Piotr Wiśniewski: Jest Pan autorem bramki nr 100 w historii Arki. Przypomina Pan sobie jakim wynikiem zakończył się tamten mecz i kto był waszym przeciwnikiem? (4-2 z Wisłą Kraków przyp.red)
Janusz Kupcewicz: Nie, muszę powiedzieć, że nie pamiętam.
W zgodnej opinii kibiców uważany jest Pan za największą legendę klubu
- Ja się z jednej strony nie dziwię, bo w sumie reprezentowałem nie tylko Arkę, ale również Gdynię jako miasto, Trójmiasto, a także Pomorze na dwóch największych imprezach na świecie, czyli na Mistrzostwach Świata w Argentynie, jak również w Hiszpanii, gdzie wygraliśmy 3-2 i strzeliłem tą najważniejszą bramkę. Z tego też powodu za to, co zrobiłem dla klubu myślę, że należy mi się to miano. Kibice bardzo mnie lubią i szanują , co bardzo mnie cieszy, gdyż ja odwzajemniam im się tym samym. I w jakiś sposób stanowi to odzwierciedlenie tego faktu.
Czy widzi Pan dla siebie miejsce w obecnej Arce, chociażby jako szef skautingu?
- Ja nie ukrywam, że byłem, jestem i będę Arkowcem i na pewno bardzo chętnie bym wrócił do tego klubu. Obecnie w Arce nie ma siatki skautingu, ale ze względu na to, że spotykam się z dużą sympatią ze strony kibiców, nie tylko młodszych, ale i tych starszych, chętnie bym współpracował z klubem. Zresztą bardzo chętnie pracowałbym w Arce, bo to mój klub, w którym spędziłem 8 lat.
Gdyby nie piłkarzem, zostałby Pan?
- Ciężko powiedzieć. W tamtym okresie uprawiałem wiele dyscyplin sportowych, ale zawsze piłka była dla mnie najważniejsza. Miałem styczność z tenisem stołowym, ziemnym, koszykówką, siatkówką, pod względem sprawnościowym byłem bardzo dobrze przygotowany. Ale od małego już rodzice dawali mi piłkę, moja rodzina była typowo piłkarska, a więc trudno, abym ja robił coś zupełnie innego.
Czy jest jakiś epizod w pańskiej karierze piłkarskiej, o którym chciałby Pan jak najszybciej zapomnieć?
Nigdy nad tym specjalnie się nie zastanawiałem. Jednak było takie wydarzenie, przed wyjazdem do Argentyny, kiedy pojechało nas tam 22 reprezentujących różne okręgi, plus ja przedstawiciel Wybrzeża. Nie było to zbyt miłe, gdyż nie do końca traktowany byłem jako pełnoprawny uczestnik, a poza tym współpraca z trenerem Gmochem nie układała się zbyt dobrze, nie tylko mi, ale chyba także i tym starszym zawodnikom.
Miał Pan okazję grać w reprezentacji prowadzonej przez trenera Antoniego Piechniczka. Jakim trenerem był pan Piechniczek?
- Sam fakt zdobycia medalu świadczyć musi, ze był dobrym trenerem. Pan Piechniczek często wraca do swojego sukcesu z roku 82, ale trzeba pamiętać, że drużynę tą budował trener Kulesza i poniekąd jemu także należy przypisać ten sukces. Piechniczek jako trener był człowiekiem, który w pewnym momencie pogubił się, nie grali najlepsi ówcześni zawodnicy, bardziej przywiązywano wagę do piłkarzy ze Śląska. Są więc pozytywne i negatywne opinie na jego temat.
Spędził Pan w Arce 8 sezonów. Jak wspomina Pan tamten okres?
- Uważam, ze był to najmilszy okres czasu w mojej karierze. Mieliśmy wspaniałych piłkarzy, działaczy, świetnych kibiców, pamiętną "Górkę". Były wzloty i upadki. Po moim powrocie z Hiszpanii zespół niestety spadł do 2 ligi. Ja chciałem się rozwijać i z tego też powodu odszedłem do Lecha Poznań, z którym zdobyłem Mistrzostwo Polski. Wybrany zostałem też do jedenastki wszechczasów tej drużyny.
Oficjalny debiut przypadł na mecz z Łódzkim Klubem Sportowym, jednak koszulkę Arki założył Pan już nieco wcześniej, bo w meczu z GKS Tychy, w którym zdobył Pan zresztą bramkę. Dało się wówczas odczuć presję związaną z występami w Arce?
- W tamtym czasie, gdy byłem jeszcze w Olsztynie miałem oferty z niemal wszystkich zespołów 1. Ligi. Niewiele brakowało, a trafiłbym do Górnika Zabrze, czy tez Legii Warszawa. Ja jednak chciałem grać, dokształcać się, a w tamtych klubach niekoniecznie miałbym taką możliwość. Taką szansę miałem w Arce, która była wówczas beniaminkiem ligi. Wybór Arki był dobrym posunięciem, gdyż dla piłkarza najważniejsze jest regularna gra, a taką możliwość w Gdyni miałem.
Jak z perspektywy lat wspomina Pan atmosferę panującą na stadionie przy Ejsmonda?
- Miejsce to było dość specyficzne na skalę europejską. Naturalna górka, naturalne trybuny, coś niesamowitego. Szkoda, że nie powstał tam wspaniały stadion, bo jego położenie jest naprawdę świetne. Atmosfera tam panująca była wspaniała. Z tej swojej wyjątkowości Górkę pamiętali nie tylko kibice, czy piłkarze Arki, ale również i inni zawodnicy grający w 1.lidze.
Najlepszy piłkarz, z jakim miał Pan okazję grać?
Nigdy jakoś specjalnie się na tym nie zastanawiałem, czy z kimś wyjątkowo dobrze mi się gra. Jeśli chodzi o Arkę to na pewno śp. Waldek Tandecki, który był wspaniałym zawodnikiem. Do tego na pewno trzeba dodać Zbigniewa Bielińskiego, o którym mogę mówić w samych superlatywach, który był prawdziwą podporą zespołu. Jeśli chodzi o innych polskich zawodników to na pewno Mirek Okoński, mój brat Zbigniew Kupcewicz.
W swojej karierze obrał Pan również kierunek zagraniczny, grając w St. Etienne, Larissie i Adanasporze. Do którego z tych klubów ma Pan dziś największy sentyment?
- Do każdego z tych klubów mam sentyment. Co prawda miałem tam problemy natury czysto piłkarskiej, gdyż wyjeżdżałem już w wieku 29 lat, takie były wówczas czasy. Treningi i obciążenie były wtedy zupełnie inne, co sprzyjało różnego rodzaju urazom. Grałem we Francji 10 miesięcy, ale potem nabawiłem się kontuzji pachwiny. Nie grałem wówczas przez 10 miesięcy. Z czasem odszedłem do Larissy, której trenerem był Andrzej Strejlau. Był to jeden z nielicznych polskich trenerów, który stawiał na polskich zawodników. My odwdzięczaliśmy się za to dobrą grą. Okres gry w Grecji wspominam więc bardzo dobrze. A w Turcji mimo sprzeciwu wielu osób i opinii panujących o tym kraju to mile się rozczarowałem. Byłem tam bardzo sympatycznie przyjmowany, zapraszany do restauracji. Co prawda inna mentalność i kultura niż Europa, ale jakoś źle tego nie odczułem. Później przytrafiła się kontuzja i zakończyłem swoja przygodę z tym krajem.
Najważniejszy gol w karierze?
- Na pewno bramka w meczu z Francją na Mistrzostwach Świata, dająca nam zwycięstwo 3-2 i trzecie miejsce na tej imprezie. Do tego dodać trzeba dwie bramki strzelone Górnikowi Zabrze w barwach Lecha Poznań, które zapewniły mojej drużynie Mistrzostwo Polski. No i jeszcze bramka dla Arki w finale Pucharu Polski.
Jako piłkarz osiągnął Pan w piłce wiele. Oprócz sukcesów zdarzały się jednak i porażki. Jaka była zatem największa porażka w karierze Janusza Kupcewicza?
- Na pewno spadki z Arką do 2. ligi były dla mnie porażką. Ponadto byłem bardzo podatny na kontuzje, które uniemożliwiały mi granie. Często grałem na środkach znieczulających, co powodowało, że organizm jeszcze gorzej przyjmował leki i dużo wolniej z czasem się regenerował.
Arka to klub szczególny dla Pana. Rozmawiamy w roku obchodów 80-lecia klubu. Co sprawia, że mimo wielu wzlotów i upadków Arka wciąż może liczyć na szeroki grono fanów?
- Arka to specyficzny klub, który mimo gry w drugiej czy trzeciej lidze kibiców wiernych zawsze miał. Z pokolenia na pokolenie przenosi się to zamiłowanie do Arki. Kiedyś ci starsi chodzili na Arkę, dziś robią to ich dzieci. Z pewnością wpływ na to mają także barwy żółto-niebieskie, które także dzięki mnie są rozpoznawalne w Europie i na świecie. Oczywiście nie przez wszystkich lubiany, jak to zresztą między kibicami bywa. No i ta moda przekazywana jest z rodziców na dzieci.
Jakie rady udzieliłby Pan młodym adeptom piłki nożnej, dopiero co stawiającym pierwsze kroki w futbolu?
- Przede wszystkim chodzi tutaj o ich charakter. Najważniejsze to określić sobie cel, czy się coś chce czy nie. Jeśli chce się coś osiągnąć to trzeba do tego bardzo mocno się przyłożyć. Teraz są jednak inne czasy, kiedyś cały dzień spędzało się na dworzu, dziś dominują komputery i ciężko zmusić dzieciaków do wysiłku. Bo jeśli nie ma się tego zaparcia to ciężko do czegokolwiek dojść.
Mijają lata, powstają nowe obiekty, budowane są "orliki", a polska piłka jakby cofała się wstecz. W czym Pana zdaniem tkwi ten problem?
- Problem leży w okręgach i Polskim Związku Piłki Nożnej. Nikt nie interesuje się młodymi zespołami. A zaplecze reprezentacji powinno być niejako odwzorowaniem pierwszej reprezentacji. Nie ma systemu szkolenia. Spójrzmy na przykład na Szwajcarię, tam jest określony odgórnie system, a u nas każdy robi sobie co chce. Każdy ośrodek skupiający młodzież działa indywidualnie, nie w oparciu o jakiś określony schemat.
Czy pokusiłby się Pan o wytypowanie najlepszej 11-stki w historii klubu?
- Nie chciałbym tego robić, bowiem ciężko mi ocenić zawodników grających w moich czasach, a tych z lat wcześniejszych.
Jaki mecz utkwił Panu najbardziej w pamięci?
- Debiut w reprezentacji w meczu z Argentyną. Na pewno dodać do tego trzeba także spotkanie z Francją. W Arce na pewno finałowy mecz Pucharu Polski.
Co najlepiej smakuje: mistrzostwo Polski, Puchar Polski czy trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata?
- Zdecydowanie najlepiej smakuje brązowy medal Mistrzostw Świata.
Co Pan czuł po niestrzelonym karnym w słynnym, przedłużonym meczu ze Stoczniowcem?
- Nigdy nie lubiłem strzelać rzutów karnych, zawsze preferowałem rzuty wolne. Nie pchałem się do wykonywania tej jedenastki. Czułem się fatalnie wewnętrznie, ale na szczęście mecz ten nie przesądził o naszym spadku.
Czym się Pan aktualnie zajmuje?
- Obecnie uczę w szkole numer 10 w Gdyni, trzynasty już rok.