"Herminator", jak zaczęto go nazywać ze względu na agresywny styl jazdy, przyszedł na świat 7 grudnia 1972 roku w Altenmarkt im Pongau nieopodal Salzburga. Jego ojciec Hermann prowadził szkółkę narciarską, gdzie chłopiec od dziecka trenował. Nauczył się jeździć już w wieku trzech lat i z biegiem czasu zaczął aspirować do kadry juniorów w narciarstwie alpejskim, ale z uwagi na chorobę Osgooda-Schlattera, atakującą układ kostny, musiał obejść się smakiem.
- Przydomek "Herminator" przylgnął do mnie w czasach świetności Arnolda Schwarzeneggera - tłumaczy w wywiadzie dla ORF. – Jako postać medialna nie miałem z tym problemu, ale jako człowiek zupełnie się z nim nie zgadzam, bowiem nikt nie jest maszyną. Na szczęście na stoku rywalizują ludzie, a nie postaci medialne.
Pod górkę zamiast z górki
Problemy zdrowotne uniemożliwiły Maierowi występ w mistrzostwach świata juniorów. Młodzieniec jednak się nie poddawał i powoli realizował swój plan podboju narciarskiego świata. Żeby zarobić na utrzymanie pracował jako murarz oraz instruktor w szkole ojca, a dodatkowo brał udział w imprezach niższej rangi i mistrzostwach kraju. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie testowy przejazd przed zawodami Pucharu Świata we Flachau. Hermannowi zmierzono wówczas czas i po porównaniu go z profesjonalnymi uczestnikami zmagań okazało się, że uzyskałby dwunasty wynik. Wobec tego niewiele ponad miesiąc później, 10 lutego 1996 w Hinterstoder, Maier zadebiutował w PŚ i zajął dwudzieste szóste miejsce w gigancie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Co za figura! Piękna dziennikarka poleciała na wakacje
- Świat narciarstwa alpejskiego na przestrzeni lat zmienił się diametralnie - ocenia. - Teraz każdy zawodnik ma przy sobie sztab ludzi, a za moich czasów był ze mną tylko pseudo trener. Dziś narciarz musi radzić sobie tylko z trasą, a wszystko inne ma podstawione pod nos. Dobrze, że w ogóle nie zwracałem uwagi na to, co pisali o mnie dziennikarze, bo w przeciwnym razie zupełnie straciłbym koncentrację.
Autokary z turystami pod domem
Pierwsze podium w Pucharze Świata wywalczył 21 lutego 1997 roku w Garmisch-Partenkirchen, zajmując drugie miejsce w supergigancie, a pierwszy triumf Austriaka przyszedł dwa dni później w tym samym miejscu i w tej samej konkurencji.
Najwięcej radości Maierowi przyniósł jednak dopiero sezon 1997/98, zakończony zdobyciem Kryształowej Kuli, dwóch Małych Kryształowych Kul (gigant, supergigant) oraz złotych medali olimpijskich w gigancie i supergigancie. Te ostatnie wywalczył odpowiednio trzy i sześć dni po tym jak zaliczył spektakularny upadek w zjeździe. Ogromne sukcesy Hermanna Maiera przyszły trochę znienacka i Austriak w jednej chwili z narciarza anonimowego stał się gwiazdą do tego stopnia, że pod jego rodzinny dom zaczęły podjeżdżać autokary z turystami.
- Najczęściej znajdowałem się poza domem, więc nie dotykało mnie to bezpośrednio - zauważa. - Dla mojej rodziny radzenie sobie z tym stanowiło jednak ogromne wyzwanie. To mało komfortowe, kiedy pod twój dom podjeżdżają autokary z turystami, którzy zaglądają ci przez okna.
Fatalna kontuzja
Sezon 1998/99 "Herminator" zakończył na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata oraz z Małą Kryształową Kulą za supergigant i dwoma złotymi medalami mistrzostw świata w Vail (zjazd i supergigant). Kolejne dwa sezony były jeszcze lepsze: dwie Kryształowe Kule i po dwie Małe Kryształowe Kule za supergigant, gigant i zjazd.
W latach 1997-2001 reprezentant Austrii wygrał aż czterdzieści jeden zawodów PŚ i nic nie wskazywało, że jego kariera nagle gwałtownie wyhamuje. Niestety, zamiłowanie Hermanna do motocykli okazało się dla niego zgubne. W sierpniu 2001 roku, gdy wracał na swojej maszynie do domu, przy dużej prędkości zahaczył o tył wyprzedzanego samochodu, prowadzonego przez niemieckiego emeryta. Maier wylądował w betonowym rowie po drugiej stronie drogi, a jego prawa noga została niemal zmielona.
- Po prostu znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie - oceniał. - Gdyby jednak tamten wypadek mi się nie przytrafił, to być może zdarzyłoby się coś innego kiedy indziej. Stawianie czoła kolejnym wyzwaniom to prawdopodobnie moje przeznaczenie. W pewnym momencie samo wygrywanie przestało mi wystarczać, a powrót do sportu po tym wypadku stanowił prawdziwe wyzwanie.
Obrażenia okazały się naprawdę poważne: wielokrotne, otwarte złamanie kości i pozrywane niemal wszystkie mięśnie. Rany były tak rozległe, że lekarze musieli dokonywać przeszczepów skóry, a szok operacyjny był dla organizmu sportowca tak wielki, że w pewnym momencie przestały pracować nerki. Tuż przed skomplikowaną operacją "Herminator" dosłownie błagał chirurgów, żeby nie wpadli na pomysł amputacji nogi. Do najgorszego na szczęście nie doszło, lecz zaraz po zabiegu lekarze nie byli optymistami.
- Jestem trochę zły na tego kierowcę, ponieważ moje obecne ograniczenia fizyczne są konsekwencją tego wypadku - mówił. - Gdyby nie odpowiednia rehabilitacja, byłoby ze mną zapewne o wiele gorzej. Od czasu do czasu jeżdżę na nartach i puchnie mi stopa, w efekcie czego prawy but mam większy od lewego. W trakcie kariery, gdy moi rywale walczyli z dopasowaniem sprzętu do trasy, ja zmagałem się z zupełnie innymi problemami.
Powrót na szczyt
Austriak stracił cały sezon 2001/02 oraz igrzyska olimpijskie w Salt Lake City, a do rywalizacji wrócił 14 stycznia 2003 roku w Adelboden, gdzie zajął odległe miejsce. Ale... już dwa tygodnie później w Kitzbuehel triumfował w supergigancie, co razem ze srebrnym medalem lutowych mistrzostw świata w Sankt-Moritz zwiastowało, że w kampanii 2003/04 znów będzie konkurował o najwyższe cele.
- Po tak długiej walce o powrót do zdrowia tamto zwycięstwo było dla mnie czymś niesamowitym - tłumaczy. - Z drugiej jednak strony ktoś, kto już kiedyś był na tronie, bardzo ciężko znosi ustąpienie z niego. Dlatego byłem strasznie niecierpliwy i wkurzyłem się, kiedy nie udało mi się wygrać dwa tygodnie wcześniej w Adelboden.
W latach 2002-03 po Kryształową Kulę sięgał rodak "Herminatora" - Stephan Eberharter, a od pierwszego triumfu Maiera w "generalce" tylko Norweg Lasse Kjus potrafił przełamać hegemonię Austriaków, którzy okazali się bezkonkurencyjni również w sezonie 2003/04, kiedy to trzecie miejsce zajął Benjamin Raich, drugi był Stephan Eberharter, a pierwszy… Hermann Maier! Wielki mistrz odniósł pięć pucharowych zwycięstw, a Kryształową Kulę okrasił Małą Kryształową kulą za supergigant. Choć dokonał niemal niemożliwego, to chciał jeszcze więcej. Wiek i zdrowie pozwoliły mu jeszcze na złoty krążek mistrzostw świata w Bormio 2005 w gigancie, trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata 2004/05 oraz dwa medale igrzysk olimpijskich w Turynie w 2006 roku: srebro w supergigancie i brąz w gigancie. To i tak wiele jak na czasy, w których o najwyższe cele rywalizowali tacy zawodnicy, jak Bode Miller, Benjamin Raich, Aksel Lund Svindal czy Didier Cuche.
- Każde trofeum ma swoją historię, lecz Kryształowe Kule są dla mnie najcenniejsze - twierdzi. - W swojej kolekcji mam aż cztery, a biorąc pod uwagę z kim przychodziło mi rywalizować, jestem z siebie naprawdę dumny. Do dziś od czasu do czasu lubię sobie popatrzeć na zawody w telewizji, ale muszę przyznać, że powinienem to robić częściej. Nie ma to jak zasiąść do obiadu ze zjazdem lub supergigantem w tle.
W sporcie brakuje autentyczności
"Hermninator" ostatnie pucharowe zwycięstwo odniósł 30 listopada 2008 roku w supergigancie w Lake Louise. Sportową emeryturę rozpoczął w 2009, a w końcówce swoich profesjonalnych startów zmagał się z urazami kolan.
Jego ostateczny dorobek to dziewięćdziesiąt sześć miejsc na podium zawodów PŚ, w tym pięćdziesiąt cztery triumfy. Maier sięgnął po cztery Kryształowe Kule, dziesięć Małych Kryształowych Kul, sześć medali mistrzostw świata (trzy złote) oraz cztery krążki olimpijskie (dwa złote). Za swoje osiągnięcia w latach 1998, 1999, 2000 i 2001 był wybierany sportowcem roku w Austrii.
- Z perspektywy czasu wiele rzeczy mogłem zrobić lepiej, ale po prostu skupiałem się na rywalizacji, a resztą nie zaprzątałem sobie głowy - mówi. - Nie prosiłem o autoryzację żadnego z wywiadów, które udzieliłem, a przecież wielokrotnie się zdarzało, że moje słowa były później źle interpretowane. Dziś każdy próbuje być perfekcyjny na każdym gruncie, a to powoduje, że w sportowcach zanika gdzieś autentyczność. Dawniej sportowiec był człowiekiem z krwi i kości. Można go było zastać w różnych sytuacjach, bo nie mieliśmy jeszcze wokół siebie osób, które to wszystko koordynowały.
Rodzina i biznes
Prywatnie Hermann Maier od wielu lat związany jest z Cariną Schneller. Dawny as światowych stoków mieszka we Flachau, gdzie ma swoją szkołę narciarstwa. "Herminator" działa również w biznesie hotelowym. Choć od jego sportowych sukcesów minęło już wiele lat, to nadal jest w swoim kraju rozpoznawalną osobą, co ma swoje plusy, ale też wiele minusów.
- Kiedy podróżujesz z małym dzieckiem, często się zdarza, że ono płacze - zauważa. - Tak to już jest z małymi dziećmi. Może to zaskakujące, ale dziecko Hermanna Maiera płacze dokładnie tak samo jak inne dzieci. Pstrykanie fotek z tak zwanej przyczajki też jest bardzo nieprzyjemne. Co najważniejsze, nie robią tego tylko młodzi ludzie, którzy dorastali ze smartfonem w ręku. Robienie komuś zdjęć bez pytania jest kwestią przyzwoitości, a z biegiem czasu tej przyzwoitości jest w ludziach niestety coraz mniej.
Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl