Czy polscy panczeniści mają gdzie trenować? Zweryfikowaliśmy obietnice po IO w Soczi

W trakcie IO w Soczi polscy łyżwiarze byli na ustach wszystkich. Trzy medale sprawiły, że politycy prześcigali się w pomysłach poprawienia infrastruktury potrzebnej do trenowania tego sportu w naszym kraju. Co zostało z tych obietnic?

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
PAP / Grzegorz Michałowski

W Polsce głośniej o łyżwiarstwie szybkim zaczęto mówić po Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Wówczas niespodziewanie panczenistki: Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska, Katarzyna Woźniak i rezerwowa Natalia Czerwonka sięgnęły po brązowy medal w rywalizacji drużynowej, pokonując w biegu o trzecie miejsce Amerykanki.

Ten sukces pozwolił łyżwiarzom i łyżwiarkom znad Wisły uwierzyć, że mimo fatalnych warunków do trenowania w Polsce, są w stanie nawiązać równorzędną walkę z najlepszymi w tej dyscyplinie. Na kolejne medalowe pozycje nie musieliśmy długo czekać. W sezonie 2012/2013 Zbigniew Bródka zdobył Puchar Świata na dystansie 1500 metrów, a podczas mistrzostw globu (Soczi 2013) obie nasze reprezentacje zmagania zespołowe ukończyły na podium. Łyżwiarki zdobyły srebrno, a łyżwiarze zajęli trzecie miejsce.

2014 rok był kulminacją polskich sukcesów. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi Biało-Czerwoni nie ukrywali swoich aspiracji medalowych. Niewielu jednak przypuszczało, że reprezentanci łyżwiarstwa szybkiego wywalczą aż trzy medale. Podobnie jak na mistrzostwach świata srebro i brąz zdobyły drużyny żeńska i męska. Największą niespodziankę sprawił jednak Zbigniew Bródka, który na swoim koronnym dystansie (1500 metrów) zgarnął złoto, wyprzedzając drugiego Holendra Koena Verweija o 0,003 sekundy.

Po tych sukcesach w kraju rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja na temat warunków, w jakich muszą trenować medaliści olimpijski. Zagraniczni obserwatorzy nie mogli uwierzyć, kiedy dowiedzieli się, że w Polsce nie ma zadaszonego toru, a mistrz olimpijski, Zbigniew Bródka, by utrzymać rodzinę musi jeszcze pracować jako strażak.

Oczywiście, jak to często bywa po takich sukcesach, politycy, chcąc ogrzać się w blasku chwały medalistów, prześcigali się w zapowiedziach poprawy infrastruktury. Półtora roku po sukcesie w Soczi stołeczne miasto Warszawy przedstawiło projekt budowy zadaszonego toru Stegny w stolicy. Czy obiekt ten rzeczywiście powstanie i kiedy łyżwiarze będą mogli na nim trenować? Takie pytanie zadaliśmy prezesowi Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego Kazimierzowi Kowalczykowi.

-  Przed kilkoma laty władze miasta Warszawy przygotowały Tor Stegny do zadaszenia. Realizacja tego miała się już rozpocząć. Osiągnięto porozumienie między władzami stolicy i ministerstwa. Przeznaczono na ten projekt 160 milionów złotych, z czego ministerstwo dało 60 milionów złotych. W 2015 roku miasto przygotowało projekt i wybrało inwestora. Niestety zmiana we władzy rządzącej wszystko wstrzymała. Aktualnie miasto i ministerstwo próbują porozumieć się, ale nic z tego dobrego nie wynika. Brak szybkiego porozumienia między rządzącymi, a władzami miasta Warszawy, odkłada w czasie realizację tego przedsięwzięcia. Marzymy, że jeszcze przed Igrzyskami Olimpijskim w Pjongnczang kadra będzie mogła trenować na zadaszonym torze - przyznał prezes PZLS.

Niewiele lepiej wygląda sytuacja z zakopiańskim torem. - Poprawiono maszynownie i zainstalowano tam nowe materace. Warunki socjalne nadal są jednak na fatalnym poziomie. Szatnie są w opłakanym stanie, więc zawodnicy nie mają odpowiednich warunków do pracy. Właśnie na ten obiekt, ze względu na planowaną inwestycję w Warszawie (zadaszenie Stegny – przyp. red.), zamierzaliśmy przenieść Mistrzostwa Europy 2017 w łyżwiarstwie szybkim. Aktualnie jest to niemożliwe, ponieważ nie mamy informacji o podjęciu prac, poprawiających warunki socjalne na zakopiańskim torze na tyle, by można było rozegrać mistrzostwa Starego Kontynentu - podkreślił Kazimierz Kowalczyk.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×