Pytanie z dość humorystycznym wątkiem przewijało się od kilku tygodni w mediach, głównie za sprawą traileru zapowiadającego warszawską galę. Po raz pierwszy porównania Bedorfa do Bruce'a Lee użył Andrzej Janisz, który komentował wygraną walkę szczecinianina na KSW 33 w Krakowie. Wówczas Karol Bedorf zamknął usta niedowiarkom, nokautując efektownym wysokim kopnięciem Michała Kitę.
Od kilku lat można odnieść wrażenie, że mistrz KSW bez przerwy musiał coś komuś udowadniać, a gdy wygrywał, to zamiast słów zachwytu nad jego postawą, pojawiały się komentarze, że to rywal był za słaby, albo walka była nudna. "Coco" tak naprawdę ostatnimi występami udowodnił "hejterom", jak wielki drzemie w nim potencjał sportowy i marketingowy. Jego styl walki, jak na wagę ciężką, przyciąga coraz większa masę fanów, choć bywają też, jak w życiu każdego sportowca, gorsze chwile, tak jak nie do końca wyszedł mu pojedynek z Peterem Grahamem na KSW 31.
Gala w Warszawie miała pokazać polskiemu kibicowi MMA, że oprócz "Pudziana", Chalidowa czy Materli istnieją jeszcze w KSW inni wartościowi zawodnicy, którzy mogą dawać nawet lepsze walki od tych wymienionych gwiazd. Bedorf jest słusznie przez włodarzy KSW kreowany na nową gwiazdę, a styl w jakim rozprawił się z Anglikiem dobitnie to pokazał. "Bruce Lee ze Szczecina" nie boi się żadnych wyzwań i perspektywie tego, co robi z rywalami chyba dobrze, że nie doszło do jego starcia z Mariuszem Pudzianowskim, bo dla byłego strongmana mogłoby to się skończyć naprawdę źle.
Padł Gracie w Szczecinie, padł Kita w Krakowie, a teraz także szumnie zapowiadający koniec dominacji Polaka, James McSweeney ugiął się pod ciosami "Coco". Niepokonany od ośmiu walk Bedorf to z pewnością łakomy kąsek dla wielu światowych organizacji, na czele z UFC. Jestem jednak pewien, że KSW swojego mistrza nie odda, a "diament" jeszcze doszlifuje i już niedługo to sam Bedorf zacznie sprzedawać gale w PPV. Może nawet na horyzoncie pojawi się walka z samym Fedorem Emelianenką, do której Polak sam nawołuje? Czas pokaże.