Dzisiaj - 24 sierpnia - w Tokio rozpoczęły się igrzyska paraolimpijskie w Tokio. Sportowcy z całego świata będą walczyli w aż 540 konkurencjach, w 22 dyscyplinach sportowych. To największe sportowe święto dla tysięcy zawodników. Zawody potrwają do 5 września.
Z tej okazji przypominamy znakomity tekst autorstwa Dariusza Farona. Tekst o Marieke Vervoort - wyjątkowej osobie. I jednocześnie 4-krotnej medalistce igrzysk paraolimpijskich (1 złoty medal, 2 srebrne i 1 brązowy). Zapraszamy.
---
Bestia pożera czekoladowe kulki
Jos otworzył oczy i powiedział do siebie (a może córki?): gdzie teraz jesteś, Marieke?
Ubrał się i poszedł na poranny spacer uliczkami miasta. "New York Times" napisał później w swoim reportażu, że chociaż wysoko nad chmurami majaczyło słońce, dzień był całkiem chłodny.
Diest to małe, 20-tysięczne miasteczko, oddalone godzinę drogi od Brukseli. Otaczają je stare i częściowo zniszczone mury obronne, ale przed tym, co spotkało Vervoortów, nie uchroniłyby ich nawet najlepsze fortyfikacje. Niedaleko domu rodzinnego Marieke jest centralny punkt miasteczka, Grote Markt, gdzie mieszkańcy kilka razy ją witali, wiwatując na jej cześć. Była bohaterką. Przecież nie tak dawno król Filip uhonorował ją tytułem Wielkiego Oficera Orderu Korony, jednym z najwyższych odznaczeń w Belgii. Jeździła od telewizji do telewizji, a w mediach społecznościowych obserwowały ją setki tysięcy.
Tak, chyba cały kraj kojarzy miasteczko z córką Josa. Media nazywały ją Bestią z Diest, zresztą całkiem trafnie, bo na bieżni Marieke Vervoort pożerała kolejne rywalki niczym swoje ulubione czekoladowe kulki Maltesers. W sporcie paraolimpijskim stała się gwiazdą.
A teraz jej nie ma. Po prostu.
Dzień po śmierci córki, podczas spaceru wąskimi uliczkami, Jos mógł myśleć o tym, że chociaż wszystko skończyło się poprzedniego wieczora, ciągle jest więcej pytań niż odpowiedzi. A ubogi język w ogóle sobie z nimi nie radzi.
Jak opisać to, kim była dla niego Marieke? Samo "córka" nie wystarczy.
Jak nazwać uczucia po jej stracie? Sam "ból" to przecież zdecydowanie za mało.
Jak nazwać to, co zrobiły im media? Są dziennikarze, którzy wyrwą ci serce, a potem opublikują je na okładce i będą żałować w tekście, że je straciłeś.
Nagle Jos się zatrzymał i stał tak nieruchomo przez chwilę, bo coś wyrwało go z rozmyślań. Za szklaną wystawą kiosku prasowego zobaczył twarze swojej córki, która była na okładkach wszystkich gazet w kraju. Kupił kilkanaście tytułów, a potem szybszym krokiem wrócił do domu, gdzie czekała na niego Odette.
Jos ostrożnie rozłożył gazety na stole i zaczął czytać o wydarzeniach, które rozegrały się poprzedniego dnia w tym domu. Kilkanaście metrów dalej, w osobnym pomieszczeniu, leżało przykryte ciało jego córki. Podczas tamtych słonecznych, ale chłodnych dni, przychodził trzy razy dziennie, by ją zobaczyć, ale na słowa powitania zawsze odpowiadała mu głucha cisza.
Gdzie teraz jesteś, Marieke?
Wznieśmy toast za tę śmierć
Jak spędziłbyś ostatni dzień ze swoim dzieckiem, gdybyś wiedział, że wieczorem odejdzie?
Z biegiem czasu kolejne szczegóły z przeszłości uciekają. Jos i Odette pamiętają za to, że Marieke do końca była spokojna, nie miała wątpliwości dotyczących swojej decyzji. Niedługo przed ostatnim pożegnaniem Odette zapytała córki, czy na pewno chce umrzeć i usłyszała: "tak, mamo".
Pani Vervoort mówi dziś WP SportowymFaktom: Była dorosła i mogła sama o sobie decydować, nawet jeśli jej decyzja była dla nas trudna do zaakceptowania. Rozumiemy, dlaczego wybrała taką drogę, ponieważ widzieliśmy jej cierpienie.
Wtóruje jej mąż, Jos: W przypadku eutanazji decyduje tylko ta osoba, której bezpośrednio to dotyczy. Nie możesz jej niczego narzucić, nie możesz odradzać albo wręcz bronić takiego rozwiązania. Możesz tylko rozumieć.
To nie tak, że śmierć córki ich zaskoczyła, bo dokumenty dotyczące eutanazji podpisała jedenaście lat wcześniej. Pod koniec dokładnie wszystko zaplanowała – wysłała listy do przyjaciół i ułożyła listę zaproszeń na imprezę pożegnalną. Dokładnie poinstruowała rodziców: będzie leżeć w czerwonej trumnie otoczonej białymi różami. Wybrała już muzyków, a jednym z mówców ma być komik (żeby na pogrzebie nie było zbyt sztywno).
W weekend rodzice zabierają Marieke ze szpitala, by po raz ostatni zobaczyła się z przyjaciółmi. Teraz stoją z lampką jej ulubionego wina musującego w dłoniach i czują się trochę nieswojo. Marieke dała jasne instrukcje – jak najmniej smutku – ale naprawdę trudno świętować eutanazję córki.
Do jej łóżka co chwilę podchodzi któryś z przyjaciół, by się pożegnać. Prócz najbliższych, zaprosiła też dziennikarzy, bo czuje, że walczy o słuszną sprawę i rozgłos jest potrzebny. Opiszą później niemal każdy szczegół:
Że ma na sobie pomarańczową bluzkę.
Że na lodówce ustawiono szampana, a na parapecie stoją trofea Marieke.
Że na ścianie wiszą zdjęcia pokazujące ją w momencie jej największych triumfów: na igrzyskach paraolimpijskich w Rio de Janeiro i Londynie zdobyła po dwa medale w wyścigach na wózkach.
Że Marieke mówi: "nie mogę się doczekać, aż ból wreszcie się skończy", wprawiając przyjaciół w zakłopotanie, bo przecież wielu z nich do końca wierzy, że to jakaś ukryta kamera i że żadnej eutanazji nie będzie.
Łyk wina musującego, częściowo wymuszony uśmiech. Tamtego dnia Jos i Odette też zastanawiają się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Przez ostatnie kilka godzin sypialnia Marieke aż kipiała od emocji, tych dobrych i tych złych. Teraz bohaterka wieczoru opadła z sił.
Gdy ostatni goście opuszczają dom, Jos i Odette odwożą ją do szpitala.
Do odejścia Marieke zostały trzy dni.
Córka była wojownikiem. A ja o bólu mogłabym napisać książkę
Od dłuższego czasu ludzie pytają Vervoortów głównie o śmierć córki, ale przecież przede wszystkim było życie. I nawet jeśli nocą zakradają się do ich głów przykre wspomnienia, w tej opowieści – przekonują rodzice – jest naprawdę sporo rozdziałów pełnych śmiechu i radości.
Odette bierze głęboki oddech.
– Marieke była cudem, wcześniej nie mieliśmy dzieci. Jako mała dziewczynka nie sprawiała żadnych problemów i kiedy umieszczałam ją w foteliku z książeczką, spokojnie siedziała. W szkole podstawowej zwykle prosiła o zabawki dla chłopców, od małego bawiła się głównie z chłopakami. Mówiła: "mamo, będziemy mieszkać tu na zawsze!". Bardzo mi się to podobało.
Zawsze organizowaliśmy jej imprezę urodzinową i zapraszaliśmy sporo gości. Pewnego razu (nie pamiętam, które to były urodziny… chyba trzecia klasa podstawówki) przygotowaliśmy dla niej niespodziankę – ukryliśmy małą owieczkę, której musiała szukać. Była świetna zabawa!
Marieke chciała uprawiać sport, a szczególnie pływać, ale bałam się ją puścić na basen – kiedy jesteś matką, zawsze obawiasz się o swoje dziecko. Potem córka zaczęła trenować lekkoatletykę z kolegą z sąsiedztwa. Chciałam jej szczęścia, bo przecież była dla mnie najważniejszą osobą. Jej urok, charyzma, pozytywne nastawienie do życia i ciągłe żarty sprawiały, że zapominaliśmy o jej niepełnosprawności. My pomagaliśmy jej, a ona nam.
Ludzie często pytali mnie, dlaczego Marieke jeździ na wózku inwalidzkim? Czy zdarzył się jakiś wypadek? Marzyłam, by odpowiedzieć, że tak, że chodzi o wypadek.
Zaczęło się, gdy miała czternaście lat.
Po wysiłku fizycznym odczuwała dyskomfort, bolały ją kolana. A w wieku dwudziestu lat przestała chodzić. Lekarze wiedzieli, że dzieje się coś złego, ale ciągle rozkładali ręce, nie potrafiąc postawić diagnozy. Och, to był dla nas bardzo trudny czas…
Gdy twoje dziecko cierpi, z całych sił starasz się mu pomóc, więc nieustannie szukaliśmy. Próbowaliśmy dosłownie wszystkiego, od akupunktury i homeopatii, po wizytę u wróżki. Często odwiedzaliśmy szpital, ale lekarze wciąż nie znali odpowiedzi na najważniejsze pytania. Czuliśmy ogromną bezradność. Marieke cierpiała, a ja jako matka razem z nią. Mogłabym o tym bólu napisać książkę. Nie jestem w stanie zliczyć, ile godzin spędziliśmy na szpitalnych korytarzach i ile placówek odwiedziliśmy, szukając ratunku. Nie mówimy o tygodniach czy miesiącach, tylko o latach.
Aż Marieke powiedziała: "koniec z tymi wszystkimi badaniami, nie chcę być królikiem doświadczalnym".
Stała się wielkim wojownikiem, postanowiła walczyć. Miała pokój na górze, więc nauczyła się nawet samodzielnie schodzić po schodach. Chwytała się poręczy i zjeżdżała po pupie schodek po schodku, co zajmowało sporo czasu. A nieraz po wszystkim mówiła nieoczekiwanie:
– O kurczę, zostawiłam coś na górze.
– Przyniosę ci.
– Nie, sama to zrobię. Przecież potrafię.
I wracała. Coś niesamowitego…
Na szczęście świat zaczął się trochę zmieniać, wcześniej było bardzo mało udogodnień dla osób na wózkach inwalidzkich. Słyszysz, że niepełnosprawnym jest trudno, ale dopiero gdy sam tego doświadczysz, poznajesz skalę tej trudności. Czasem w całej tej bezradności strasznie się wściekaliśmy. Rzucaliśmy wtedy wszystkim, co popadnie. Różne rzeczy latały po naszym domu…
W końcu przyszła diagnoza – odruchowa dystrofia współczulna mięśni i kręgosłupa. Kiedy usłyszeliśmy, że to nieuleczalne, bardzo mocno płakaliśmy. Trudno to nawet wspominać. W Anglii spotkaliśmy innych pacjentów, którzy byli w dużo gorszym stanie. A potem usłyszeliśmy jeszcze, że Marieke musi przejść amputację nogi…
Wtedy na chwilę się poddaliśmy. Ale potem nasza córka znów postanowiła walczyć i dzięki temu przeżyliśmy jeszcze wiele wspaniałych momentów.
Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
Dzień dobry, proszę zestaw do eutanazji
Ostatni dzień życia Marieke.
Odette i Jos dopiero co ponownie odebrali ją ze szpitala, bo takie jest jej życzenie – umrzeć w domu. Po drodze wstępują jeszcze do sklepu zoologicznego po jedzenie dla Zenna, ukochanego labradora Marieke. Jadą też do apteki. Takie są procedury, że trzeba podejść do okienka i poprosić miłą panią o śmierć – w zestawie są igły ze strzykawkami i środki znieczulające. Cóż, jak mus, to mus.
Odette, Jos i Marieke wracają do domu i zaczynają przygotowania. Ma zjawić się kilka osób, tylko najbliższa rodzina, nie będzie już żadnej imprezy pożegnalnej. Odette nie musi patrzeć przez okno na niebo, by wiedzieć, że nadciągają bardzo ciemne chmury, ale na razie cisza przed burzą. Od lat bali się tego dnia, łudząc się, że jednak nigdy do niego nie dojdzie.
Nie jest łatwo wybrać datę swojej śmierci. Nawet jeśli bardzo cierpisz, ciągle masz milion powodów, żeby żyć. Marieke początkowo zaplanowała eutanazję na luty 2018 roku, ale wtedy Odette bardzo poważnie zachorowała. Była w śpiączce przez 1,5 miesiąca.
Lekarze do Josa: Proszę przygotować się na najgorsze.
Jos do Marieke: Jeśli stracę równocześnie ciebie i mamę, nie dam sobie rady.
Więc przesunęła termin i po jakimś czasie razem cieszyli się z widoku Odette wracającej do zdrowia. Później zmieniała datę jeszcze kilka razy. Chciała zobaczyć Zappę, synka swojej siostry. Gdy odchodziła, miał miesiąc.
Ostateczną datę ustalono na 11 października, ale tuż przed tym trafiła do szpitala i nie zdążyłaby się przygotować. W końcu stanęło na 22 października 2019.
I teraz, gdy ten dzień wreszcie nastał, nikt już nie ma wątpliwości, że kolejnego odroczenia nie będzie. Za kilka godzin przyjdą lekarze, którzy dadzą Marieke zastrzyk. A ona zamknie oczy i stanie się jasne, że to już.
Na razie Marieke kładzie się na kanapie i zasypia. Ciemne chmury za oknem płyną coraz szybciej.
Na igrzyskach w Londynie i Rio de Janeiro Marieke Vervoort zdobyła łącznie cztery medale (fot. Francois Nel/Getty Images).
"Doktor śmierć" daje zielone światło
– Dlaczego chcesz umrzeć?
Profesor Wim Distelmans zadawał to pytanie setki razy. Eutanazja jest w Belgii legalna od 2002 roku i spora w tym jego zasługa. Przez kilka lat brał udział w tworzeniu prawa o eutanazji, a obecnie przewodniczy komisji, która wydaje ostateczną zgodę na zakończenie życia.
Aby tak się stało, muszą zostać spełnione cztery warunki: pacjent musi być sprawny umysłowo oraz dwukrotnie poprosić o eutanazję na piśmie. Może to zrobić, gdy odczuwa bardzo duże cierpienie fizyczne i psychiczne, i gdy choroba jest nieuleczalna, a wszystkie możliwości medycyny w danym przypadku już się wyczerpały. Prócz tego należy poświadczyć, że na chorego przy podejmowaniu decyzji nie naciskały żadne osoby trzecie.
Na początku 2021 roku szacowano, że w Belgii eutanazji poddały się już ponad 22 tysiące, a liczba przypadków w skali roku systematycznie rośnie. Sam Distelmans budzi już dużo mniejsze kontrowersje niż kilkanaście lat temu, gdy nazywano go w mediach "doktorem śmierć" i pytano, jak lekarz może zabijać.
Marieke odwiedziła "doktora śmierć" w 2008 roku. Dał jej zielone światło, a kiedy dodał, że jego zdaniem nie jest jeszcze gotowa na odejście, zgodziła się z nim.
Wtedy nie zamierzała jeszcze umierać. Ba, wtedy zaczęła żyć.
Opowiada Jos:
– Gdy Marieke podpisała dokumenty dotyczące eutanazji, trudno nam się było z tym pogodzić. Powiedziała: "Mam teraz szansę, aby wziąć śmierć we własne ręce. Mam możliwość decyzji”. Chciała żyć ze świadomością, że gdy nadejdzie czas, będzie mogła uwolnić się od cierpienia. Od tego momentu wróciło jej pozytywne nastawienie, dzięki temu odniosła sukcesy na igrzyskach paraolimpijskich w Londynie i Rio de Janeiro. Czy próbowaliśmy wpłynąć na decyzję Marieke? Nie, nie mogliśmy zrobić czegoś takiego. Nigdy nie mówiliśmy jej, że uważamy eutanazję za złe rozwiązanie. Wiedzieliśmy, że to nie jest lekkomyślne, tylko dojrzałe i przemyślane działanie. W takich okolicznościach możesz tylko powiedzieć: "cokolwiek zrobisz, masz nasze wsparcie".
Tak naprawdę jego córka zaczęła gasnąć po igrzyskach w Rio de Janeiro, gdy zakończyła sportową karierę. Mieszkańcy Diest, którzy skakali pod sufit, kiedy zdobywała medale, coraz częściej słyszeli, jak nocami krzyczy z bólu. Zamieniła bieżnie na szpitalne sale, a lampki ulubionego wina na kolejne dawki leków znieczulających. Na śniadanie: valium, na obiad: morfina, na kolację: valium i morfina. Była już od nich uzależniona.
Nikt nie miał już wątpliwości, że ten wyścig się kończy. Że Marieke jest coraz bliżej mety, ale tym razem na końcu, zamiast medalu, dostanie zastrzyk.
Jos: Zaczęła wyczekiwać momentu, w którym ból się skończy. Przez ostatnie pół roku życia Marieke spędziła w szpitalu cztery miesiące. Ile można walczyć?
Nie miała już siły.
To jest właśnie to, czego chciałam
Ostatnie godziny życia Marieke.
– Chce pan jedną? – rzuca Vervoort w stronę doktora Distelmansa, wskazując na ulubione kulki czekoladowe. Popija przy tym ulubione hiszpańskie wino.
Distelmans wraz z drugim doktorem zjawiają się jakoś dwie godziny po wyjściu ostatnich gości. Jos ma ten obrazek przed oczami: lekarz bierze rękę Marieke i zawozi ją do sypialni, gdzie ma zostać poddana eutanazji. Córka mówi do taty: "to jest właśnie to, czego chciałam", a potem rodzice siedzą jeszcze przy jej łóżku. Ostatnie słowa córki pozostawią dla siebie.
Jest kilkanaście minut po dwudziestej. Matka chrzestna trzyma ją za rękę, a lekarz napełnia kroplówki strzykawką z trucizną. Pyta jeszcze po raz ostatni, jesteś pewna?
Tak, jestem pewna. Koniec.
Następnego dnia świeci słońce, ale jest chłodno. Jos otwiera oczy i mówi do siebie (a może do córki): gdzie teraz jesteś, Marieke?
Ubiera się i rusza na poranny spacer wąskimi ulicami Diest, które dopiero budzi się do życia.
Co wygrali rodzice Marieke?
Nie jest łatwo przejść żałobę, jeśli o śmierci twojego dziecka mówi cały świat.
Zaczęło się w 2016 roku podczas igrzysk w Brazylii, gdy ktoś podchwycił, że niepełnosprawna lekkoatletka z Belgii, niejaka Marieke Vervoort (kto to w ogóle jest?!) podpisała dokumenty zezwalające jej na eutanazję.
Pal licho, kim jest ta cała Vervoort, tak czy siak to przecież dobry temat. Ponoć wcale nie chce kończyć życia zaraz po igrzyskach, ale nie czepiajmy się szczegółów, dobra? W jednym z brytyjskich tabloidów kombinują tak: słuchajcie, walnijmy na okładkę duże zdjęcie Marieke i krzyknijmy tytułem:
ZDOBĘDĘ MEDAL, A POTEM SIĘ ZABIJĘ!
Cud, miód, siądzie jak złoto. Rodzice pewnie nie śledzą zagranicznych mediów i nie przeczytają, a zresztą, umówmy się, nie bądźmy tacy wrażliwi, nie ma się co nimi przejmować. Poboli i przestanie.
Marieke czyta artykuł i zwołuje konferencję prasową, żeby wytłumaczyć, że to nie do końca tak z tą eutanazją. I że nie zamierza na razie umierać.
Jos i Odette czytają i nic nie tłumaczą, po prostu boli.
Odette: Wtedy pisano bardzo dużo nieprawdziwych rzeczy. Najpierw zezłościliśmy się na Marieke, bo przecież takich zdań się nie wypowiada! Córka opowiedziała nam jednak, że słowa "zdobędę medal, a potem się zabiję" nigdy nie padły z jej ust. Na początku jej nie wierzyliśmy, lecz po jakimś czasie sami przeżyliśmy podobną sytuację. Udzieliliśmy wywiadu i przeczytaliśmy słowa, których nie wypowiedzieliśmy. Albo były przekręcone. Marieke powiedziała wtedy: "widzisz, mamo, a nie wierzyłaś mi". Szkoda, że tego typu historie miały miejsce.
Przez te lata zdążyli przywyknąć. Sama Marieke uważała, że media czasem szkodzą, ale jednocześnie mogą bardzo pomóc. Zyskała dzięki nim rozgłos i stała się symbolem walki o prawo do eutanazji, która w wielu miejscach na świecie jest tematem tabu.
Dziennikarze podali jej megafon, a ona dała im na tacy poruszającą, świetnie sprzedającą się historię. Sytuacja win-win.
Tylko co wygrali rodzice Marieke?
Zapłakana Odette całuje córkę. Pstryk!
Dzień po śmierci Marieke.
Jos wraca ze spaceru i rozkłada na stole kuchennym gazety piszące o śmierci jego córki. Czyli wszystkie, które były dostępne w kiosku. Jej ciało jest jakieś kilkanaście metrów dalej, bo poprosiła, że przed ostatnim pożegnaniem chce leżeć w domu.
Domownicy zaglądają do niej kilka razy dziennie i nawet się witają, ale odpowiada im głucha cisza.
A potem jest pogrzeb. Czerwona trumna i białe róże. Rodzina i przyjaciele wycierają oczy, reporterzy wycierają obiektywy aparatów, żeby mieć jak najlepsze ujęcia.
Marieke leżąca w trumnie. Pstryk!
Zapłakana Odette całująca córkę. Pstryk!
Zapłakana Odette tuląca zapłakanego Josa. Pstryk!
Po pogrzebie rodzice Marieke jadą nad morze, żeby uciec na chwilę przed światem, ale to nie jest najlepszy pomysł. Ludzie cały czas się gapią i dają sobie znaki, hej, czy to nie rodzice tej Vervoort, która się zabiła? Odette i Jos jak najszybciej wracają do domu. Po kilku tygodniach dochodzą do siebie, ale potem pojawia się ten przeklęty artykuł.
Odette opowiadała niedawno belgijskim mediom: Marieke dopuściła do siebie dziennikarza i panią fotograf, którzy stali się przyjaciółmi rodziny. Mieli napisać o życiu córki, przynajmniej taka była umowa. Byli nawet obecni na eutanazji i robili zdjęcia, lecz niektóre nigdy nie miały zostać opublikowane. Uwieczniono nawet moment, w którym córka dostaje ostatni zastrzyk, a potem użyto ich w artykule. To był dla nas ogromny cios.
Teraz Odette dodaje: Najważniejsze, że mogliśmy się pożegnać z córką tak, jak chcieliśmy. Ciągle bardzo za nią tęsknimy. Chciałabym choć raz ją przytulić i powiedzieć, jak ją kocham. Zgodziliśmy się tę rozmowę, bo wiemy, że ona by tego chciała. Zrobiliśmy to dla niej.
Wznieśmy toast za życie
10 maja Marieke obchodziłaby 42. urodziny, a w takie dni jest trudniej niż zwykle. Ale też robi się miło, że ludzie ciągle pamiętają. Jos i Odette dostali mnóstwo kwiatów i kartek dla Marieke. Sami poszli na pobliski stadion lekkoatletyczny jej imienia i złożyli bukiet pod rzeźbą, którą postawiono ku pamięci ich córki.
Marieke cały czas jest mocno obecna w ich życiu. Jos czasem rozmawia z nią w myślach – na początku trochę się tego bał, ale teraz czeka na moment, w którym usłyszy głos córki. Zostawiła im nie tylko wspomnienia. Vervoortowie musieli wynająć miejsce parkingowe, bo w garażu jest pełno jej rzeczy.
Odette: Brakuje mi jej, ale mam jeszcze wspaniałego męża, fantastyczną córkę i cudownego wnuczka. Jos jest dla mnie bohaterem. Gdy pewnego razu ja i Marieke trafiłyśmy do szpitala w tym samym czasie, kursował między placówkami, pokonując łącznie siedem tysięcy kilometrów. Cały czas mnie wspiera.
Marieke zawsze powtarzała: "możesz być smutna, mamo, ale musisz żyć". Więc Odette żyje. Przecież, jak sama powiedziała, ciągle ma dla kogo.
Czasem wznosi z Josem toast lampką ulubionego hiszpańskiego wina córki.
Nie za śmierć Marieke, tylko za jej życie.