Gra w angielskiej Championship od trzech lat, a już dwa razy został wybrany przez kibiców swojego klubu piłkarzem sezonu. Teraz w Huddersfield, wcześniej w Barnsley. Michał Helik wyrobił sobie na Wyspach uznaną markę. Teraz celuje w powrót do reprezentacji Polski po półtorarocznej przerwie.
Jakub Kowalikowski, "Piłka Nożna": Ruszył nowy sezon Championship. Jak wyglądały przygotowania w Huddersfield do zbliżających się rozgrywek?
Michał Helik, piłkarz Huddersfield Town,7-krotny reprezentant Polski: Zaczęliśmy na początku lipca. Na początku spędziliśmy tydzień w naszym ośrodku treningowym. Były to bardzo intensywne dni z racji ciężkiej fizycznej pracy, jaką wykonaliśmy. W większości odbywaliśmy zajęcia bez piłki. Potem pojechaliśmy na obóz do Kornwalii. Odwiedziliśmy okolicę, w pobliżu której swoją posiadłość ma nasz trener, Neil Warnock. Rozegraliśmy kilka sparingów z drużynami z niższych lig, żeby poczuć trochę piłkę i złapać atmosferę meczową. Szkoleniowiec zaprosił nas także do siebie na grilla, więc był czas na zbudowanie mocniejszych więzi z drużyną. Potem wróciliśmy do naszego ośrodka treningowego.
ZOBACZ WIDEO: Tylko spójrz, co zrobili przed meczem z Realem Madryt. "Ojcze nasz"
Jak bardzo różnią się okresy przygotowawcze w Polsce od tych w Anglii?
Każdy trener ma swój własny sposób prowadzenia przygotowań przed sezonem. Okresy przygotowawcze u trenera Michała Probierza były ciężkie, w Anglii też trzeba się latem trochę napocić. Jest dużo pracy, dużo biegania. Nie szukałbym w tym aspekcie jakichś większych różnic.
Polacy, którzy wyjeżdżają z Ekstraklasy, mają trudności w adaptacji do zachodniego reżimu treningowego?
Wielu zawodników odbiera swój pierwszy sezon za granicą jako ten najcięższy. Ja miałem to szczęście, że przed wyjazdem z Polski trafiłem na trenera Probierza, który lubił "docisnąć" piłkarzy pod względem fizycznym. Do tego pracowałem indywidualnie, żeby jak najlepiej przygotować się do gry w innej lidze. Wielkiego przeskoku nie doświadczyłem, chociaż gdy przyjechałem do Anglii, to był już wrzesień, więc ominął mnie ten pierwszy okres przygotowawczy. Wskoczyłem bezpośrednio do grania, meczami dostosowałem się do fizycznego poziomu angielskiej piłki.
Nowy sezon Championship zapowiada się pasjonująco. Wiele uznanych drużyn będzie rywalizować na drugim szczeblu rozgrywkowym. Faworyci?
W tym gronie na pewno są drużyny, które spadły z Premier League. Takie wielkie kluby jak Southampton, Leeds czy Leicester nie celują w grę na poziomie Championship, tylko zawsze chcą walczyć o miejsce w elicie. Dodałbym do tego Watford, West Bromwich Albion i Norwich. Sądzę, że te ekipy będą rywalizować o bezpośredni awans. Wszyscy w Anglii powtarzają ostatnio, że obecny układ to najmocniejsza stawka od dłuższego czasu. Nie można także zapomnieć o drużynach, które awansowały z League One. Jest Ipswich Town, Sheffield Wednesday oraz Plymouth Argyle, które w zeszłym sezonie nie miało sobie równych w swojej lidze i zdobyło ponad 100 punktów. Sezon będzie zatem bardzo emocjonujący.
Dla Huddersfield również?
Na ten moment to nie jest klub, który będzie się bił o bezpośredni awans. Mamy jednak swoje ambicje. Startowaliśmy do przygotowań z nieco gorszej pozycji, ponieważ była zmiana właścicielska, przez co nie mogliśmy za bardzo działać na rynku transferowym. Naszym celem na pewno nie będzie tylko walka o utrzymanie. Mamy jakościowy skład, szkoleniowca-legendę na angielskim rynku, więc będziemy liczyć na coś więcej niż tylko pozostanie w Championship. Wierzę, że jesteśmy w stanie to osiągnąć. W moim pierwszym sezonie w Anglii skończyłem sezon z Barnsley w play-offach, a niewiele osób na nas stawiało.
W zeszłym sezonie Luton pokazało wielu uznanym firmom, że nie można lekceważyć potencjalnie słabszych.
Ta nieprzewidywalność to właśnie piękno futbolu. Są faworyci, ale ostatecznie każdy może wygrać z każdym. Ta liga dobrze to pokazuje. W minionym sezonie Sunderland był kandydatem do awansu, a poległ w barażach. Wszyscy wiedzą, jak wielki to jest klub, a jeżeli ktoś nie wie, to niech obejrzy serial na Netfliksie. Luton to mniejszy klub ze starym, ale z klimatycznym stadionem. Ich awans pokazuje piękno tego sportu. Gra tam kilku zawodników, z którymi występowałem w Barnsley, więc cieszę się, że będą mieli szansę posmakować Premier League.
Jak pan sam powiedział, Neil Warnock to legenda ławki trenerskiej w Anglii. Jak by go pan opisał?
Najpierw - doświadczenie. To jego atut. Właściwie nie ma w klubie osoby, która mogłaby powiedzieć na jego temat coś negatywnego. Potrafi wytworzyć wokół siebie taką atmosferę, że wszyscy chcą gryźć trawę. W zeszłym sezonie mieliśmy trudny okres, wiele osób spisywało nas na straty, typowało do spadku, a po przyjściu trenera Warnocka byliśmy w stanie odbić się od dna. Pokonaliśmy wielkie marki, na przykład wygraliśmy z Watford na wyjeździe, Millwall czy Middlesbrough. Pracować z takim szkoleniowcem to wielki przywilej.
Kibice Huddersfield wybrali pana najlepszym piłkarzem poprzedniego sezonu. Jak pan zareagował na to wyróżnienie?
Miła chwila. Fajnie jest zapisać się w historii klubu. Nagroda dla najlepszego gracza sezonu jest przyznawana od bodaj kilkudziesięciu lat. Każdy zwycięzca otrzymuje trofeum z wygrawerowanym imieniem oraz nazwiskiem. Jest to więc świetna pamiątka na przyszłość, ale też odpowiedzialność, żeby podtrzymać dobry poziom, a nawet wskoczyć na jeszcze wyższy.
Jak wygląda kibicowska atmosfera na angielskich trybunach w niższych ligach?
W Anglii sposób prowadzenia dopingu jest inny. Kibice bardziej skupiają się na wydarzeniach boiskowych. W Polsce doping jest stały, ale nie ma aż takich żywiołowych reakcji na zdarzenia na murawie. Tutaj wszyscy na trybunach oglądają spotkanie i oceniają na przykład wyjście spod pressingu czy obrócenie się z piłką.
Który styl dopingu bardziej panu odpowiada?
Jeden i drugi ma swoje uroki. Z boiska mogę stwierdzić, że ten angielski jest bardziej emocjonalny. Zawodnik może poczuć tę wyjątkowość, która niesie na murawie. Reakcja fanów na różne małe rzeczy w trakcie meczu to coś, co bardzo mi się podoba. Kibice starają się też dekoncentrować rywala, z czym trzeba sobie radzić na wyjazdach. Dla mnie to akurat jest ekscytujące.
Ostatnio był pan kapitanem drużyny w kilku meczach sparingowych. Czuje się pan liderem drużyny Huddersfield?
Byłem kapitanem w zastępstwie za Jonathana Hogga, który doznał kontuzji na początku okresu przygotowawczego. W sparingach miałem ten zaszczyt, aby nosić opaskę kapitańską na ramieniu. Dla mnie to wielka sprawa. Pokazuje też, że w zeszłym sezonie wykonałem dobrą pracę. Myślę, że jestem jednym z liderów na boisku, ale szczerze mówiąc, nie przepadam za tym słowem. Uważam, że futbol to gra zespołowa i każdy powinien brać na siebie odpowiedzialność, niezależnie od pozycji. Na boisku powinno być 11 liderów, którym zależy, aby ciągnąć zespół do przodu.
Poznał pan smak prawdziwej angielskiej szatni?
Myślę, że powoli odchodzi się od takiej typowej szatni, gdzie rządzą najbardziej doświadczeni zawodnicy. Tak jest w Anglii, ale tak też jest w Polsce. Starsze pokolenie, które dominuje nad młodszym, to już trochę przeszłość. W Barnsley szatnia była dość młoda, wszyscy byli w podobnym wieku. W Huddersfield jest jednak starsza gwardia, która trzyma dyscyplinę. Fajnie to znów poczuć. Kiedyś było to bardziej widoczne. Gdy wchodziłem do szatni Ruchu Chorzów, rządzili tam m.in. Marcin Malinowski, Marek Zieńczuk, Łukasz Surma czy Marek Szyndrowski. Dobrze wspominam te czasy.
Z kim z drużyny Huddersfield trzyma się pan najbliżej?
Jestem tu dopiero rok, na wytworzenie z kimkolwiek wyjątkowej więzi nie było czasu. Generalnie słowo "przyjaźń" jest nadużywane w dzisiejszych czasach. Mogę jednak przyznać, że mamy w Huddersfield grupę super chłopaków. Żeby lepiej poznać kolegów, zacząłem grać z nimi w golfa. Dla Anglików ta dyscyplina jest tuż za futbolem w hierarchii ważności. Przebywanie na polu golfowym to zawsze okazja do rozmowy. Mamy grupkę, którą wychodzimy wspólnie na golfa i z tymi zawodnikami mam lepszy kontakt.
Jak zatem postępy w golfie?
To trudna dyscyplina. Traktuję ją jako możliwość do integracji, nie chcę, żeby rozwój w golfie przysłonił mi rozwój w piłce nożnej. Dla mnie to rozrywka i okazja do spędzenia czasu z kolegami z szatni. Chłopaki mają do czynienia z golfem od kilkunastu lat, więc oni idą na pole, żeby faktycznie grać, a ja żeby z nimi pogadać i poudawać, że gram. Dobrze się jednak przy tym bawię. To rodzaj aktywności fizycznej, która pozwala piłkarzowi aktywnie się zregenerować. Nie jest to tenis, na którym możesz się zajechać fizycznie.
Równowagę między golfem a futbolem zachwiał swego czasu Gareth Bale.
Tak, z tego co wiem to poszedł bardziej na poważnie w kierunku golfa. Brał nawet udział w różnych turniejach. Ten sport naprawdę może wciągnąć. Sądzę, że każdy sportowiec ma w sobie nutkę rywalizacji i chce być najlepszy we wszystkim, w czym bierze udział.
Ma pan 27 lat, wyrobił pan sobie już solidną markę w Anglii. Pojawiły się myśli o kroku naprzód, być może kolejnym transferze?
Nie wybiegam za daleko w przyszłość. Wiem, że jeśli jakiś transfer ma dojść do skutku, to w pierwszej kolejności zainteresowany klub musi wykazać inicjatywę. Dopiero potem ja mogę zacząć o tym myśleć. Mam zresztą ludzi, którzy zajmują się sprawami transferowymi. Osobiście staram się od tego odcinać.
W ostatnich miesiącach pojawiły się informacje o zainteresowaniu dwóch klubów: Sheffield Wednesday oraz Lecha Poznań...
Nie chciałbym komentować plotek. Oba kierunki na ten moment nie wchodziłyby w grę. Mam ważny kontrakt w Huddersfield i na tym się skupiam.
Rekomendowałby pan transfer do Championship dla młodych polskich zawodników?
Moim zdaniem w Championship jest wszystko, czego profesjonalny piłkarz może sobie życzyć. Oczywiście, wszyscy marzą o Premier League, bo to jest punkt docelowy. Zaplecze elity to jednak też okazja do starć z wielkimi markami. Czuć bezpośredni i niewielki dystans do Premier League. Z kolei zespoły, które walczą o utrzymanie są mocne bardziej pod kątem fizycznym. Nikt tam nie odstawia nogi. Championship to liga bardzo fizyczna, więc można się tu przygotować do gry na najwyższym poziomie. Na zgrupowaniach reprezentacji Polski miałem styczność z zawodnikami z topu i uważam, że piłkarze z Championship nie odstają w kwestii fizyczności. Ponadto, w tej lidze można zwiedzić piękne stadiony. Ludzie chodzą regularnie na mecze, wypełniają trybuny. Czuć wyjątkową atmosferę, miłość do piłki. W Polsce nie ma tak wszędzie. Aż chcę się grać w Anglii. Byłem zapatrzony w angielski futbol, gdy byłem młodym chłopakiem. Możliwość występowania tutaj to spełnienie marzeń. Wiadomo, że pozostaje jeszcze Premier League, ale naturalnym przystankiem jest właśnie Championship.
Utrzymuje pan kontakt z innymi Polakami grającymi w Championship?
Oczywiście. Od czasu do czasu kontaktuję się z Krystianem Bielikiem, Przemkiem Płachetą... Z Bartkiem Białkowskim poznałem się dopiero po transferze do Anglii, nie znałem go wcześniej. To super gość. Powiedział, że mogę się do niego odezwać w każdej sprawie, i że zawsze będzie pomocny.
Z jednej strony jest pan podstawowym piłkarzem drużyny z zaplecza Premier League, kibice pana cenią, zbiera pan dobre noty, a z drugiej nie znajduje pan uznania w oczach selekcjonera Fernando Santosa.
Tylko na boisku mogę udowodnić swoją wartość. Staram się robić wszystko, aby wrócić do reprezentacji Polski. Poprzedni sezon był ciężki dla klubu i myślę, że to też rzutowało na postrzeganie mojej osoby w Polsce. Przypuszczam, że wiele osób nie ogląda meczów, oceniają więc piłkarzy na podstawie wyników. Sam tego doświadczyłem, bo na fali dobrych rezultatów Barnsley wzrosło zainteresowanie moją osobą. W każdym razie staram się walczyć i budować markę na Wyspach, dzięki czemu będę mógł wysyłać pozytywne sygnały selekcjonerowi.