Najpierw worek medali podczas mistrzostw świata i Europy, potem mistrzostwo olimpijskie, wreszcie praca na stanowisku prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Po rezygnacji z funkcji postawił na MMA. Pierwsze walki stoczył w 2017 roku.
- W 2020 byłem już mocno zmęczony ciągłymi treningami, dietą, kontuzjami. To był trudny okres i wydawało mi się, że będę zmierzał ku końcowi w MMA. Potem złapałem poważną kontuzję kolana. Nie walczyłem przez niemal trzy lata. Pierwsze pół roku przeznaczyłem na szybki powrót, ale kontuzja okazała się bardziej złożona. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy będę w stanie choćby normalnie jeździć na rowerze - wyznaje w programie "Życie po życiu" Kołecki.
ZOBACZ CAŁY ODCINEK "ŻYCIA PO ŻYCIU" Z SZYMONEM KOŁECKIM
Jego celem stało się odbudowanie zdrowia. W trakcie przerwy poczuł jednak głód MMA. Chciał wrócić i skończyć swoją przygodę z tym sportem dopiero wtedy, kiedy sam poczuje, że przyszedł właściwy moment.
- Po powrocie stoczyłem trzy walki i na razie nie czuję, że to czas na koniec. Zarobiłem dobre pieniądze, dla wielu duże, dla niektórych bardzo duże, a dla innych - nieosiągalne. One jednak nie robią już dużej różnicy. Przez całe życie nieźle zarabiałem, byłem dobrym ciężarowcem. Poza tym nie zarabiam tylko sportem - takie aktywności stanowią mniejszą część finansów niż zarobki pozasportowe. Wynagrodzenie jest więc magnesem, ale nie głównym. Lubię trenować, lubię brać udział w walkach - przyznaje dwukrotny medalista olimpijski.
Prawie milion
Zdradza, że największe wynagrodzenie za pojedynek w MMA nie przekroczyło miliona, ale było znacznie wyższe niż 500 tys. zł. Najniższa gaża wyniosła niecałe 100 tys. Na MMA zarabia więc więcej niż podczas kariery sztangisty.
- W podnoszeniu ciężarów jednak nie miałem żadnych kosztów - trenerzy, zgrupowania, opieka terapeutów i lekarzy, odżywianie, suplementacja, to wszystko było opłacone. W MMA musisz natomiast sam opłacić trenerów, menadżera, terapeutę, lekarza, płaci się dodatkowe podatki. Koszty są zupełnie inne. Gdybym w Excelu zrobił słupki, to w MMA zarobiłem trochę więcej, ale wtedy też do biednych nie należałem. Miałem fajnych sponsorów i głównie dzięki nim zarabiałem dobre pieniądze. Nagrody, zwycięstwa również robiły swoje. Natomiast pamiętam też żenującą sytuację. W 2000 roku poprawiłem rekord świata seniorów i odbierałem nagrodę z ministerstwa sportu. Oczywiście dostałem odpowiednią kwotę za złoty medal. Natomiast premią za ustanowienie rekordu świata seniorów było... 1500 zł. To mnie rozłożyło - uśmiecha się Kołecki.
Olimpizm jest czymś więcej
Co musiałaby zrobić federacja freak fightowa, żeby złoty medalista olimpijski zdecydował się dla niej wystąpić? - Musiałaby przestać być federacją freak figthową - odpowiada bez ogródek. - Mam co jeść. Stać mnie jeszcze na chleb i wodę. Na szczęście moją rodzinę też. Wywodzę się ze sportu olimpijskiego. Byłem olimpijczykiem, jestem i będę nim. Nie chciałbym przynieść wstydu organizacjom nazywającym się Polski i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Dla złotego medalu olimpijskiego byłbym w stanie znieść i oddać wszystko, co w życiu zdobyłem. Dlatego tak bardzo szanuję tytuł mistrzowski. Olimpizm jest czymś więcej niż freakami.
Kołeckiemu nie przeszkadza trash talk. To zjawisko występuje też w zawodowym MMA czy boksie.
- Mnie przeszkadza, że organizacje freak fightowe często używają negatywnego wizerunku zawodników albo ich negatywnych dokonań do promocji walk. Jeśli mają przestępcę z konfliktem z prawem, czy policją to tym kreują jego walkę. Przychodzi brutal i będzie walczyć z byłym policjantem. To się łatwo sprzedaje. Nie podoba mi się promowanie walk na siłę negatywnymi emocjami. Wiem też, że często są inscenizowane czy umawiane konflikty, które mają wzbudzić zainteresowanie. Kiedyś były wypłacane nagrody dla osób, które potrafiły rozkręcić "dymy". Nie mam natomiast wiedzy, czy tak jest nadal - mówi.
I dodaje, że podczas tego typu wydarzeń czy konferencji organizowanych przed nimi, dochodzi do sytuacji, które powinno się wręcz karać z urzędu.
- Wielu ludzi automatycznie powinno się dożywotnio dyskwalifikować w danej organizacji. Ale tak nie jest. Myślę, że włodarze tych federacji nie do końca rozumieją, że robią krzywdę wielu ludziom. W moich czasach, kiedy byłem młody, pod koniec lat 80. i na początku 90., kiedy ktoś chciał się z kimś bić, to robił to tak, żeby nikt nie widział. A dziś, jak ktoś się bije to najlepiej, żeby to było nagrane i wrzucone do sieci. Pokazywanie przemocy słownej i agresji fizycznej normalizuje te zjawiska. I potem dla dzieci i młodzieży taka postawa jest normalna, bo stykają się z nią na co dzień w internecie. Mam czwórkę dzieci i nie chciałbym, żeby się na tym wzorowały lub były krzywdzone przez ludzi wzorujących się na tego typu sytuacjach.
Ponad rok temu na udział w walkach freak fightowych zdecydował się Tomasz Adamek, były zawodowy mistrz świata IBF i IBO w wadze junior ciężkiej oraz WBC w wadze półciężkiej. Cześć fanów Adamka jego decyzja rozczarowała.
- Tomek jest moim kolegą, znam się z nim od wielu lat. Od kilku lat jednak nie rozmawialiśmy. Życzę mu, żeby dostał bardzo duże wynagrodzenie za walki, bo szkoda, żeby mistrz autoryzował sobą tego typu wydarzenia za pieniądze wypłacane ludziom, którzy są nikim w normalnym, rzeczywistym świecie. Tomek jest wielką postacią. Mimo wszystko trochę mi było przykro, kiedy zdecydował się tam walczyć. Niezależnie od tego zawsze będzie moim kolegą - wyjaśnia Kołecki.
Co w sytuacji, kiedy mistrz olimpijski zakończy karierę sportową i nadal będzie obstawać przy swojej opinii ws. freak fightów? - Mam swoją działalność gospodarczą, prowadzę studio treningowe i klub fitness. Mamy kilka niewielkich nieruchomości, które wynajmujemy. Mam też emeryturę olimpijską. Jestem spokojny o swoją przyszłość - podsumowuje Kołecki w programie "Życie po życiu".
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty