Zaczął się awanturować w autobusie. Uciekł, gdy zobaczył, kto kieruje

- Raz jakiś gość chciał mnie zaatakować. Wystartował, ale jak mnie zobaczył, to uciekł - mówił Martin Zawada przed przegraną walką z Szymonem Kołeckim. Zawada na co dzień pracuje jako kierowca autobusu.

Artur Mazur
Artur Mazur
Martin Zawada pracuje jako kierowca autobusu Materiały prasowe / KSW / Martin Zawada pracuje jako kierowca autobusu

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Jego historii słucha się z wypiekami na twarzy. Są w niej wzloty, upadki, trudne momenty na emigracji, śmieszne i dramatyczne historie. Martin Zawada już dawno mógł - jak to powiedział - rzucić MMA w cholerę, ale nigdy się nie poddał, bo zwyczajnie pokochał rywalizację w klatce.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Urodziłeś się w Bielsku-Białej. Ile miałeś lat, kiedy wyjechałeś z Polski?

Martin Zawada, zawodnik MMA: Sześć.

Dlaczego twoi rodzice zdecydowali się na wyjazd?

Mama i tata mieli dobrą pracę. W miarę nieźle nam się żyło. W Niemczech byli już wtedy mój dziadek i wujek. To oni przekonywali, że tam jest lepiej, że mieszka tam wielu Polaków. Rodzice zdecydowali, że chcą poszukać nowego, lepszego życia.

Co czułeś, kiedy wyjeżdżałeś z Polski? Przecież sześciolatek ma już kolegów, zgraną paczkę na podwórku.

Byłem mały i pamiętam tylko jeden obrazek. Staliśmy przed blokiem, gadaliśmy z kumplami. Wskazałem palcem na niebo, gdzieś na Zachód i powiedziałem: wyjeżdżam tam, bardzo daleko, pewnie już nigdy mnie nie zobaczycie. Chciało mi się płakać, kolegom też łzy stanęły w oczach.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tego talentu Chalidowa nie znaliśmy. Co za umiejętności!

Jak zapamiętałeś przyjazd do Niemiec? Czy to był inny świat?

W papierach mieliśmy wpisany status uchodźców. Wylądowaliśmy na polu namiotowym, gdzie było mnóstwo ludzi. Tam spędziliśmy dwa dni. Później przeprowadziliśmy się do małego mieszkania. Rodzice pracowali na "czarno", bo nie mieli odpowiednich dokumentów. Żeby je załatwić, potrzebny był czas. Później urodził się Dawid i przeprowadziliśmy się do większego mieszkania. Na początku nie było łatwo, ale najważniejsze, że trzymaliśmy się razem z całą rodziną, ze wszystkimi Polakami. Każdy Polak pomagał każdemu Polakowi. Teraz bywa z tym różnie.

Czy trudno było się zaadaptować do nowych warunków?

Na początku nie. Trafiłem do szkoły, gdzie szybko nauczyłem się języka i nie było żadnych problemów. Pojawiły się później, kiedy byłem starszy.

Czułeś się gorszy?

Pamiętam kolegę z tamtych lat. Dopiero po roku przyznał się, że on też pochodzi z Polski. Każdy siedział cicho i nie chciał się chwalić swoim pochodzeniem. Tak, czuliśmy się gorsi, nie mieliśmy markowych ciuchów, nasi rodzice mieli gorsze samochody. Teraz świat się zmienił, ale nowi uchodźcy są traktowani podobnie. Oni uciekają nie tylko przed biedą, jak my wtedy, ale też przed wojną. Mierzą się z podobnymi problemami. Zdarza się, że emigranci, którzy mieszkają w Niemczech, nie chcą ich zaakceptować, bo przecież "tamci" są z innej kultury. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, że ludzie, którzy przeszli podobną drogę, teraz nie akceptują uchodźców.

Od czego zaczęła się twoja przygoda ze sportem?

Na początku była piłka nożna. Zaczynałem od gry w ataku, później w obronie, a na końcu wylądowałem w bramce. Byłem dobrym obrońcą, nieźle grałem głową, strzelałem gole. Graliśmy w niższych ligach, ale zdarzało się wygrywać z dobrymi klubami. W moim nie było pieniędzy, dlatego zostawiłem futbol i zacząłem trenować piłkę ręczną. Byłem bramkarzem, miałem niezły refleks. W juniorach graliśmy nawet w wyższych ligach, ale nasza drużyna złożona z kolegów ze szkoły zaczęła się rozpadać. Każdy szedł w swoją stronę, do nowej szkoły i tak się skończyła moja przygoda z piłką ręczną. Ale było jeszcze coś.

Co takiego?

Na podwórku zawsze miałem problemy. Inni mnie bili, a ja nigdy nie oddawałem, dlatego że czułem respekt przed ojcem. Kiedyś mi powiedział: "Słuchaj Martin, kurdę, jak coś nawywijasz i przyjdziesz do domu z policją, to wtedy dopiero dostaniesz". I kiedy ktoś mnie atakował, wolałem robić krok w tył. Nie dlatego, że się gościa bałem. Ojca się bałem! Dlatego zapisałem się na kickboxing i chętnie o tym opowiadałem na podwórku. Liczyłem, że się przestraszą na zasadzie: ty, on trenuje kickboxing, nie zaczepiamy go. Miałem 15 lat. Po roku treningów stwierdziłem, że mam tego dość, bo każdy trening wyglądał tak samo. Każdy!

Ale jednak zostałeś przy sportach walki.

Poznałem kolegę, który zabrał mnie na trening luta livre. Zajęcia prowadził Daniel D'Dane, pionier MMA w Niemczech. Zobaczyłem, że można kogoś pokonać w walce na chwyty. Zafascynowało mnie, że wcale nie musisz kogoś bić, żeby go pokonać.

Rodzice nie mieli z tym problemu? Przecież MMA było zakazane w niemieckiej telewizji.

Tacie to w ogóle nie przeszkadzało. Mama na początku miała wątpliwości. Później oboje widzieli, że regularnie chodziłem na treningi, że to się stało moją pasją i dlatego mi pozwolili. Pamiętam, kiedy wziąłem udział w turnieju 2 Hot 2, który po raz pierwszy był transmitowany na antenie Eurosportu. Byłem dumny, a kasety mam do dziś. Po tej gali w Niemczech znów wprowadzono zakaz transmisji z gal MMA.

Jak wyglądały początki MMA w Niemczech?

Zarobki były raczej śmieszne, ale rodzina nas w tym wszystkim wspierała. Tata pomagał, ale zawsze powtarzał, żeby się uczyć, żeby mieć zawód, który da pieniądze. Od pięciu lat niemieckie MMA stoi lepiej, ale kokosów nie ma. Dobre pieniądze są w piłce. Większość zawodników MMA musi mieć dodatkową pracę albo własny biznes. Polskie MMA jest na innym poziomie, bo ma Polsat. Gdyby u nas w rozwój MMA zaangażował się RTL, sytuacja wyglądałaby inaczej.

Ile dostałeś za pierwszą walkę?

Sto euro. Ale znam chłopaków, którzy płacili organizatorom trzy "dychy", żeby móc zawalczyć. Wszystko działo się w hangarze, w którym były położone maty, a wokół nich były liny. Mi też proponowali, ale podziękowałem. Pamiętam, że na jednej z takich gal walczył Grzegorz Jakubowski.

Ale ty też lubisz rzeczy szalone.

Pewnie masz na myśli mój wyjazd na galę M1 w 2015 roku. Tak, to prawda, poleciałem bez trenerów. Tylko z żoną. W narożniku stanął jeszcze Max Coga, bo okazało się, że akurat był na tej gali. Ale walka z Raszidem Jusupowem była całkiem niezła. Obalał mnie, bo nie chciał stójki. Ten gość zdobył później mistrzostwo M1, a teraz walczy dla organizacji PFL.

Wcześniej, bo w 2006 roku, trafiłeś do KSW. Czy wtedy mogłeś liczyć na większe pieniądze niż w Niemczech?

Płacili dobrze, ale ja na to nie zwracałem uwagi. Byłem młody i po prostu chciałem walczyć. Fajnie było wrócić do kraju i pokazać się przed polskimi kibicami. To była pierwsza gala na Torwarze z transmisją w Polsacie. Walczyłem z Łukaszem Jurkowskim. Tylko jedna rzecz mnie wkurzyła.

Jaka?

Przed walką zagrali mi hymn Niemiec. Zwyczajnie się wkurzyłem. Przecież jestem Polakiem! Wiem, że oni to chcieli sprzedać jako walkę międzynarodową, "superfight", ale jakiś żal we mnie pozostał.

Czy chciałeś kiedyś rzucić MMA z powodu marnych zarobków?

U mnie było trochę inaczej, bo zawsze dodatkowo pracowałem. Najpierw byłem instalatorem urządzeń grzewczych, a teraz pracuję w komunikacji miejskiej. I jeśli chciałem rzucić MMA, to z innego powodu. Był taki czas, że próbowałem nawet żyć tylko z MMA. Przeprowadziłem się na rok do Holandii, żeby tam trenować. Wylatywałem też na obozy do Brazylii.

W tamtych czasach to musiało być kosztowne.

Oj, było! Pamiętam pierwszy pobyt w Rio de Janeiro. Kiedy dotarliśmy na miejsce, poprosiliśmy miejscowego trenera, żeby nas zabrał do dobrej restauracji. "Chcemy zjeść najlepszą rybę w tym mieście". Wziął nas do wypasionej knajpy na Copacabanie. Jedliśmy tę rybę, obok nas prężyły się tancerki w skąpych strojach. Czuliśmy się jak królowie życia. Nawet jak dostaliśmy rachunek, nie dawaliśmy po sobie poznać, że trochę przesadziliśmy. Każdy zabrał na wyjazd po tysiąc euro, wyliczone na każdy dzień sześciotygodniowego pobytu. Za rybę każdy wyłożył z portfela po osiemset. Zostało nam po dwieście do końca pobytu. Żeby przeżyć, jedliśmy co popadnie, żarcie z najniższej półki.

Jak się skończyła próba bycia zawodowcem na pełny etat?

Miałem sponsora i niewiele brakowało, a trafiłbym do UFC. Miałem nawet walczyć na gali w Kolonii w 2009 roku. Warunek był jeden - musiałem wygrać z Davem Daglishem na gali w Holandii. Daglish był znany w Polsce, wygrał turniej KSW.

Przegrałeś z nim.

Bo mnie "przekręcili"! Sędziowie wskazali jego zwycięstwo po dwóch rundach. Werdykt był na maksa kontrowersyjny. Zraziłem się do MMA. To był pierwszy moment, kiedy chciałem z tym skończyć.

Ale wróciłeś szybko.

Mój trener chciał "na chama" wygrać trzy walki, żeby wrócić do czołówki europejskich rankingów. Pierwszą wygrałem na gali M-1 w Bułgarii. Później wystartowałem w turnieju w Chorwacji. Pierwsza walka z Marco Igrcem była bardzo trudna. Przewalczyłem dwie rundy i uważałem, że wygrałem, bo w pierwszej miałem go na deskach, ale twardziel wstał. Sędziowie uznali, że potrzebna jest trzecia runda. Wygrałem, ale byłem totalnie rozbity. Rywal wsadził mi palec w oko. Nic nie widziałem, a w półfinale trafiłem na Stipe Bekavaca. Przed walką trener zapytał mnie, jak się czuję. Powiedziałem, że nic nie widzę, że nie mogę wyjść do ringu. Wyszedł z szatni. Zaczął gdzieś dzwonić. Wrócił i zaczął na mnie krzyczeć: "Ty się boisz, taka jest prawda, ale wyjdziesz do tego pieprzonego ringu".

I wyszedłeś.

Jak zwierzę, które idzie na ścięcie. Wiedziałem, że przegram, bo Stipe wygrał pierwszą walkę w 30 sekund. Nawet się nie rozgrzewałem. Bombardował mnie niemiłosiernie. Prawie nie zadawałem ciosów, ale przetrwałem niecałe trzy minuty. W końcu trafił mnie takim luźnym kopnięciem w wątrobę. Upadłem na deski i myślałem, że umieram. Ale najbardziej bolał mnie fakt, że do ringu wypchnął mnie ktoś, komu zaufałem. Nie mogłem tego pojąć, chciałem rzucić MMA w cholerę, stoczyłem się.

Poszedłeś w używki?

Tak, nie chciałem pracować i zacząłem pić z kolegami. Chlaliśmy dzień w dzień. Żyłem bez celu. Zaczęły się problemy w domu. To trwało 3 miesiące. Udało mi się z tego wyrwać. Ale nie walczyłem prawie rok. To była najdłuższa przerwa w karierze. Wiele przez to straciłem. Wróciłem i znów mnie "przekręcili". Tym razem w Finlandii w walce z Marcusem Vanttinen, którą wygrywałem. Pod koniec obalił mnie, moja głowa wylądowała poza linami, rywal przestał bić, a sędzia przerwał pojedynek, bo uznał, że leżę znokautowany. Byłem wściekły.

Musisz kochać ten sport, skoro walczysz mimo tylu przykrych doświadczeń.

Kocham i dlatego wracam. Było wiele walk, po których byłem rozgoryczony. Pamiętam starcie z Abu Azaitarem. Niemcy chcieli go zbudować, żeby poszedł wyżej. Wywołał mnie do walki i ja ją przyjąłem. W ringu miały miejsce skandaliczne sceny. Abu mnie gryzł, trzy razy wsadzał mi palce w oczy. Kiedy byłem za plecami, celowo wyskoczył z ringu. Nie dostał za to wszystko żadnego ostrzeżenia, nie odjęto mu punktów. Na koniec wygrał po decyzji sędziów i nie zgodził się na rewanż.

Dlatego uznałeś, że nie możesz żyć tylko z MMA?

Tak, ale to było wcześniej, niedługo po tych przykrych doświadczeniach z walki z Bekavacem. Kiedy wyszedłem z dołka, uznałem, że muszę pracować. W Duesseldorfie szukali kierowców miejskich autobusów. Zgłosiłem się. Wysłali mnie na szybki kurs. Wszystko opłacił urząd miasta, za co jestem mu wdzięczny do tej pory. W sześć miesięcy zrobiłem prawo jazdy. Podpisałem umowę na dwa lata, ale zostałem do dziś. I awansowałem, bo jestem dyspozytorem.

Najgorzej jest w nocnych. Zdarzało się, że w autobusie pili, wymiotowali, bili się, były też awantury "rodzinne", szarpaniny kobiet i mężczyzn. Raz jakiś gość chciał mnie zaatakować. Wystartował, ale jak mnie zobaczył, to uciekł.

Kto sprawił ci największe lanie w karierze?

Bekavac. Ale to dlatego, że nie byłem w stanie się bronić. Kiedy nie tak dawno zobaczyłem go na KSW, od razu powiedziałem mu, że chcę rewanżu i mogę wyjść do niego bez przygotowania. To boli do dziś.

Co pomyślałeś, kiedy pojawiła się szansa walki z Szymonem Kołeckim?

Super. Fajna walka. Tylko mój brat Dawid (walczy w UFC - red.) powiedział, żebym tego nie brał. Powiedział: po co ci Kołecki, skoro wygrałeś z legendarnym Thiago Silvą? Myślałem, żeby dać już sobie spokój, ale cały czas trenowałem na wysokim poziomie i czegoś mi brakowało. Dlatego przyjąłem ofertę. Po raz pierwszy w życiu dostałem taką promocję jak teraz. Nie przeszkadza mi, że KSW bardziej promuje Szymona. To normalne. W Polsce jest gwiazdą, mistrzem olimpijskim. Cieszę się, że mogę być częścią tego zestawienia. Dobrze się przygotowałem.

Jak klasyfikujesz Kołeckiego w tej drabince MMA?

On jest sportowcem z krwi i kości, olimpijczykiem. Będzie niebezpieczny. To nie będzie "easy win". Jestem gotowy na wojnę, taką jak z Silvą, a może nawet gorszą. On jest bardzo mądrym zawodnikiem, zrobił postępy. Widziałem jego walkę z Damianem Janikowskim, przecież Kołecki go w stójce zlał. Ale ja mam nową motywację w życiu. Zostałem ojcem i chcę komuś dawać przykład.

Co możesz powiedzieć o trenerze Kołeckiego?

Wiem, że w Polsce wiele osób go nie lubi. Mogą mówić, co chcą, ale trzeba podkreślić jedno - Mirosław Okniński jest bardzo dobrym trenerem. Wychował wielu świetnych zawodników. Na pewno dobrze Szymona nastawił do tej walki. Podoba mi się, jak podpowiada zawodnikom z narożnika. Tylko jego słychać w hali, ale będę miał tę przewagę, że jestem Polakiem.

Kto ma więcej do stracenia w tej walce?

Szymon, bo ja nie jestem faworytem.

Naprawdę?

W Polsce faworytem jest Kołecki. Dużo mówi się o możliwym starciu Szymona z "Jurasem", a ja jestem trochę z boku tego wszystkiego. Poza tym Kołecki wygrał w Polsce z większymi nazwiskami. Tak, to ja pokonałem silniejszych zawodników, ale to Kołecki wygrał z Pudzianowskim, który w Polsce jest bardziej popularny niż Thiago Silva.

Mam w głowie pewien obrazek. Trafiasz Thiago Silvę, on ląduje na deskach, ty nie atakujesz, sędzia nie wie, o co chodzi. Dlaczego nie ruszyłeś, żeby go skończyć.

Nie wiem, chyba mam za dobre serce. Znamy się z Thiago. Gdybym trafił na kogoś, kogo nie lubię, pewnie zachowałbym się inaczej. Podobnie było w walce z Michałem Materlą, którego znam i szanuję. Przecież ja go trafiłem. Mogłem pójść za ciosem, ale nie wiedzieć czemu, tego nie zrobiłem.

A co chciałbyś jeszcze zrobić w swojej karierze?

Teraz skupiam się tylko na Kołeckim. Zobaczymy, jak będę się czuł po walce. Ale jest jedna rzecz, o której marzę. Chciałbym kiedyś wystąpić na gali KSW w Niemczech. Na takiej, na której będą kibice. Jedno marzenie już spełniłem - walczyłem na galach w Polsce. Teraz chciałbym dać walkę dla polskiej organizacji na gali w Niemczech. Wiem, że są takie plany. To byłoby zwieńczeniem całej mojej kariery. Po tym mógłbym powiedzieć "do widzenia".

Zobacz także:
Kołecki o najtrudniejszym rywalu w karierze
Bukmacherzy wskazali faworyta w walce Kołecki - Zawada

Kto ma większe szanse na zwycięstwo?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×