Wyjazdowej niemocy nie da się racjonalnie wytłumaczyć - rozmowa z Dariuszem Wójtowiczem, trenerem Sandecji Nowy Sącz

Sandecja to drużyna o dwóch twarzach. U siebie beniaminek jest niemal nie do zatrzymania; strzela sporo goli i w sześciu spotkaniach zainkasował już 14 oczek. Na obcych stadionach ekipa z Nowego Sącza pełni jednak rolę dostarczyciela punktów. W pięciu meczach nie zdobyła jeszcze nawet jednej bramki. Między innymi o tym problemie rozmawialiśmy z trenerem zespołu z Małopolski, Dariuszem Wójtowiczem.

Szymon Mierzyński: U siebie spisujecie się świetnie i strzelacie dużo goli. Tymczasem na wyjazdach tracicie wszystkie walory. Skąd taka różnica?

Dariusz Wójtowicz: Statystyki powinny wyglądać zdecydowanie lepiej, gdyż nie jest tak, że stwarzamy klarowne sytuacje tylko w Nowym Sączu. Na obcych boiskach też gramy nieźle i wcale nie odstajemy od rywali. Nigdy nie nastawiamy się na defensywę i również z wyjazdów chcemy przywozić punkty. Trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie faktu, że w pięciu meczach poza domem nie zdobyliśmy jeszcze nawet gola.

Spore znaczenie ma chyba psychika. Gdy padnie pierwsza bramka, powinno być już łatwiej...

- Zgadza się. To po prostu kwestia przełamania niemocy. Gdy w którymś wyjazdowym spotkaniu zachowamy czyste konto, wreszcie coś strzelimy i wypracujemy przewagę nad rywalem, to zyskamy pewność siebie. A wtedy osiągnięcie korzystnego rezultatu będzie dużo łatwiejsze.

Patrząc na ogólny dorobek Sandecji, nie ma chyba powodów do niezadowolenia? Jak na beniaminka plasujecie się całkiem wysoko...

- Sytuacja w tabeli rzeczywiście nie jest najgorsza, ale diametralnie różne wyniki w zależności od stadionu, na którym gramy, nie dają nam spokoju. Co kolejkę popadamy w skrajne nastroje. Po dobrym meczu u siebie cieszymy się z punktów i awansu o kilka pozycji, a następnie opuszczamy Nowy Sącz, przegrywamy i znów zaczynamy spadać. Przez to nie możemy złapać komfortu psychicznego. Po każdej wyjazdowej porażce musimy oglądać się za siebie i znajdujemy się pod presją. Nasze wyniki cechuje ogromna sinusoida, a w takich warunkach pracuje się bardzo trudno.

Pomijając rezultaty w konkretnych spotkaniach, jak pan ocenia 9. miejsce w tabeli, które obecnie zajmuje Sandecja? Czy ta pozycja spełnia wasze oczekiwania?

- Jeśli patrzeć tylko na klasyfikację, to można powiedzieć, że jesteśmy mniej więcej tam, gdzie chcieliśmy być przed sezonem. Okoliczności, o których wspomniałem wcześniej, powodują jednak, że nie mamy chwili wytchnienia i to musimy zmienić w pierwszej kolejności.

Czy władze klubu wyznaczyły panu jakiś konkretny cel na rundę jesienną?

- Jesteśmy beniaminkiem, dlatego optymalne pozycje dla nas to środek tabeli. Jeśli utrzymamy się w tej strefie do zimy, to przygotowania do kolejnej rundy będą przebiegać spokojnie.

Latem Sandecję wzmocniło wielu zawodników. Jak pan ich oceni po dwunastu kolejkach? Które transfery były najbardziej udane?

- Zmian było bardzo dużo i większość nowych piłkarzy realnie podniosła wartość zespołu. Jestem bardzo zadowolony z Macieja Bębenka oraz Michała Jonczyka. Ten drugi ma dopiero 17 lat, a mimo to przebojem wdarł się do składu i można go uznać za objawienie. Inni też wnoszą do drużyny wiele dobrego. Na głębszą analizę przyjdzie czas zimą. Mamy jeszcze sporo meczów do rozegrania i na pewno każdy dostanie szansę występu.

Ostatnio na testach w Sandecji pojawił się Gwinejczyk Lassana Soumah. Co można powiedzieć o jego umiejętnościach?

- Na razie nie chciałbym jeszcze wyciągać daleko idących wniosków, bo przyglądam mu się zbyt krótko. Z pierwszych obserwacji wynika, że niestety nie jest to piłkarz prezentujący poziom I-ligowy. Ale nie przekreślam go. Jeszcze będzie miał okazję udowodnić swoją przydatność. Być może zostanie poważniej sprawdzony w późniejszym czasie.

Czy oprócz wahań formy związanych z wyjazdową niemocą, dostrzega pan jakieś inne mankamenty w grze swojej drużyny?

- Tak naprawdę ciągle trzeba coś poprawiać. Jeśli chcemy być coraz lepsi, to musimy dokonywać korekt. Takowe na pewno będą choćby dlatego, że mamy kłopot ze zdobywaniem punktów poza domem. Na szczegóły trzeba jednak poczekać do końca rundy.

W składzie pańskiej drużyny wciąż jest bardzo wielu piłkarzy, którzy wcześniej występowali w Zabierzowie. Czy duch Kmity jeszcze się nad wami unosi?

- Myślę, że nie. Zarówno zawodnicy, jak i wszystkie inne osoby związane z klubem identyfikują się z Nowym Sączem. Jest to o tyle łatwe, że na stadionie Sandecji panuje wspaniała atmosfera. Kibice tłumnie chodzą na spotkania i każdy chce dla nich grać. Wszelkie problemy związane z aklimatyzacją po przenosinach z Zabierzowa to już przeszłość.

Jak pan ocenia układ sił w I lidze? Czy coś pana zaskoczyło?

- Większych niespodzianek nie ma. Faworyci, czyli Górnik Zabrze i Widzew Łódź, spisują się dobrze. Kilka drużyn również pretendujących do walki o najwyższe cele plasuje się niżej, ale rywalizacja nie osiągnęła jeszcze nawet półmetka, więc wszystko może się zmienić. Jeśli miałbym wypowiedzieć się ogólnie, to jestem zdania, że zarówno w czołówce, jak i w dolnych rejonach tabeli nie dzieje się nic niespodziewanego.

Komentarze (0)