Tak wyglądały kiedyś walki w UFC. Prawie wszystkie chwyty dozwolone

W sobotę w Krakowie odbędzie się historyczna, pierwsza w Polsce, gala największej federacji MMA na świecie. 22 lata temu, gdy powstawało UFC, pojedynki wyglądały zupełnie inaczej niż obecnie.

Michał Fabian
Michał Fabian

12 listopada 1993 roku w McNichols Sports Arena w Denver zorganizowano galę Ultimate Fighting Championship. Reklamowano ją hasłami: "There are no rules!" albo "No holds barred", czyli "Nie ma zasad" i "Wszystkie chwyty dozwolone". No, prawie wszystkie.

Rorion Gracie, jeden z współpromotorów przedsięwzięcia, spotkał się z zawodnikami przed galą i oświadczył im: - Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami. Gryźć nie wolno - podkreślił. Ustalono także, że zakazane jest wkładanie palców do oczu i uderzanie w krocze.
Walka do skutku

W Denver odbył się turniej z udziałem ośmiu zawodników wywodzących się z różnych stylów walki (m.in. boksu, karate, kickboxingu, brazylijskiego jiu-jistu, sumo). - Czy zapaśnik może pokonać boksera? - tak reklamowano wydarzenie. Sportowcy - w przeciwieństwie do współczesnego MMA - bazowali głównie na swoim stylu. O "przekrojowości" nie było mowy.

Zwycięzca zgarniał 50 tys. dolarów. Nie było podziału na kategorie wagowe. Nie było sędziów punktowych, bo nie byli potrzebni. Walka mogła się zakończyć tylko przez nokaut, poddanie (zawodnika lub gdy ludzie z narożnika rzucą ręcznik), ewentualnie decyzją lekarza.

W wielu źródłach znaleźć można informację o braku limitu czasowego. W rzeczywistości było trochę inaczej. W ubiegłym roku Campbell McLaren, który organizował pierwszą galę UFC, przedstawił fragment książeczki dla zawodników. Znalazło się w niej dziewięć punktów, w tym zapis o czasie trwania pojedynku - pięć rund po pięć minut. Jeśli zaś zwycięzca nie zostanie wyłoniony, wówczas następuje dogrywka, do skutku - aż ktoś zostanie znokautowany albo się podda. Na pierwszej gali nie było jednak takiej potrzeby, żadna walka nie trwała nawet pięciu minut.

Ząb przeleciał nad głową komentatora

Już pierwszy pojedynek zrobił na wszystkich ogromne wrażenie. Trwał tylko 26 sekund, a jego finisz był - dosłownie - piorunujący. Specjalizujący się w savate Holender Gerard Gordeau walczył z sumitą Teilą Tulim. Znacznie cięższy Hawajczyk ruszył na rywala, ale ten sprytnie przepuścił atak.

Gdy Tuli padł pod siatką, Gordeau wyprowadził kopnięcie na głowę rywala. To był tzw. soccer kick. Od słowa "soccer", czyli - dla Amerykanów - "piłka nożna". Holender kopnął tak mocno, że wbiły mu się w nogę dwa zęby rywala. A trzeci ząb... - Przeleciał nad moją głową. Pomyślałem sobie: co to było? - wspominał Dan Wallace, który komentował galę w Denver.

Zapanował chaos. Zakrwawiony Tuli chciał kontynuować walkę, sędzia nie do końca panował nad sytuacją. Najpierw zarządził przerwę, ale później zakończył pojedynek. Gordeau także ucierpiał w tej walce. Po kopniaku uderzył jeszcze rywala i właśnie tym momencie złamał rękę. Kontynuował jednak udział w UFC 1, dotarł aż do finału, który przegrał (o tym za moment).

Bokser w... jednej rękawicy

Sportowcy wychodzili do klatki w dowolnym stroju, najlepiej takim, który charakteryzuje ich styl. Royce Gracie (brat wspomnianego Roriona Gracie, który współorganizował turniej) założył gi, czyli kimono do brazylijskiego jiu-jitsu. W ćwierćfinale trafił na boksera Arta Jimmersona. Całkiem niezłego, legitymującego się wówczas rekordem 29-6 w wadze junior ciężkiej.

Większość zawodników walczyła na gołe pięści, choć rękawice były dozwolone. Jimmerson wahał się, czy użyć atrybutu boksera. Wybrał dość zaskakujące rozwiązanie. Wyszedł do walki z jedną bokserską rękawicą - na lewej ręce. Nie był jednak w stanie sprawić problemów Gracie, który unikał zagrożenia, aż w końcu przeniósł walkę do parteru.

- Zobaczyłem, że ma rękawicę bokserską, pomyślałem: dobrze, nie będzie w stanie mnie złapać. Nawet mnie nie dotknął. Wszedłem w klincz, sprowadziłem go, a potem się poddał. Byłem zaskoczony - wspominał po latach Royce Gracie.
Royce Gracie podczas seminarium sztuk walki w 2011 roku. Fot. MartialArtsNomad.com / Flickr: Royce Gracie Demonstrating / CC-BY-2.0 Royce Gracie podczas seminarium sztuk walki w 2011 roku. Fot. MartialArtsNomad.com / Flickr: Royce Gracie Demonstrating / CC-BY-2.0
To on został zwycięzcą pierwszej gali Ultimate Fighting Championship. Jego BJJ okazało się najskuteczniejszym rozwiązaniem. W półfinale poddał Kena Shamrocka, zaś w finale wspomnianego Gordeau.

Holender zachował się w decydującej walce niesportowo. Oddajmy raz jeszcze głos Gracie. - Gdy sprowadzałem go do parteru, ugryzł mnie w ucho, to zaś było zakazane. Powiedziałem mu: "Ugryzłeś mnie". Spojrzał na mnie w stylu: "No i co z tego?". Oszukiwał. Gdy więc go dusiłem (a sędzia już przerwał walkę - przyp. red.), przytrzymałem go trochę dłużej. Wysłałem mu wiadomość: Nie wkur*** mnie" - mówił Royce Gracie, który później stał się legendą MMA.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×