Iga Baumgart-Witan: Do kosmosu mam daleko

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Pracuje pani z psychologiem regularnie? Niektórzy robią to prywatnie, ale mamy też psychologa w reprezentacji, który jeździ z nami na ważniejsze zawody, czasami przyjeżdża też na zgrupowania. Możemy rozmawiać i prosić go o wsparcie.

I o co pani prosi po tylu latach startów?

Przed każdymi zawodami są inne obawy. Mimo że jestem bardzo doświadczona, mam za sobą porażki i zwycięstwa, to i tak pojawiają się myśli, które nie powinny. Że będę najsłabsza, że przeciwniczki są lepsze, albo lepiej przygotowane. Kotłuje mi się w głowie, a psycholog sobie próbuje z tym poradzić.

No i co mówi: "Nie stresuj się"?

Nie, nie. To zupełnie inna praca. Wiadomo, że stres będzie zawsze, ale psycholog pokazuje nam możliwości, co z nim zrobić, jak się zachować, by mimo to utrzymać pełną koncentrację. Jak przekierować swój wysiłek i zrobić to, co potrafimy najlepiej. Każdy lekarz ma inne metody. To nie jest tandetny coach życia, który będzie krzyczał, że jestem najlepsza. Z każdą osobą pracuje indywidualnie, próbuje do nas dotrzeć. Niektórzy rzeczywiście czasami muszą usłyszeć, że są najlepsi, ale żadne kłamstwo nie przejdzie. Kiedy wiadomo, że mamy dziesiąty czas, nikt nam nie wmówi, że jesteśmy faworytkami do złota. Takie rozmowy nie miałyby sensu.

Zaprzyjaźniła się pani ze stresem?

Nie, nawet bardzo się nie lubimy. Ale akceptuję, że jest. Wmawiam sobie, że chociaż nic na to nie poradzę, to przetrwam. Czasami myślę sobie, jak bardzo nie chcę, nienawidzę siebie, że idę na start biegu o jakieś mistrzostwo. Często tak się zdarza. Jedna z koleżanek ze sztafety ma zupełnie inne podejście - nigdy się nie stresuje, bardzo luźno podchodzi do wszystkiego. Niektórzy wymiotują, co chwilę biegają do toalety, a ona twierdzi, że gdyby miała tak przed każdym startem, to by się wykończyła. Też nie lubię tego stresu, kiedy mam paraliż i nie chcę biegać, też się martwię, że się wykończę, że osiwieję. Ale nic na to nie poradzę.

Ludzie piszą straszne pierdoły, są bardzo zawistni. Nie wyrażają opinii, tylko sieją hejt. Po moim ślubie pojawiły się zdjęcia z wesela i nikt, ale naprawdę nikt nie napisał pozytywnego komentarza.


Andre Agassi mówił, że nienawidził tenisa.

Wiem. Ja też miewam takie myśli o bieganiu. I nawet później, kiedy wygram, stoję i zastanawiam się, czy było warto. I myślę, że nie. Te chwile radości nie wynagradzają wysiłku i nerwów przed zawodami. Ale to trwa chwilę, bo po kilku dniach staję na bieżni i znowu chcę walczyć i poczuć adrenalinę. Złe myśli są moim uzależnieniem tak jak sport, który trochę kocham, a trochę nienawidzę.

Może startuje pani z próżności, dla sławy?

Każdy sportowiec musi być trochę próżny, ale chyba nie dlatego biegam. Nie podoba mi się szum wokół mnie, jaki pojawia się po medalach. Ludzie dzwonią, zapraszają do telewizji, a ja myślę sobie, że tylko pobiegłam i teraz mam ochotę usiąść przed telewizorem, napić się herbaty, a później wyjść na spacer z psem. I dajcie mi wszyscy święty spokój. Nie chcę tego gwaru, poklasku, nie chcę słuchać, jaka jestem wspaniała. Z drugiej strony, jak przegram i patrzę na kogoś innego, kto celebruje zwycięstwo, to ukłucie zazdrości jednak jest. Może to jest ta próżność, że chcę być najlepsza? Ale robię to sama dla siebie, a niekoniecznie po to, żeby mnie inni doceniali. Chodzi o to, żebym ja była zadowolona i żeby mój mąż i rodzina byli zadowoleni. To oni wiedzą, ile kosztował mnie sukces, to jest nasze wspólne osiągnięcie.

Do zainteresowania mediów też się pani przyzwyczaiła?

Są to oczywiście dodatkowe obowiązki, ale przyjemne. Problemem jest tylko to, że naprawdę mam mało czasu dla siebie. Jestem poza domem jakieś 250 dni w roku i kiedy w końcu mogę zobaczyć się z mężem na dłużej niż jeden dzień, to chciałabym posiedzieć w domu. A tu muszę nagle jeździć i okazuje się, że trzy tygodnie wakacji spędzam w samochodzie, udzielam wywiadów, załatwiam różne sprawy. Andrzej się na mnie wkurza: "Wyjdź z tego instagrama, facebooka, nie wstawiaj nic, z nami posiedź, z rodziną". Marudzi, że nie ma mnie dla niego, a jestem dla wszystkich.

Pani mężowi polski sport wiele zawdzięcza. Po igrzyskach w Rio przekonał panią, że nie warto jeszcze kończyć kariery.

Rzeczywiście miałam takie myśli, bo nie zdobywałam tego, co chciałam. Nie czułam się najlepsza, a przecież o to chodzi w sporcie, by kimś takim zostać, albo przynajmniej widzieć na to szansę. Rodzina, ale głównie mąż, tłumaczyła mi, że dopiero zaczynam swoją karierę, że mam talent i nie wolno mi się za szybko poddawać. Mówili mi, że wszystko dopiero przede mną i że chyba nie chcę skończyć jako ktoś, komu wystarczył sam udział w igrzyskach. Po tylu latach walki, muszę postarać się, żeby zaistnieć, coś osiągnąć, żeby moje nazwisko było znane. Wszystko na marne? To rzeczywiście byłoby bez sensu, zaufałam najbliższym i okazuje się, że dobrze na tym wyszłam. Przez trzy lata od tego czasu stałam się jedną z najbarwniejszych zawodniczek na moim dystansie i jedną z najlepszych w Polsce. Lepsze wyniki ode mnie osiągnęły tylko trzy biegaczki. Rozwinęłam się pod względem wyników, ale także jako człowiek, inaczej patrzę na siebie, na życie. Wierzę w swoje możliwości jeszcze bardziej i mogę wreszcie powiedzieć, że je znam.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×