"Musiałem oszaleć ze szczęścia". Gamrot miażdży i znów jest potworem dla rywali

Zaczęło się od soczystego ciosu, a skończyło na szalonej radości. Mateusz Gamrot wrócił na ścieżkę zwycięstw i mierzy w pas UFC. Teraz opowiada o sparingach w ATT, kulisach i przebiegu walki, planach na przyszłość oraz pieniądzach.

Artur Mazur
Artur Mazur
Mateusz Gamrot Getty Images / Chris Unger/Zuffa LLC / Na zdjęciu: Mateusz Gamrot
W KSW był niepokonany, ale w debiucie w UFC musiał przełknąć gorycz porażki. Ale - jak sam podkreśla - porażki z rąk sędziów. W miniony weekend w Las Vegas Mateusz Gamrot odniósł pierwsze zwycięstwo w największej organizacji MMA na świecie, nokautując Scotta Holtzmana. Udowodnił też, że w lidze mistrzów mieszanych sztuk walki może rywalizować z najlepszymi.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Nie przypominam sobie, kiedy byłeś tak nabuzowany przed wejściem do klatki jak ostatnio. Z czego to wynikało?

Mateusz Gamrot: Z pewności siebie. Ciężko przepracowałem okres przygotowawczy, wszystko poukładałem, do tego doszła harmonia w rodzinie. Byłem zmotywowany, chciałem tego zwycięstwa. Pamiętasz moje trzy wcześniejsze walki? Przecież one się odbyły na przestrzeni czterech miesięcy. To spowodowało ogromny wydatek energetyczny i zmęczenie materiału. Swoje zrobiło też trzykrotne zbijanie wagi.

Czy z perspektywy czasu żałujesz, że zafundowałeś sobie taki maraton?

Nie, to była wspaniała przygoda i gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo. Jeśli chcesz się dowiedzieć, gdzie możesz dojść, to musisz zaryzykować i zrobić krok do przodu. A ja w debiucie nie przegrałem z rywalem. Pokonali mnie sędziowie. Bardzo mnie to bolało. Gryzło od środka.

ZOBACZ WIDEO: Michał Materla mówi o kulisach rozstania z KSW. Opowiada o ambitnych planach EFM SHOW

I ja to w tobie widziałem, kiedy wychodziłeś do klatki.

Tak, chciałem wszystkim powiedzieć: zobaczcie, wraca prawdziwy "Gamer", taki, który walczył przez całe życie, który mógł się solidnie przygotować i jest głodny sukcesu. Byłem dokładnie taki sam, jak w trzeciej walce z Normanem Parkiem na KSW.

Nie tylko nokaut robił wrażenie. Twoja radość również.

Nie mogłem opanować tych emocji. Trzy razy zatoczyłem koło w oktagonie, żeby jeszcze zaznaczyć teren. Gardło mnie boli do tej pory od tych okrzyków.

W transmisji było je słychać doskonale. Szczególnie ten typowy dla nas Polaków okrzyk, za pomocą którego okazujemy radość, ale i złość.

Nie wstydzę się tego, bo to całe moje życie. Urodziłem się po to, żeby trenować. A to był mój pierwszy nokaut w karierze, musiałem oszaleć ze szczęścia.

Całe środowisko MMA w Polsce oszalało razem z tobą. A ja odniosłem wrażenie, że nie czekałeś, aż sędzia podniesie twoją rękę w geście triumfu. Sam to zrobiłeś, podnosząc również jego rękę.

Nie mogłem się doczekać werdyktu i chciałem pokazać, kto był górą. Może z boku wyglądało to nawet śmiesznie, ale myślę, że to wszystko spodobało się szefom UFC. Pokazałem im, jakim jestem gościem. Dyspozycja, nokaut, szalona radość i ten wywiad - to wszystko złożyło się na bonus za występ wieczoru.

Wspominasz o wywiadzie z Danielem Cormierem. Tam aż kipiało od emocji.

Wywiad jako jeden z nielicznych wylądował na stronach UFC. Wysłałem wyraźny sygnał do moich przeciwników i organizacja nazwała mnie czarnym koniem dywizji lekkiej.

Czy kamień spadł z serca?

Tak, bo ta walka miała odpowiedzieć na pytanie, co dalej z moją karierą. Mam za sobą całą rzeszę oddanych kibiców, ale po przegranym debiucie w UFC pojawili się też hejterzy. I zadziałali na mnie jak płachta na byka, bo taką mam mentalność. Jak ktoś mówi "nie", to ja odpowiadam: chodź, pokażę ci, że "tak". Już mi wróżyli, że zaraz będzie rekord 0:2 w UFC, szybka weryfikacja, powrót do Polski. No to macie. Wróciłem ze zwycięstwem. Ale większość fanów we mnie wierzyła i chciałem im za to podziękować.

Pomówmy o przebiegu walki. Prawa pięść Holtzmana śmigała blisko głowy. Była obawa, że może trafić?

Wiedziałem, że muszę na to uważać. Poza tym byłem przekonany, że po obaleniu będzie się odbijał jak piłeczka i szybko wstawał. Wszystko się potwierdziło w klatce. Dlatego nie trzymałem go na ziemi za wszelką cenę, żeby nie stracić sił. On z kolei starał się atakować prawym, żeby ograniczyć moje zejścia do nóg. Większość moich rywali to robiła, ale zwróciliśmy na to uwagę w American Top Team. Wiele dały mi sparingi z Edsonem Barbozą, Jorge Masvidalem czy Dustinem Porierem.

Trudno o lepszy zestaw. To gwiazdy światowego formatu. Do tego wybitni uderzacze.

Nieprzypadkowo trenowałem z nimi. Chciałem poczuć zagrożenie, żeby sobie z nim poradzić na sparingu i nie panikować podczas walki w klatce. Dlatego chłopaki z ATT wyprowadzali wiele "haków", kopnięć, uderzeń kolanami. Wszystko po to, żeby mnie przyzwyczaić do możliwych akcji Holtzmana. I to się udało. Dzięki pracy na nogach i balansowaniu nie czułem zagrożenia. Trafił mnie raz.

A co do samych sparingów, to każdy miał swoje momenty. Gdybyś miał okazję zobaczyć nagrania, to zobaczyłbyś, że nie byłem tym, który ucieka. Stójka to płaszczyzna, w której zrobiłem największy postęp. Te ciosy rozcinają, robią szum w głowie, a teraz zaczęły nokautować. Może dlatego, że ustabilizowałem i obniżyłem pozycję. Wiele wskazówek udzielił mi Barboza: jak skręcać biodro, jak układać cios. Chcę pokazywać taką stójkę jak na treningach, a wtedy zobaczycie innego Gamrota.

Ile udało się pokazać z tego, czego się nauczyłeś?

75 procent. Czułem się komfortowo w stójce, ale to jeszcze nie było to, co sobie założyłem. Nie pokazałem całego potencjału i na tym buduję optymizm.

Ten prawy, którym znokautowałeś Holztmana był wytrenowany czy zadziały chwila i instynkt?

To była jedna ze składowych akcji, którą szlifowałem i praktykowałem. Ale największą rolę odegrały zejścia do nóg i straszenie takim zejściem. Holtzman nie wiedział, co za chwilę zrobię i reagował na każdy ruch. Przed prawym wyprowadziłem trzy lewe proste. W najważniejszym momencie ustabilizowałem pozycję i dołożyłem prawy. Taki soczysty cios ze skrętem bioder. Tego rywal się nie spodziewał.

A czy ty się spodziewałeś, że Holtzman wyląduje na deskach?

Byłem miło zaskoczony. Przecież on jest stójkowiczem, byłym zawodnikiem futbolu, twardym, charakternym facetem. Nie jest mocno rozbity i spodziewałem się, że trudno będzie go znokautować. Chciałem go raczej stłamsić, zajechać i zdominować zapaśniczo, albo poddać. Życie napisało lepszy scenariusz.

Ale trików zapaśniczych nie brakowało. Daniel Cormier był zachwycony zejściami do kostki, a to przecież twoja wizytówka.

Zdradzę ciekawą anegdotę: przez całe trzy miesiące w ATT nie zrobiłem nawet jednego zejścia do kostki! Nawet na rozgrzewce tego nie robiliśmy. Mówię zupełnie szczerze. Były zejścia do dwóch, do jednej nogi i kontynuacje tych akcji. Do kostki w ATT nie schodziłem, ale to jest numer, którego nauczyłem się w wieku 12 lat. On towarzyszy mi przez całą karierę zapaśniczą i MMA. To we mnie siedzi i załącza się jak automat. Tym razem też zadziałał.

Czy zaskoczyła cię dysproporcja warunków fizycznych pomiędzy tobą i Holtzmanem?

W wadze lekkiej nigdy nie widziałem tak napakowanego gościa jak Holtzman. Wycięty jak kulturysta, wielkie nogi, łapy, klata. Był przeogromny. Ale pamiętajmy, że on był zawodnikiem NFL. Pewnie już w młodym wieku dźwigał ciężary, robił zarzuty, przysiady. Amerykańska szkoła podnoszenia ciężarów. Teraz jest w kwiecie wieku i to widać. Ale siłą się nie wygrywa walk. Chociaż ja też przykładam dużą wagę do siły i motoryki.

Sędziowie UFC cię chyba nie lubią. Jeden z nich zapisał rundę na konto Holtzmana.

Tragedia. Nie wiem, z czego to wynika. UFC powinno wyciągnąć wnioski, bo moje walki są przykładem dziwnych decyzji sędziowskich. Nie wiem, jak można było zapisać rundę rywalowi. Okropny błąd. Gdybym to ja decydował, wysłałbym takiego sędziego na zawody amatorskie, żeby złapał więcej doświadczenia. Nie ma o czym gadać. Chyba muszę kończyć rywali przed czasem.

I kolekcjonować bonusy. To twoja druga walka w UFC i druga nagroda dodatkowa w wysokości 50 tysięcy dolarów. Trudno o lepszą motywację.

Bonusy zmieniają życie. Była nagroda za walkę, za występ wieczoru, teraz czas na poddanie. Jesteśmy zawodnikami MMA i robimy to z pasji, ale kasa też jest ważna. Mam rodzinę, dwójkę dzieci, którym chcę zapewnić byt. Taki bonus daje dodatkowego kopa. A jeśli dodamy to tego wynagrodzenie podstawowe i to za zwycięstwo, to robią się fajne pieniądze.

O których chętnie spekuluje się za kulisami. Pozwól, że zacytuję: "za walkę w KSW dostał 100 tysięcy złotych, teraz pewnie zakręcił się w okolicach 100 tysięcy dolarów". Czy ten przeskok finansowy jest ogromny?

Tak, jeśli doliczymy do tego wspomniane bonusy. Mogę zdradzić, że zarobiłem 2-3 razy więcej niż za ostatnią walkę w KSW. Ale w obu przypadkach kwoty są wyższe od tych, o których mówi się za kulisami.

Powinieneś czuć wielką satysfakcję. Nie każdy potrafił porzucić ugruntowaną pozycję w KSW i zaryzykować. Poszedłeś w ślady Janka Błachowicza i Karoliny Kowalkiewicz.

To jest lekcja i przykład dla młodego pokolenia, że warto chcieć, warto żyć marzeniami i za nimi kroczyć. Przed podpisaniem kontraktu z UFC otrzymałem lukratywną ofertę z KSW. Rzucili kolosalne pieniądze! Większe niż te, o które prosiłem wcześniej. Chcieli mnie zatrzymać, ale odmówiłem, bo to by się ze mną gryzło.

Zawsze powtarzałem, że chcę gonić marzenia i dlatego kasa mnie nie zatrzymała. Jeden z polskich sędziów powiedział mi kiedyś mądrą rzecz: nie patrz na kasę, patrz na karierę, a kasa przyjdzie sama. Mój trener mówił podobnie: jeżeli chcesz być mistrzem Polski w zapasach, to nim nie zostaniesz, ale jeśli chcesz być mistrzem świata, to po drodze zostaniesz mistrzem Polski. Tego się trzymam. Zawsze marzyłem o tym, żeby mierzyć się z najlepszymi na świecie i zostać numerem jeden na świecie. Mówię o tym otwarcie i głośno: celem jest pas UFC, a kasa przyjdzie przy okazji.

Czy miałeś chwile słabości podczas trzymiesięcznego pobytu na Florydzie?

Najtrudniejszy był rozbrat z rodziną. W tym czasie mój syn miał pierwsze urodziny. Jestem ojcem, chciałem tego dnia przy nim być. Sam obóz był czystą satysfakcją, bo uwielbiam ciężkie treningi.

Czy teraz ATT będzie na zawsze twoim domem?

Chciałbym, żeby tak było, ale nie chcę znów zostawiać rodziny na trzy miesiące. Nie chcę tracić najwspanialszych chwil z dziećmi, bo one mnie potrzebują tak samo jak matki. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się zabrać rodzinę na Florydę. Jeśli to się nie uda, wtedy wyjadę tylko na sześć tygodni, żeby przejść w ATT okres sparingowy. Zależy mi też na tym, żeby przed każdą walką mieć pełny okres przygotowawczy i nie wskakiwać na zastępstwa w ostatniej chwili. Jeśli będę po pełnym okresie przygotowawczym, to nikt nie będzie w stanie złamać mnie w klatce.

Zobacz także:
Ta walka Błachowicza byłaby hitem
Znamy szczegóły kolejnego starcia McGregora

Czy Mateusz Gamrot zrobi karierę w UFC?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×