy w ogóle żadnego konta na portalach społecznościowych i wiele rzeczy mnie omijało. Ale udzieliłam wywiadu po biegu, po którym byłam załamana. Powiedziałam tam, że pod względem technicznym to co zrobiłam było katastrofą. Oczywiście trochę przekręcono moje słowa i pojawiły się tytuły: "Katastrofa Ankiewicz". Zrobiłam wtedy głupotę i zaczęłam czytać komentarze. Było około 70 komentarzy, z czego z 68 było bardzo negatywnych. Że jestem tępa, głupia, pusta i że pojechałam na igrzyska bo jestem ładna.

Na kolejnej stronie dowiesz się m.in. dlaczego po nocnej imprezie Emilia Ankiewicz zaczęła uzyskiwać lepsze wyniki i jak reaguje na komentarze dotyczące jej odważnych zdjęć na Instagramie.

Czy Emilia Ankiewicz osiągnie sukces podczas ME w Berlinie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×