Piotr Małachowski: Będę musiał nauczyć się życia
Moja koleżanka Ania prowadzi kilka przedszkoli i wie, jak to wszystko działa. Na razie szukamy działki, funduszy. To spore koszta. Zwłaszcza, że chcemy, aby to było prawdziwe sportowe przedszkole, nie tylko z nazwy. Wyposażone w małą bieżnię, własną kuchnię. Zobaczymy, czy się uda. Może skończy się tylko na marzeniu. Problemem jest to, że często sportowcy za różne rzeczy muszą płacić więcej. Słyszę czasem: "Skądś pana znam!". A później okazuje się, że cena jest wyższa niż w ogłoszeniu, bo "tam to ktoś źle wpisał".
Może po karierze pójdzie pan w działaczy, jak Tomek Majewski?
Życia zmusza, ale tak naprawdę nie da się tego nauczyć. Każdy przecież ma czasem słabszy dzień: coś go boli, chce pobyć z bliskimi, odstresować się. A nie może, bo jest na obozie. Musi skupić się na pracy, zachować 100-procentową koncentrację.
Życie ucieka.
Nie jest łatwo. Wygląda to tak: mój syn Henio jeszcze nie umie chodzić. Wyjeżdżam, wracam, a on już sobie radzi. Później zaczyna coś mówić. A ja znowu na obóz, trzy tygodnie, pięć dni w kraju, kolejny wyjazd i po powrocie idzie się z nim dogadać. To są te fajna lata jego życia, których pewnie nie będzie pamiętał, a ja mógłbym. Dobrze chociaż, że nauczyłem go jeździć na rowerze. Zeszło nam ze dwie minuty.
Talent do sportu ma po ojcu?
Jeśli będzie tak uzdolniony ruchowo jak tata, to chyba skończy z hasłem: "Gruby na bramkę".
Dziś żyje pan z rodziną na odległość. Koniec kariery może być szokujący.
Widzę to nawet dziś. Kiedy przyjeżdżam do domu na tydzień, to jest luz: basen, restauracja, spacer. Podczas roztrenowania, które trwa dwa miesiące, początek jest w porządku, a później zaczynają się nerwy. Dobrze, że człowiek dorasta i nabiera do tego wszystkiego dystansu.
Przyjdzie uczyć się wszystkiego od nowa.
Sport upośledza. Podczas zgrupowań mamy wszystko zaplanowane i podstawione pod nos. Mieszkanie, sprzątanie, posiłki, odżywki, sprzęt... Nic, tylko "Idź, trenuj, dobrze się prowadź". A tu nagle trzeba iść do sklepu, bo syn chce na śniadanie płatki, a ja nie zrobiłem zakupów. Będzie trzeba do tego przywyknąć, nauczyć się normalnego życia.
Pan i tak ma łatwiej, bo dorastał kiedy w polskim sporcie bajki nie było.
Dziś młodzi, kiedy zrobią jakiś wynik, od razu domagają się fizjoterapeuty, własnego lekarza i zgrupowań klimatycznych. A w wolnym czasie zajmują ich internet, gry, jakieś "lajfy" i inne "streamy". To zupełnie inne pokolenie. Ja ich czasem w ogóle nie rozumiem.
Kiedyś wystarczyła talia kart i dało się żyć?
Albo odpalaliśmy z Majewskim "Heroes 3" i było dobrze.
To tu się pan może z młodszymi dogadać.
Próbowałem grać z CS-a, ale to nie na moje nerwy. Tylko wychyliłem się zza rogu, dostawałem w łeb i tyle. Nie mam tej koncentracji, refleksu. Myszką ruszam tak, jakbym zmywał stół.
Młodzi atakują też na rzutni. Kiedyś walczył pan z Hartingiem, Alekną, Riedlem. Dziś to wszystko smakuje inaczej?
Oczywiście, to przecież spełnienie marzeń. Świadomość, że startuję dla Polski, dodaje sił. Rzut dyskiem na co dzień traktuję jednak przede wszystkim jako pracę. Muszę dawać z siebie wszystko, bo zależy od tego przyszłość moja i mojej rodziny. Uprawiam sport indywidualny. Nie mogę olać treningu, to się odbije na wyniku. Możliwe, że gdybym na igrzyskach w Londynie zdobył złoto, zakończyłbym wówczas karierę jako sportowiec spełniony. Skończyło się na piątym miejscu. Później w Rio byłem drugi, wyprzedził mnie Harting. Wiem, że jeśli zdrowie dopisze, to o złoto mogę powalczyć jeszcze w Tokio. Ciągle gonię króliczka. Zobaczymy, czy uda się go złapać.
Autor na Twitterze: