Nikt nie chciałby przeżyć tego, co zrobiono Brzęczkowi
Z tego, co się teraz pisze o byłym selekcjonerze kadry Jerzym Brzęczku, można odnieść wrażenie, że to najgorszy trener świata. Nieudacznik i kompletny fajtłapa. Skąd ludzie czerpią satysfakcję ze skakania po trenerskim "trupie".
Opowieść o zakochanym w piłce chłopaku z zapomnianej przez Boga i ludzi wsi Truskolasy, który przebija się do reprezentacji, zdobywa srebrny medal na igrzyskach olimpijskich a na końcu zostaje selekcjonerem kadry narodowej, mogłaby być hitem kinowym, gdyby się za to wzięli fachowcy z Hollywood.
A na scenach, w których wujek buduje karierę piłkarską brutalnie osieroconego Kuby, ludzie płakaliby jak bobry. Ale jesteśmy nie w Ameryce tylko w Polsce i to, co mogło być atutem Brzęczka, stało się jego przekleństwem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ to zrobił! Ten film ma ponad 800 tys. wyświetleńNiesamowite, że w kraju, w którym panuje taki - niekłamany, bardzo autentyczny przecież - kult rodziny, Brzęczek cały czas musiał walczyć z mniej lub bardziej zawoalowanymi oskarżeniami o nepotyzm. Taki Carlo Ancelotii zatrudnia w Realu Madryt syna, córkę i zięcia i wszystkim się to podoba.
A Brzęczek od początku musiał się tłumaczyć z powołań do reprezentacji dla Kuby, tak jakby wszyscy poprzedni selekcjonerzy nie korzystali z Błaszczykowskiego, który - zanim pojawił się w kadrze prowadzonej przez Brzęczka - grał u Pawła Janasa, Leo Beenhakkera, Franciszka Smudy, Waldemara Fornalika i Adama Nawałki.
Pewnie, że kiedy selekcjonerem został Brzęczek, to kariera piłkarska Kuby toczyła się już w dół po równi pochyłej. Ale Błaszczykowski był Brzęczkowi potrzebny w kadrze jako ktoś, kto mu pomoże trzymać szatnię i dyscyplinę w zespole oraz wzmocni autorytet ligowego trenera wśród zawodników z gigantycznym ego.
Tylko że Brzęczek nie potrafił powiedzieć wprost o roli Kuby, nie umiał pokazać kibicom, dlaczego jego siostrzeniec jest tak ważny dla powodzenia całego projektu. Zamiast tego selekcjoner grzązł w mętnych wyjaśnieniach, że Kuba jest zasłużonym zawodnikiem i reprezentacja Polski wiele mu zawdzięcza. To była ślepa uliczka.
Zaraz to podłapali twórcy memów oraz inni prześmiewcy i Brzęczek stał się dyżurnym obiektem żartów, pod szyderczą ksywą "wuja". Zresztą, co również kuriozalne, smrodek nepotyzmu roznosił się także wówczas, gdy Brzęczek trafił do Wisły. Teraz zarzuty szły w drugą stronę: że to siostrzeniec właściciel klubu pomaga wujkowi, bo daje mu u siebie robotę trenera.
A praca w Wiśle, w lutym 2022 roku, była Brzęczkowi potrzebna jak dziura w moście. Przez 13 miesięcy, odkąd został zwolniony z kadry, dostał kilka propozycji pracy i żadnej nie przyjął. Zagrożonej spadkiem z ligi Wisły Kraków naprawdę do niczego nie potrzebował. Z PZPN dostał potężną odprawę, więc nie była to kwestia kasy.
Pieniądze miał. Sława? No bez żartów, jaki kapitał uznania za utrzymanie Wisły mógł zbić? Żaden. Gdyby Biała Gwiazda została w Ekstraklasie, wszyscy by powiedzieli, że to oczywiste, nic wielkiego. Że dla trenera to była bułka z masłem, bo miał silny skład. Brzęczek wziął tę Wisłę, bo - jak to w rodzinie - chciał pomóc swoim siostrzeńcom, właścicielowi klubu Kubie i prezesowi Dawidowi Błaszczykowskiemu.
Brzęczek, nawet kiedy spadł do I ligi, nadal chciał pomagać. Został w Krakowie nie po to, żeby odcinać kupony i tłuc kasę, tylko żeby pomóc Wiśle wrócić do Ekstraklasy. Zgodził się nawet na obniżkę pensji. Gdy zaczął przegrywać, nikt o jego gestach i lojalności nie chciał pamiętać.Żeby było jasne, on sam na tę swoją katastrofę zapracował. Do kadry poszedł kompletnie nieprzygotowany pod względem komunikacji. Popełniał błędy każdego rodzaju. Nie ułożył stosunków z Robertem Lewandowskim, a biczowany - z każdym meczem coraz mocniej - przez media, reagował jak człowiek bity. Próbował się bronić, ale robił to na tyle nieporadnie, że od razu przyklejono mu łatkę kogoś, kto jest nieufny, konfliktowy, wszędzie podejrzewa spisek i zamyka się w swojej oblężonej twierdzy.
Pewnie, że coś w tym było, ale który selekcjoner spokojnie wytrzymywał krytykę i nie odpowiadał adwersarzom ? Nawet pieszczochowi części mediów Czesławowi Michniewiczowi się ulało, gdy miał chwilę triumfu. A Brzęczek był "kopany" brutalnie. Na koniec dostał kopa z PZPN.
W ten sposób Brzęczek stał się pierwszym i do tej pory ostatnim selekcjonerem, którego nie było na zgrupowaniu własnej reprezentacji. Kompletna aberracja. Nie pomogło mu to zbudować autorytetu u reprezentantów. Czy ktokolwiek miałby śmiałość zaproponować taką "wycieczkę" Adamowi Nawałce, gdy był selekcjonerem?
To tylko jeden przykład, ale wpadek było więcej. M.in. jedna z najbardziej spektakularnych, gdy Brzęczek pozwolił Małgorzacie Domagalik napisać o sobie biografię, w której autorka naiwnie porównała go do Kazimierza Górskiego, popełniając największe świętokradztwo w polskim futbolu.
Brzęczek pozwolił na to, by mu z kadry najpierw zabrali Kubę, a później mentora, psychologa Damiana Salwina. Selekcjoner pozycję miał coraz słabszą i słabł nadal. Więc gdy Boniek popchnął go w otchłań, to długo po selekcjonerze nie płakano.
Teraz też nikt po nim nie zapłacze. Ale to nie znaczy z kolei, że trzeba po nim skakać.