Najbliższe starcie traktuje jako walkę życia - rozmowa z Tomaszem Sararą

- Żadna z moich dotychczasowych walk nie miała tak medialnego wydźwięku, dlatego piątkowe starcie traktuje jako walkę życia - mówi Tomasz Sarara, jeden z bohaterów walki wieczoru na gali FEN 7.

W tym artykule dowiesz się o:

Konrad Kaźmierczak: Pierwsza walka dla organizacji FEN i od razu został pan anonsowany jako bohater walki wieczoru.

Tomasz Sarara: Mam nadzieję, że bohaterem będę także po walce. Miło, że będę mógł się pokazać w otwartym Polsacie. To dla mnie duży zaszczyt i wyróżnienie. Cieszę się, że kickboxing po długiej przerwie zaczyna ponownie pojawiać się ogólnopolskiej telewizji. K-1 jako dyscyplina sportu przeżywa ogólny kryzys, a wszystko przez to, że wszyscy zakochali się w MMA. Mam nadzieję, że w końcu uda nam się jednak trafić do szerszej publiczności. Wierzę, że ludzie wreszcie otworzą oczy i przekonają się do K-1. To w końcu efektowna do oglądania dyscyplina, w której prowadzone jest szybkie tempo i dużo się dzieje.
[ad=rectangle]
Z czego wynika ten marketingowy kryzys kickboxingu?

- Myślę, że jest to spowodowane upadkiem federacji K-1, która organizowała widowiskowe gale na bardzo wysokim poziomie sportowym. To były złote lata tej dyscypliny. Na rynek próbowały przebić się inne organizacje, ale żadnej z nich nie udało się osiągnąć porównywalnego sukcesu. Brakowało odpowiednich ludzi, którzy pociągnęliby ten biznes i niestety MMA skradło nam wielu fanów.

Federacja Fight Exclusive Night odważnie postawiła na walki na zasadach K-1. Czy to oznacza lepsze czasy dla polskiego kickboxingu?

- Głęboko w to wierzę i postaram się dołożyć do tego swoje ręce i nogi, żeby tak się stało. W tym momencie zależy to od postawy naszych topowych zawodników, którzy chcą to wszystko reaktywować. Oni muszą przekonać kibiców, że pojedynki w K-1 mogą być bardzo efektowne i emocjonujące.

Uważa pan, że walki w formule K-1 są bardziej widowiskowe od konfrontacji w mieszanych sztukach walki?

- Jestem fanatykiem tego sportu i zawsze będę się pod tym podpisywał dwiema rękami. Mieliśmy w tej dyscyplinie piękne tradycje i mam nadzieję, że się z nimi nie żegnamy. Dostałem milion propozycji, żeby się przebranżowić i rozpocząć starty w boksie lub MMA, ale tak naprawdę nie dałem się namówić, ponieważ chcę osiągać sukcesy sportowe w kickboxingu.

Nie jest tajemnicą fakt, że jednak w boksie czy w MMA mógłby pan liczyć na o wiele większe zarobki.

- Tak naprawdę nie chodzi o pieniądze, choć one też są istotne i z tego też powodu często odmawiam różnych walk. Gdyby jeszcze rzeczywiście była wielka przepaść, jeśli chodzi o zarobki w polskim boksie lub w polskim MMA, to bym to rozważył. Ale tam też nie ma nie wiadomo jakiej fortuny.

Jest pan w stanie utrzymać się z kickboxingu?

- Ogólnie mówiąc tak, ale cały mój dochód nie pochodzi jedynie z walk. Jestem nie tylko zawodnikiem, ale również trenerem. Prowadzę bardzo dużo treningów zarówno indywidualnych jak i grupowych.

Ile występów zaplanował pan na ten rok?

- W tym roku chciałbym stoczyć 4-5 walk. Występy co dwa lub trzy miesiące są dla mnie optymalnym obciążeniem, ponieważ potrafię wtedy znaleźć czas na regenerację i przygotowanie do kolejnych konfrontacji. Gala w Bydgoszczy będzie jednak dla mnie dopiero pierwszym tegorocznym występem.

Zwycięstwa na galach Fight Exclusive Night mogą być dla pana przepustką do podpisania kontraktu z organizacją Glory, uznawaną za najlepszą federację, która organizuje walki w K-1?

- Kiedyś rzeczywiście miałem duże ciśnienie, żeby znaleźć się tam za wszelką cenę, ale niestety dostaje potwierdzone sygnały, że tam również są problemy finansowe. Szczerze mówiąc w tej chwili bardziej zależy mi na tym, żeby wypromować się w Polsce.

Jak prezesowi FEN Pawłowi Jóźwiakowi udało się pana przekonać do podpisania kontraktu z kierowaną przez niego organizacją?

- Śledziłem rozwój FEN-u od pierwszej eventu. Na jednej z gal miałem zmierzyć się z Pawłem Słowińskim, ale nie udało nam się osiągnąć porozumienia. Utrzymywaliśmy jednak kontakt. Organizacja bardzo się rozwinęła w ostatnim czasie, dlatego byłem zainteresowany współpracą. Czuję się tym lekko zestresowany swoim debiutem. Wystąpię w walce wieczoru i czuję się odpowiedzialny za wynik. Włożyłem sporo wysiłku w przygotowania, żeby nie dać plamy. Zapewniam, że jestem w bardzo dobrej formie. W końcu czeka mnie starcie z trudnym przeciwnikiem, jakim jest Nikolaj Falin. Co prawda toczyłem cięższe sportowo boje, z dużo lepszymi rywalami udawało mi się wygrywać, ale żadna z moich dotychczasowych walk nie miała tak medialnego wydźwięku. Dlatego szalenie mi zależy na piątkowym zwycięstwie, najbliższe starcie traktuje to jako walkę życia.

Strasznie mało jest pan aktywny w mediach. W poniedziałek miał pan być gościem magazynu "Puncher", jednak ostatecznie zabrakło pana w studiu.

- Oficjalna wersja jest taka, że samochód mi się popsuł i tego się trzymajmy (śmiech).

Czyżby miał pan problem z osiągnięciem limitu wagowego kategorii junior ciężkiej?

- Też nie. Przez większą część kariery co prawda toczyłem boje w kategorii ciężkiej, ale nigdy nie byłem naturalnym ciężkim, raczej takim nadmuchanym.

Jak minął panu okres przygotowawczy?

- Przygotowania były długie i mozolne. Rozpocząłem je już na początku tego roku. Kluczową część okresu przygotowawczego spędziłem w Holandii, gdzie trenowałem zdecydowanie na najwyższych obrotach. Ten obóz był mi bardzo potrzebny i jestem z niego zadowolony.

Co pan wie na temat swojego przeciwnika?

- To znakomity zawodnik, który toczył walki nawet z lepszymi rywalami niż ja i występował na większych galach. Na papierze jego statystyki prezentują się lepiej niż moje, dlatego Nikolaj Falin może wydawać się faworytem, jednak czuję się bardzo pewnie i mam plan taktyczny na ten pojedynek.

W narożniku będzie mógł pan liczyć na rady swojego trenera Ernesto Hoosta, w przeszłości utytułowanego holenderskiego kickboxera, czterokrotnego mistrza K-1 World Grand Prix.

- Przez ostatnie dwa lata był na prawie każdej mojej walce, pełni on funkcję mojego pierwszego trenera, nie musiałem go specjalnie namawiać na przyjazd do Polski. To bardzo skromny, serdeczny i otwarty gość, którego w pierwszej kolejności odbieram jako przyjaciela, a dopiero potem jako swojego trenera. Wcześniej trenował on także Joannę Jędrzejczyk, a także Pawła Słowińskiego. To są nazwiska, z których szkoleniowiec może być dumny i mam nadzieję, że będę kolejnym, o którym będzie można tak powiedzieć.

Rozmawiał: Konrad Kaźmierczak

Źródło artykułu: