Luke Abrahams zmarł pod koniec stycznia, ale dopiero teraz o jego sprawie mówi się bardzo głośno. 16 stycznia 20-letni angielski piłkarz, występujący na co dzień w klubie z niższej ligi (Blisworth FC), zaczął skarżyć się na ból gardła. Początkowo lekarze konsultowali się z nim za pomocą teleporady. Wskazywali, że ma zapalenie migdałów.
Następnie stan zdrowia Abrahamsa gwałtownie się pogorszył. 18 stycznia młody zawodnik miał problem z chodzeniem, a gdy trafił do szpitala, to został odesłany do domu. Kilka dni później ponownie musiał jechać do szpitala. Tam już jego stan był krytyczny.
Lekarze przeprowadzili operację. Byli zmuszeni do amputacji jednej z nóg Abrahamsa. Później nie udało się uratować życia Anglika. Zmarł na stole operacyjnym. Sekcja zwłok wykazała, że mężczyzna chorował na zespół Lemierre'a, czyli sepsę poanginową.
Rodzice Abrahamsa nie mogą pogodzić się ze stratą syna i trudno się tutaj dziwić. Zapowiedzieli jednocześnie, że będą walczyć o sprawiedliwość. Nie ma bowiem wątpliwości, że lekarze popełnili rażące błędy.
- Nikt nam go nie przywróci, ale chcę, żeby ludzie odpowiedzialni za jego śmierć zostali ukarani - powiedział Ricard Abrahams, ojciec piłkarza, dla BBC Radio Northampton.
Czytaj także:
Podbił serca ekspertów, teraz czas na Premier League? Chorwat na celowniku giganta