Justyna Święty-Ersetic: Dopiero około pierwszej w nocy pojawiły się łzy szczęścia

- Z tamtego wieczoru niewiele pamiętam. Między biegami poszłam do namiotu i leżałam. Później nie miałam nawet siły cieszyć się z tego, co się stało - opowiada mistrzyni Europy w biegu na 400 metrów indywidualnie i w sztafecie.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Justyna Święty-Ersetic Newspix / Michał Chwieduk / Na zdjęciu: Justyna Święty-Ersetic

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Co to znaczy, że ma pani ciężki charakter?

Justyna Święty-Ersetic: Potrafię pokazać pazury na treningu. Wystarczy, że coś mi się nie podoba. Każda kobieta, która zawodowo trenuje, ma swoje granice wytrzymałości i wtedy staje się trudna. Kiedy jestem bardzo zmęczona, to później gdzieś muszę wyładować emocje. Najczęściej dostaje się osobie, która jest najbliżej, a wiadomo, że na treningu najbliżej jest trener. Ale wydaje mi się, że ten ciężki charakter w sporcie to akurat niezbędna rzecz, żeby do czegoś dojść.

Jak pani wyładowuje te emocje?

Po prostu krzyczę. Trenerowi Aleksandrowi Matusińskiemu dostaje się za to, że zajęcia były zbyt intensywne. Niestety, tak miałam zawsze - głośno wyrażałam swoje zdanie i uważałam, że mam rację. Muszę się do tego przyznać, mam problem, żeby znaleźć kompromis. Wolę, kiedy wszystko jest po mojej myśli, kiedy to ja wyznaczam granice.

Prywatnie też tak pani ma?

Z mężem staram się postępować inaczej, ale też nie zawsze mi wychodzi. Niestety - to, co uważam za zaletę na bieżni, w życiu prywatnym niekoniecznie jest pożądane. To duża wada. Pracuję nad tym, staram się nad sobą panować, ale mówiąc delikatnie - przede mną jeszcze długa droga.

Z koleżankami ze sztafety też pani często zadziera?

Właśnie o dziwo nie, z nimi to tak nie działa. Z dziewczynami dogadujemy się bardzo dobrze, naprawdę nie przypominam sobie żadnego konfliktu. Kiedy któraś z nas ma gorszy dzień, to zamiast jeszcze się dołować, staramy się nawzajem wspierać. Najgorzej wtedy ma oczywiście trener, ale to przecież oczywiste, że praca z kobietami nie należy do łatwych. Znamy się jednak bardzo długo i na przestrzeni lat trener nauczył się naszej instrukcji obsługi. Kiedy przychodzi gorszy moment, Matusiński stara się raczej usunąć w cień i przeczekać, bo dobrze wie, że wszystko przejdzie i na następnym treningu wszystko już będzie w porządku.

Podobno najgorzej jest na przełomie kwietnia i maja - chodzi o zmęczenie fizyczne czy przychodzi zmęczenie materiału i zaczynacie się ze sobą męczyć?

Nie mamy z dziewczynami żadnego problemu, żeby ze sobą wytrzymać. W tym okresie treningi są jednak zwyczajnie bardzo mocne, a wiemy, że to moment, kiedy nie można zwolnić, kiedy trzeba się jeszcze bardziej przyłożyć do ciężkiej pracy. To ostatnie takie chwile przed sezonem, zmęczenie jest gigantyczne, jesteśmy już po kilku obozach i marzymy tylko o tym, żeby wrócić do domu i trochę odpocząć. Nie ma jednak na to czasu i miejsca.

Po ostatnich, bardzo udanych mistrzostwach Europy, oczekuje się od was worka medali na igrzyskach w Tokio, ale sami też chętnie sobie dorzucacie jeszcze ciężaru.

Bo to najważniejsza impreza dla każdego sportowca. Zdaję sobie sprawę, że osiągnąć coś indywidualnie będzie piekielnie trudno, ale w sztafecie mamy ogromne szanse. Nie raz udowadniałyśmy, że nie gonimy światowej czołówki, ale już w niej jesteśmy. Mam nadzieję, że każda z nas wytrwa w zdrowiu i treningach przez te dwa lata, a w Tokio spełnimy swoje największe marzenie.

A jakie to jest marzenie?

Musimy być realistkami. Dla nas brązowy medal byłby jak złoty. Z Amerykankami raczej nie uda się nawiązać walki. Mam nadzieję, że wejdziemy na olimpijskie podium i będzie to ukoronowanie tych lat ciężkiej pracy, taka wisienka na torcie połączona jeszcze z rekordem Polski. Na tym się teraz skupiamy, tak naprawdę każdy start traktować będziemy jedynie jako przygotowanie do igrzysk. Myślami jesteśmy w Japonii.

Dlaczego nie możecie marzyć o złocie? Dlaczego niektóre przeciwniczki są poza waszym zasięgiem?

Brzmi to banalnie, ale wynika z uwarunkowań fizycznych. Zwróciłabym jednak uwagę, że kiedyś cała czołówka była daleko przed nami, a teraz ta granica jest znacznie bliżej. Pojawiło się więcej kontroli antydopingowych i bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu możemy powoli nawiązywać walkę ze wszystkimi. Chcemy walczyć jak równe z równymi, na takich samych zasadach. Przecież kiedyś Rosjanki były poza naszym zasięgiem, a teraz tak naprawdę nie istnieją, bo kontrolerzy zacisnęli swoją sieć. Mam nadzieję, że do igrzysk w Tokio wszystko wyklaruje się jeszcze bardziej i będziemy świadkami tylko czystej walki sportowej.

To zapytam inaczej - frustruje was to, że teraz nie możecie teraz marzyć o złocie?

Trochę tak.

I jak sobie z tym radzicie?

Mnie satysfakcjonuje, kiedy poprawiam własne wyniki. To podstawa, która pozwala myśleć o czymś więcej. Staram się skupiać tylko na sobie, na barierach wyznaczanych przez organizm, bo to przynosi rezultaty. Wiem, że patrzenie na czołówkę światową w tym momencie nie ma sensu, ale wiem też, że różnica między nami będzie malała. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się jeszcze wygrać z przeciwniczkami, które teraz znajdują się poza moim zasięgiem.

Te półtorej godziny w Berlinie, kiedy najpierw zdobyła pani złoty medal mistrzostw Europy indywidualnie, a później w sztafecie, to też było zmaganie z własnymi barierami?

Minęło już kilka miesięcy i powoli dociera do mnie to, co się wydarzyło. Chociaż kiedy wracam myślami do Berlina, to nadal mam ciarki na ciele, a w oczach łzy. Tamte mistrzostwa wciąż wywołują we mnie olbrzymie emocje. Cały rok był dla mnie spełnieniem marzeń, a Berlin ich ukoronowaniem. Kiedy tam jechałam, czułam się mocna, wiedziałam, że mogę walczyć o medal, ale nawet nie śniłam, że zakończę ten start z takim rezultatem życiowym.

ZOBACZ WIDEO Justyna Święty-Ersetic o wymarzonym 2018 roku. Zdradziła też kulisy wyjątkowej sesji zdjęciowej

Powiedziała pani: "Nie chciałabym tego jeszcze raz przeżywać". Ja bym chciał, gdybym dokonał czegoś tak wielkiego.

Gdybym miała pewność, że za drugim razem skończy się podobnie, to pewnie bym spróbowała, ale nikt nie da mi takich gwarancji. Tylko ja wiem, ile sił mnie to kosztowało. Byłam strasznie zmęczona po pierwszym złotym medalu i zastanawiałam się, czy w ogóle dam radę pobiec jeszcze raz, czy mój organizm to wytrzyma, czy nie zawiodę na ostatnich stu metrach. Do samego biegu miałam w głowie tysiące myśli. Tak bardzo nie chciałam zawieść dziewczyn z drużyny, że po prostu się bałam.

Strach przed zawiedzeniem w sztafecie jest silniejszy niż przed słabym biegiem indywidualnym?

Tak. Może nie paraliżuje, ale mocno działa na wyobraźnie. Kiedy biegnę sama, na własne konto, to tylko do siebie mogę mieć pretensje. A dla drużyny chce się wypaść jak najlepiej, w sztafecie daję z siebie 110 procent, bo to kwestia zaufania. Gdyby mi nie poszło, nie sądzę, aby dziewczyny się gniewały, tak jak ja bym nie miała pretensji, gdyby zawiodła któraś z moich koleżanek. Ale w Berlinie bałam się, że oddadzą mi pałeczkę na medalowej pozycji, a ja po prostu nie wytrzymam. Bałam się, że nie dam rady przebiec dwa razy czterystu metrów w tak krótkim czasie. Moje obawy na szczęście się nie potwierdziły.

Pamięta pani tamte półtorej godziny pomiędzy biegami?

Nie.

W ogóle?

Poszłam do namiotu i leżałam. W ogóle z tamtego sobotniego wieczoru niewiele pamiętam. Wszystko działo się w tak dynamicznym tempie, że nawet nie miałam siły cieszyć się z tego, co się stało. Po biegu indywidualnym myślałam już o sztafecie. Później tylko leżałam i słuchałam profesora Jana Blecharza. Byłam potwornie zmęczona. Nie wiem nawet, czy po drugim złotym medalu się uśmiechałam. Pamiętam, że musiałam jeszcze pójść na kontrolę antydopingową. Wszystko zeszło ze mnie około pierwszej w nocy. Pojawiły się pierwsze łzy szczęścia, zaczynało dochodzić do mnie, czego dokonałyśmy.

Co mówił psycholog w namiocie między biegami? Że jest pani najlepsza?

Coś w tym stylu. Nie pamiętam dokładnie tych słów, ale ton musiał być właśnie taki. Profesor mówił chyba, że jestem dobrze przygotowana fizycznie i na pewno dam radę, ale muszę sobie wszystko na nowo w głowie poukładać, żeby pierwszy złoty medal napędził mnie do drugiego. Żebym się zebrała w sobie, zmotywowała i żebyśmy spotkali się za godzinę i cieszyli z kolejnego sukcesu.

Czy Justyna Święty-Ersetic wywalczy w Tokio w 2020 roku medal olimpijski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×