Jacek Mazur: Karkonoskiemu posłużyła wcześniejsza pora

Rajd Karkonoski powrócił do kalendarza Mistrzostw Polski po sześciu latach przerwy i to nie jako ostatnia runda, a w ręcz w środku rozgrywek. Sierpniowy termin wiele osób dziwił, ale jak się na to popatrzy z boku to nie był to chybiony pomysł.

Jacek Mazur
Jacek Mazur

Rajd Karkonoski od lat widniał w kalendarzach Mistrzostw Polski. W zdecydowanej większości była to też ostatnia lub przedostatnia runda całego cyklu. Po wypadnięciu z kalendarza rajdowcy powrócili do Jeleniej Góry, Karpacza, Szklarskiej Poręby przy okazji Rajdu Śnieżki. Tutaj nie było inaczej. Runda zawsze odbywała się pod koniec sezonu, późną jesienią. Niestety pora roku robiła swoje – plucha, błoto, opadające liście. Trasy, które zawsze były bardzo kręte i wymagające nie raz powodowały wielkie zawirowania w wynikach – czy to walka Leszka Kuzaja o tytuł mistrzowski w grupie N zakończona na drzewie przy mecie odcinka Zachełmie – na szczęście dla Krakowianina jego największy rywal też nie ukończył imprezy. Czy dwa kapcie nieodżałowanego Janusza Kuliga na krawężnikach w Szklarskiej Porębie.

Poza dramatami typowo sportowymi u podnóża Śnieżki bywały też te większe. Wojciech Zaborowski startujący przez cały sezon w zespole Krzystofa Hołowczyca w ramach Hołowczyc Managment był młodym i dobrze zapowiadającym się zawodnikiem, ale wypadek podczas Karkonoskiego pozbawił go cienia złudzeń. Mocne uderzenie w drzewo i efekt był taki, że tylko dzięki interwencji i dobrym kontaktom samego Hołowczyca do tej pory ma obydwie nogi – lekarze chcieli amputować jego potrzaskaną w wypadku kończynę. Tylko ofiarna reakcja Hołowczyca poczuwającego się do winy za krzywdę Zaborowskiego pomogła uratować nogę, chociaż do dzisiaj zawodnik ma problemy z chodzeniem i do sportu już nie powrócił.

Także pucharowicze startujący na pod jeleniogórskich odcinkach mieli nie raz problemy z utrzymywaniem się na drodze. Przykład choćby z zeszłego roku, kiedy wszystkich zaskoczyły poranne opady śniegu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Piotr Sopoliński (Opel Astra) wypadł na zjeździe do Piechowic, a nie długo po nim, a także ledwie kilkadziesiąt metrów wcześniej Aleksander Jaroszewicz znacząco pokiereszował klatkę bezpieczeństwa w swoim Peugeocie 206 i trzeba było przerwać odcinek specjalny.

Przykładów można by było mnożyć wiele, ale fakt jest jeden. Jesienna pora z jesiennymi deszczami czy nawet opadami śniegu, a do tego niskimi temperaturami i opadniętymi liśćmi na drodze robiła swoje. Mnożyły się wypadki i wpadki i choć same okolice były arcyciekawe, to jednak czasami przykro było patrzeć jak rajdowcy rozbijali swoje auta tylko przez to, że przez pośpiech czy nieuwagę najechali zbyt szybko na typową dla tej pory roku maź błota i liści.

W tym sezonie Polski Związek Motorowy przywrócił Karkonoski do łask i na trasie pojawili się ponownie zawodnicy z Mistrzostw Polski, ale jednocześnie zmieniono termin rozgrywania imprezy i, choć rajd odbył się w ostatni weekend sierpnia, to jednak był to termin jak najbardziej wakacyjny. Dzięki temu zyskali chyba wszyscy. Organizatorzy, bo na trasie pojawiły się rzesze kibiców – w Karpaczu wprawdzie nie tylko w związku z rajdem, ale jednak ciężko było znaleźć miejsce do parkowania, więc i sponsorzy rajdu byli zdecydowanie zadowoleni. Kibice, bo tak pięknej pogody do oglądania odcinków specjalnych przy okazji rajdów rozgrywanych w Kotlinie Jeleniogórskiej osobiście nie pamiętam, a kilka edycji rajdów różnej rangi tam widziałem. Dodatkowo impreza odbywała się w sobotę i niedzielę, więc bez urlopu w pracy można było obejrzeć odcinki. Zawodnicy, bo z kolei dzięki świetnej pogodzie, suchym asfaltom mieli nieco łatwiejsze zadanie do wykonania, chociaż i tak bez wypadków się nie obyło. Sceptycy pewnie powiedzą, że i w ten sierpniowy weekend mogło padać. Oczywiście, że mogło, ale deszcz na górskich odcinkach specjalnych w sierpniu to nie to samo, co deszcz w październiku. Wbrew pozorom deszcz deszczowi nierówny i obecna pora rozgrywania rajdu była zdecydowanie korzystniejsza, bezpieczniej, a atrakcyjności nie brakowało.

Cieniem na całej imprezie według mnie może się tylko kłaść jej harmonogram, bo czyż dla tych kibiców nie byłoby lepiej, gdyby odcinki dzielić na trzy pętle? Obejrzenie dwóch odcinków specjalnych – zakładając pozostanie do ostatniej załogi w stawce - to jednak nie jest szczyt marzeń żadnego kibica. Zapewne oglądając tylko samą czołówkę można by było obejrzeć tych odcinków po cztery dziennie, ale jazda na złamanie karku między odcinkami położonymi po przeciwnych stronach Jeleniej Góry nie należałaby do bezpiecznych czynności, a i spore mandaciki były do złapania dzięki dobrym pozycjom funkcjonariuszy z białymi okryciami głów. Gdzież to czasy, kiedy z ośmiu szutrowych odcinków specjalnych drugiego dnia w edycji z 1999 roku czołówkę rajdu oglądało się na ośmiu odcinkach specjalnych bez żadnych niepotrzebnych gonitw. Było fajnie i choć tegoroczne wyczekiwanie na drugą i ostatnią pętlę danego dnia było uatrakcyjnione najczystszymi z możliwych widokami normalnie zachmurzonego szczytu Śniezki, to jednak dla prawdziwego kibica było to małym pocieszeniem. Także Panowie i Panie organizatorzy na przyszłość choćby po dwa odcinki w pętli, byleby więcej możliwości oglądnięcia zawodników na trasie i będzie wzorcowo.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×