Paula Duda: Vuko, jak to jest. Wszyscy kojarzą cię jako człowieka i piłkarza o mocnym charakterze, takiego typowego Serba. A jak jest naprawdę? Opisałbyś siebie w ten sposób?
Aleksandar Vuković: Nie wiem, czy ludzie zawsze do końca trafnie mnie oceniają. Na pewno zrobiłem w swoim życiu parę takich rzeczy, które spowodowały taki sposób postrzegania mnie. Złe to nie jest, a wręcz przeciwnie dobrze, jeśli ktoś ma swoje zdanie i nie boi się go bronić, a tak jest w moim przypadku. Z wiekiem staram się jednak tonować swoje zachowania i być bardziej dyplomatyczny. Prywatnie nie jestem tak wybuchowy jak na boisku.
Jakie to rzeczy zrobiłeś, które zaważyły na twoim wizerunku?
- Na pewno kłótnie w czasie meczu. Dużo dyskutuję na murawie i tego nie zmienię, taki już jestem. Potrafię wdać się w sprzeczkę nawet z najlepszymi kolegami. Później w szatni zawsze jednak podajemy sobie ręce i jest w porządku. Z pewnością nie zaliczam się do boiskowych brutali. Myślę jednak, że na mój wizerunek większy wpływ miały trudne sytuacje bozaboiskowe, szczególnie za czasów gry w Legii.
Masz na myśli sprawę twojego odejścia?
- Na pewno też.
Masz jeszcze żal do działaczy Legii, którzy nie przedłużyli z tobą kontraktu w momencie, kiedy byłeś jednym z najważniejszych jej piłkarzy?
- Za każdym prostuję tę rzecz, ale jakoś nie udaje mi się dotrzeć do ludzi, którzy odwracają sprawę do góry nogami. Ja odszedłem z Legii z własnej woli i nie mam do nikogo żalu, a nawet przeciwnie - Legia poszła mi na rękę, bo miałem możliwość odejścia jeszcze przed wygaśnięciem kontraktu. Nie mogliśmy się dogadać w sprawie nowej umowy, co jest normalne, więc odszedłem.
Zarzuca ci się, że chciałeś za dużo pieniędzy. Mówi się o kwocie 20 tys. euro za sezon.
- Mniej więcej tyle wyszło. No… i co? Nie wydaje mi się, że akurat to był główny powód mojego odejścia z Legii. Problem leżał gdzie indziej i nie byłem nim ja. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś sobie odpuścił zawodnika tylko dlatego, że ten chciał 20 tys. euro za sezon w skali roku.
Kiedyś powiedziałeś, że nie zagrasz w żadnym innym polskim klubie, oprócz Legii. A jednak…
- Powiedziałem tak w 2002 roku w telewizyjnym programie Mateusza Borka i ciągnie się to za mną do dziś. Miałem wtedy 22 lata i wiem, że nie powinienem był wtedy mówić takich rzeczy. Od tamtego momentu powtórzyłem chyba z pięćdziesiąt razy, że żałuję tych słów, tylko że nikt tego nie chce słuchać. I wypomina mi się, że jestem niesłowny. Trochę mnie to drażni. Nie miałem żadnych problemów przed podpisaniem kontraktu z Koroną Kielce. Pewnie miałbym takowy, gdybym miał rozmawiać o tych sprawach z Widzewem czy Polonią Warszawa. Takiej oferty prawdopodobnie nie przyjąłbym. Czuję się bardzo związany z Legią, a to są kluby, które są jej odwiecznymi rywalami.
Kibice Legii z kibicami Korony też się nie lubią.
- Kibice kibicami. Ja mówię o relacjach między klubami. Swoją droga… może moja osoba połączy fanów obu zespołów? (śmiech)
Dlaczego zdecydowałeś się podpisać umowę w Kielcach? Przecież miałeś lepsze oferty.
- Oferta Korony najbardziej mi się podobała, chociaż finansowo nie była najlepsza, jaką miałem. Zaważyła chęć powrotu do Polski, do polskiej ligi. W końcu Polska to moja druga ojczyzna. Poza tym w Kielcach jest fajny stadion, świetni kibice, długo więc się nie wahałem i decyzji nie żałuję. Korona spełniła moje oczekiwania pod każdym względem. A pozostałe oferty, które miałem… Były też inne z Polski, ale klubów nie zdradzę. Powiem tylko, że były to dwie propozycję z ekstraklasy. Poza tym zgłaszały się po mnie zespoły z Grecji, konkretnie Levadiakos i z Izraela, co w ogóle mnie nie interesowało.
Wybrałbyś się na wakacje do Grecji?
- Zawsze. Piękny kraj.
Ale wspomnień z nim nie masz najlepszych.
- Niestety, dwukrotnie próbowałem swoich sił w Grecji i nie wyszło. Ostatnim razem grałem, dopóki nie pojawił się nowy trener, który dał m do zrozumienia, że muszę szukać pracy gdzie indziej. Naprawdę myślę, że inaczej by się to potoczyło, jeśli wtedy nie przyszedłby akurat ten szkoleniowiec. Nie usprawiedliwiam się jednak.
Komentatorzy i kibice wiele razy zwracali uwagę na to, że Koronie brakuje albo brakowało lidera drużyny, takiego gracza z charakterem. Wniosłeś do drużyny ten charakter?
- Uważam, że charakter drużyny, to element, który można ćwiczyć, jak każdy inny. Nie posądzałbym więc nikogo o brak charakteru. Korona długo nie wiedziała, w której lidze zagra. Oprócz pierwszego meczu w tym sezonie, początku sezonu nie miała udanego i zaczęło się szukanie przyczyn takiego stan rzeczy. Nie powiedziałbym jednak, że byłą to kwestia charakteru. Jak każda drużyna po prostu potrzebowała wzmocnień i dalej potrzebuje, by walczyć o zamierzone cele, czyli o górną część ligowej tabeli. A co do lidera… Nie ubiegam się o to. To wychodzi na boisku.
Co to w ogóle znaczy być piłkarzem z charakterem?
- Dobre pytanie. Kojarzy mi się to z zachowaniem w trudnych chwilach. Wtedy, kiedy coś się nie klei, kiedy coś nie idzie, to trzeba pokazać pewne cechy osobowości, które pozwolą ci wyjść z ciężkiej sytuacji.
Dużo w Koronie jest takich zawodników?
- Nie chciałbym teraz wymieniać nazwisk, bo jestem częścią tej drużyny i uważam za swój obowiązek bronić na każdym kroku swoich kolegów. Mamy jednak w zespole kilku takich graczy, którzy potrafią w trudnych chwilach pokazać, na co ich stać. I uważam, że Korona ma charakter.
Czujesz się wzorem do naśladowania dla swoich młodszych kolegów z Korony? Biorą z ciebie przykład?
- Coraz częściej nawet w klubie podkreślają taką moją rolę. Ja czuję się jeszcze młodo, ale to pierwszy sygnał, że już tak nie jest (śmiech). No cóż… trochę w życiu zdążyłem przeżyć i jak najbardziej jestem do dyspozycji dla młodszych kolegów. Będę się bardzo cieszył, jeśli w jakikolwiek sposób im pomogę. Ja im mogę pomóc rozmową, poradą, bo niektórzy na treningach prezentują wyższe umiejętności, niż ja.
Zdarzyło ci się, że pytali cię o radę?
- Czarek Wilk powiedział mi, że mnie podgląda, że obserwuje moje zachowania na boisku. Bardzo mi miło, bo Czarek to chłopak o dużym potencjale. Ja ze swoim doświadczeniem na pewno mogę mu przekazać pewne rzeczy.
Ale mentorem dla nikogo w Koronie nie jesteś, tak jak to było z Arielem Borysiukiem w Legii?
- Nie. Wtedy tak się złożyło, że młody 17-letni chłopak dołączył do drużyny. Wiadomo, że było to dla niego duże przeżycie. I ja po prostu postawiłem się w jego sytuacji w pewnym momencie. Wiedziałem, jak się czuje. Na pewno zrobiło na nim wrażenie to, że ja jako ówczesny kapitan drużyny podszedłem do niego i zachowywałem się w stosunku do niego tak, jak w relacjach z najlepszym kumplem. Pomogło mu to odnaleźć się w zespole. Nadal mamy dobry kontakt. Często do mnie dzwoni. Niedługo się spotkamy zresztą, bo przyjeżdża do Kielc z kadrą U 21 na mecz z Holandią. Wybieram się na to spotkanie.
Mówi się, że po twoim odejściu z Legii piłkarze bardzo się rozpuścili. Nie ma ich kto pilnować, nie słuchają się nikogo i imprezują. Masz z nimi kontakt. Jak to więc jest?
- Ja ich nigdy nie pilnowałem. Balangowania, że to tak nazwę, się nigdy nie upilnuje. Każdy odpowiada za siebie i jeśli jest profesjonalistą, to wie, na co może sobie pozwolić, a na co nie. Ostatnio wybuchła afera, że piłkarze Legii poszli na imprezę. Uważam, że akurat zrobili to w dobrym momencie, bo w przerwie na mecze reprezentacji, czyli przerwie w rozgrywkach ligowych. Mają do tego prawo. To też jest dla ludzi. O piłkarzach innych klubów, nie mówi się tyle, gdy pójdą się trochę zrelaksować, ale o Legii zawsze więcej się pisało. Ja powiem, że akurat w Legii jest spokojnie w tej kwestii i wcale nie jest tak, jak pisze prasa.
Ponoć Serbowie traktują piłkę jak religię. Niemal jak Brazylijczycy! To prawda?
- Futbol jest dla nas religią, to się zgadza. Odkąd pamiętam, piłka była moim największym zainteresowaniem. Wszystko inne schodziło na drugi plan. Tak samo jest w przypadku wielu innych chłopaków z Serbii. Nic nie zajmuje im i mnie również więcej czasu, niż futbol.
Jak według ciebie sytuacja ta prezentuje się Polsce? Czy u nas też piłka jest najważniejsza dla młodych chłopaków, czy jednak w pewnym momencie schodzi ona na dalszy plan?
- (dłuższa chwila zastanowienia) Są pewne różnice. Oczywiście nie można generalizować, ale wydaje mi się, że większy fanatyzm na punkcie piłki i robienia kariery w tym kierunku przejawiają Serbowie. Wynika to z tego, że moi rodacy wiedzą, że jeśli nie będą poprawiać swoich umiejętności, to trudno będzie im z tej piłki żyć. W Polsce takie podejście nie zawsze da się zauważyć. Kokosów się w polskiej lidze nie zarobi, ale można się z gry w niej utrzymać, a w Serbii z tym bywa różnie. Chociaż zainteresowanie piłką w moim kraju jest większe, niż w Polsce.