Na macie do końca życia - rozmowa z Mariuszem Linke, zawodnikiem MMA i BJJ

Mariusz Linke to jeden z najbardziej doświadczonych zawodników MMA, BJJ i judo w Polsce. Walczył ze światową śmietanką swoich dyscyplin, pokonywał wielkich wojowników, obecnie trenuje młodych adeptów.

W tym artykule dowiesz się o:

Arkadiusz Pawłowski: Jak rozpoczęła się twoja przygoda ze sportami walki?
Mariusz Linke:

- Gdy miałem 7 lat mama zaprowadziła mnie na treningi judo do szczecińskiej Arkonii. Nie mogłem lepiej trafić, gdyż moim trenerem został Lech Morus. To wspaniały judoka, świetny człowiek i najlepszy wychowawca. 37 lat temu został moim trenerem i tak już zostało do dziś. Doprowadził mnie do wielu sukcesow w judo, m.in. do medali w wielu krajowych i zagranicznych imprezach. Dzięki niemu byłem także członkiem kadry narodowej w judo. Brazylijskie jiu jitsu jest dla mnie kontynuacją tej drogi, którą wyznaczyło judo.

Jesteś pierwszym Polakiem, który zdobył czarne pasy zarówno w BJJ jak i judo. Która z dyscyplin przydaje się bardziej w MMA? A może obie są równie skuteczne?

- Jestem pierwszym Polakiem, który zdobył czarny pas w BJJ, jeśli chodzi o judo to chyba nie jestem nawet w pierwszej setce (śmiech). W tej chwili jestem posiadaczem czarnego pasa drugiego stopnia w BJJ i 4 dana judo. Dla mnie to jest ta sama droga i ta sama sztuka walki, jedyną różnicą są przepisy sportowe, które w BJJ są nastawione na parter, a w judo na stójkę. Ja miałem to szczęście, że mój trener judo, wcześniej wspomniany Lech Morus kochał ne-waza (technika parterowa w judo - przyp. red.) i łatwiej było mi się przestawić na BJJ.

Za tobą wiele sukcesów, wręcz nie sposób ich zliczyć. Który uważasz za najważniejszy, przełomowy?

- Zdobywałem wiele medali na mistrzowskich imprezach. Z samych tylko mistrzostw świata, Europy i Ameryki mam ich ponad 40, ale moim największym sukcesem jest to, że dalej ćwiczę, kocham to co robię, a budząc się rano moja pierwsza myśl to jak mogę udoskonalić swoje jiu jitsu. Pewnie jestem świrem, ale kocham tę moją ułomność. Moja żona też mnie kocha takiego jakim jestem, więc nie mam zamiaru się nigdy zmieniać. Jiu jitsu lifestyle to moja droga do ostatnich dni!

W trakcie kariery walczyłeś w różnych kategoriach wagowych. Czy zmiany były spowodowane względami sportowymi, czy też po prostu lepiej się czułeś w takiej, a nie innej wadze?

- W dorosłym życiu walczyłem od kategorii 71 kg do open. Nie jest to dla mnie  problem, a decydowały względy sportowe. W sporcie wyczynowym bez cięcia wagi nie ma wyników, a chcąc je osiągnąć trzeba być przygotowanym na pewne niedogodności i poświęcenia, jak np. dieta.

Jednym z nielicznych, którym udało się znaleźć na ciebie sposób był Gregor Gracie. Czym cię zaskoczył? Byłbyś zainteresowany rewanżem?

- Jadąc na tę walkę wiedziałem, że nie jestem faworytem, a raczej underdogiem, ale wierzyłem w siebie i w to, że mogłem sprawić niespodziankę. Walka z członkiem legendarnej rodziny Gracie w formule MMA była spełnieniem moich marzeń, więc postanowiłem spróbować. Strachu i pieniędzy na oczy nie widziałem, więc czemu nie, zwłaszcza, że w wieku 42 lat taka szansa to jak trafienie szóstki w toto lotka. Niestety nie udało mi się, trafił mnie high kickiem, a jak się obudziłem był już za moimi plecami. Myślałem, że  uda mi się wytrzymać do końca rundy, ale niestety mnie odklepał. Rewanż? Chciałbym zawalczyć jeszcze raz, tak na pożegnanie, i to nie będzie z Gregorem. 11 - 7 to mój rekord MMA, z czego dwie ostatnie walki to przegrane, a chciałbym odwiesić rękawice na kołku z rekordem powiększonym o ostatnie zwycięstwo.

Czy jest ktoś w świecie BJJ, judo lub MMA, na kim się wzorowałeś? Czy też od początku byłeś nastawiony na stworzenie własnego stylu?

- Nigdy się na nikim nie wzorowałem, a raczej dążyłem i dążę do stworzenia własnego stylu. Miałem paru idoli, którzy motywowali mnie do pracy nad sobą (Yamashita, Pawłowski i Legień w judo oraz Minotauro i Jorge Macaco Patino w jiu jitsu), ale zdając sobie sprawę, że nie mam ani takiego talentu, a co za tym idzie takich jak możliwości jak oni, pracowałem i pracuję nad swoimi ułomnościami tworząc styl czołgu lub traktora, jak to wczoraj powiedział Luis Azeredo. (śmiech).

Osiągnąłeś już bardzo wiele, ale kariera wciąż trwa i można dopisywać kolejne sukcesy. Jakie masz ambicje, co jeszcze chciałbyś osiągnąć jako zawodnik?

- W jiu jitsu jest możliwość walki w nieskończoność, czyli do śmierci ze względu na podziały wiekowe i tak właśnie zamierzam zrobić... spędzić ostatnie chwile na tym świecie na macie... to byłoby piękne. To oczywiście makabryczny żart z mojej strony Postaram się jednak jeszcze trochę powalczyć. Już w tę sobotę (20 kwietnia) startuję na Mundialu organizacji NAGA i myślę, że wrócę do Polski z pasem mistrza (Mariusz rzeczywiście zdobył dwa medale, jeden złoty, jeden srebrny - przyp. red). A jeśli nie, to i tak fajnie, że mogę tu być!

Obecnie zajmujesz się także treningiem młodych adeptów sztuk walki w Linke Gold Team. Czy praca trenera i wychowywanie kolejnych pokoleń wojowników jest równie satysfakcjonująca jak walka w ringu? Są już potencjalni następcy obecnej generacji gotowi do osiągania sukcesów w Polsce i Europie?

- Praca trenera jest dla mnie kontynuacją mojej własnej kariery. Mam wielu utalentowanych zawodników poczynając od mojego brata, Maria, Pumby, Tygrysa i wielu innych, którzy zdobywają medale na światowych imprezach dając mi tym samym wielką radość i satysfakcję. Ich zwycięstwa są moimi zwycięstwami. Poza tym z wielkim zapałem trenują moje dzieciaki Bianka i Mike i mam nadzieję, że te najlepsze chwile i wzruszenia jeszcze przede mną.

Źródło artykułu: