Łukasz Załuska w styczniu wrócił do Wisły Kraków, z którą był związany jako zawodnik (2016-17), w roli trenera bramkarzy w sztabie Hiszpana Alberta Rude. Były reprezentant Polski w rozmowie z WP SportoweFakty opowiada, co dały mu doświadczenia w pracy trenerskiej z juniorskimi kadrami Polski oraz reprezentacją U-20, wspomina też własny debiut u Leo Beenhakkera i pobyt w Celtiku Glasgow.
Załuska odnosi się również do aktualnej hierarchii bramkarzy w reprezentacji Polski. Co ciekawe, przy wskazaniu następcy Wojciecha Szczęsnego pomija dwóch golkiperów, którzy mają wysokie notowania u selekcjonera Michała Probierza.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Za panem pierwszy obóz w roli trenera bramkarzy Wisły Kraków. Co pana najbardziej zaskoczyło, jeśli chodzi o sposób pracy nowego szkoleniowca krakowian Alberta Rude?
Łukasz Załuska, trener bramkarzy Wisły Kraków: W sumie takich zaskoczeń nie było o tyle, że mieliśmy już przyjemność trenować przed obozem. Widziałem, jakie trener Rude stosuje metody i jakie ma podejście do zawodników. Na tym obozie się docieraliśmy. Przeleciał ten czas błyskawicznie i nie możemy się już doczekać rozpoczęcia rywalizacji w Fortuna I lidze.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kopnął spod własnej bramki. Zdobył wymarzonego gola
Albert Rude podkreślał m.in. w rozmowie z nami, że kluczowe jest dla niego to, by piłkarze byli przekonani do jego filozofii gry. Rzeczywiście złapali tego bakcyla?
Nawet w prywatnych rozmowach można wyczuć, że zespół po prostu "kupił" metodę i pomysł trenera. Sam jestem pozytywnie zaskoczony, że to poszło tak szybko. To ogromny atut trenera Rude, że potrafi do swojej wizji tak przekonać.
Komplikuje się sytuacja z bramkarzami w Wiśle. Kamil Broda doznał naderwania mięśni brzucha. Po wypożyczeniu Mikołaja Biegańskiego do San Jose Earthquakes macie przekonanie, że przydałoby się jeszcze wzmocnienie na tej pozycji?
Mamy dwóch bramkarzy walczących o numer 1. Niestety Broda doznał urazu, co eliminuje go z gry na jakiś czas i komplikuje sytuację. Pamiętajmy też, że mamy pod skrzydłami utalentowanego chłopaka, czyli Jakuba Stępaka, który z dnia na dzień rośnie w sensie sportowym i jego rozwój bardzo cieszy. Koncentruję się na tym, by ci bramkarze - gdy mam wszystkich do dyspozycji - prezentowali odpowiednią formę.
Po jednym z ostatnich sparingów spadła ostra fala krytyki w mediach społecznościowych na Alvaro Ratona. Zresztą mierzy się z tym praktycznie od początku sezonu. Na ile on sobie z tym radzi? Ma pan jakieś metody, by go podbudować w takiej sytuacji?
Bramkarz jest jak saper. Nawet najmniejszy błąd jest od razu bardzo uwidoczniony. Alvaro do tego momentu we wspomnianym spotkaniu grał praktycznie bezbłędnie. Wystarczyło jedno złe podanie i obraz jest zupełnie inny. U napastnika to działa odwrotnie. Może mieć straty, a strzeli na koniec bramkę i jest bohaterem meczu. Bramkarze muszą być więc mocni psychicznie i na to uodpornieni, jeśli chcą grać na najwyższym poziomie, w tak dużych klubach jak Wisła.
Raton jest jednym z zawodników, którzy trafili do Wisły w ramach "hiszpańskiej rewolucji". Pan pamięta pierwszą odsłonę takiej hiszpańskiej Wisły, za czasów, gdy Kiko Ramirez był jeszcze trenerem. Teraz zdarzają się narzekania na liczbę graczy z Hiszpanii w krakowskim klubie.
Mogę powiedzieć, że ta grupa hiszpańskich zawodników, która obecnie jest w klubie pracuje bardzo ciężko, napędza kolegów i trudno powiedzieć o nich złe słowo. Zaangażowanie jest topowe. Za moich czasów w Wiśle było ich nieco mniej, teraz klub poszedł jeszcze mocniej w tym kierunku. Jeśli okaże się, że będziemy mieli ten upragniony awans do Ekstraklasy, to będziemy musieli uznać, że to jest dobra ścieżka. Jestem przekonany, że w wielu meczach to oni będą motorem napędowym Wisły.
W czasach, gdy występował pan w Wiśle, klub przechodził akurat niełatwy okres. Prezeską wówczas była niesławna Marzena Sarapata. Na porządku dziennym były choćby problemy finansowe. Najwyraźniej jednak samą współpracę z Ramirezem wspomina pan nieźle?
Jako trenera wspominam Kiko bardzo dobrze. Graliśmy wtedy ofensywny, fajny futbol dla kibiców. Zajęliśmy miejsce w górnej części tabeli w Ekstraklasie - szóste. Wtedy odbierane to było jako nie do końca zadowalające, bo wówczas jeszcze oczekiwano, że Wisła będzie walczyła o najwyższe cele. Teraz rzeczywistość jest inna i musimy zrobić wszystko, by wrócić do Ekstraklasy.
Słyszałam, że nie tylko obecny dyrektor sportowy Wisły optował za dołączeniem pana do sztabu, ale że "wyskautował" pana Paweł Brożek, z którym znacie się doskonale z czasów kariery zawodniczej. Nie zerwał pan zresztą więzów ze środowiskiem piłkarzy Wisły po odejściu, te osobiste relacje pozostały.
Paweł "wyskautował", bo jest za to odpowiedzialny w klubie. A do końca jak to wyglądało w gabinetach, tego nie wiem, szczegóły nie są mi znane. Cieszę się tylko, że trafiłem do Wisły ponownie i mam głęboką nadzieję, że przeżyję tutaj wspaniały czas.
Co panu dała dotychczasowa praca z juniorskimi reprezentacjami Polski i kadrą U-20?
Pracowałem z najzdolniejszą młodzieżą w kraju. Tę teorię, której nauczyłem się na kursach, mogłem wprowadzić w życie. Każda jednostka treningowa mnie bardzo cieszy. Idę do tej pracy z uśmiechem na ustach. Cieszy mnie każda interwencja moich podopiecznych, każdy trening z nimi.
Wraca pan czasem myślami, patrząc z dzisiejszej perspektywy, do tego swojego debiutu w kadrze za czasów Leo Beenhakkera? Zastanawiał się pan, dlaczego ostatecznie okazało się, że to był jedyny pański mecz w reprezentacji Polski, dlaczego nie udało się wtedy pójść za ciosem?
Za kadencji trenera Beenhakkera jeździłem praktycznie na każde zgrupowanie przez około dwa lata. W trakcie wielu meczów eliminacyjnych siedziałem na ławce. To prawda: zagrałem tylko jeden mecz w kadrze narodowej. Konkurencję jednak miałem przeogromną. Artur Boruc był numerem jeden, do tego Łukasz Fabiański, przewijało się wielu innych bardzo dobrych bramkarzy. Rywalizowałem naprawdę z fachowcami, którzy prezentowali jeśli nie światowy, to na pewno wysoki, europejski poziom.
Z Borucem łączą was wspólne, szkockie doświadczenia. Wszyscy wiemy, jaką "Holy Goalie" wyrobił sobie pozycję u szkockich kibiców, jakim uczuciem był obdarzany. A jak pan wspomina ten pobyt w Szkocji, pod kątem przyjęcia przez tamtejszych fanów?
To jest trochę inny model kibicowania niż u nas. W Glasgow, gdzie spędziłem sześć lat, barwy klubowe widać na ulicach na każdym kroku. Piłka dla nich jest rzeczą najważniejszą. To, jak wielkim klubem jest Celtic trafnie zauważył Paweł Brożek, który był tam ze mną przez pół roku. Po tych sześciu miesiącach przyznał, że dopiero można przekonać się, jak wielki jest to klub, będąc tam na miejscu, w środku. Niesamowite było te osiem lat w Szkocji, z czego sześć w Celtiku. Wspominam to jako wyjątkowy czas.
Nie korciło, żeby po karierze spróbować zdobywać trenerskie szlify właśnie w Szkocji? Czy trudno będąc obcokrajowcem wejść w tamtejsze środowisko futbolowe w roli trenera?
Myślę, że zacząłem dobrą drogą - od juniorskich reprezentacji Polski. I tam zbierałem pierwsze szlify. A jak zgłosiła się Wisła, to czułem, że to odpowiedni kierunek. Jestem dumny z tego, że jestem małą częścią tak wielkiego klubu.
Mówił pan niejednokrotnie, że szczególnym dla pana trenerem - jeśli chodzi o fachowców, z którymi pan pracował - był Andrzej Dawidziuk. A kto poza nim wyróżnił się metodami pracy, był dla pana wyjątkową inspiracją?
Najdłużej w mojej piłkarskiej karierze trenował mnie szkoleniowiec bramkarzy Celtiku, który jest tam do dziś - Stevie Woods. To z nim pracowałem każdego dnia przez sześć lat. Były to zajęcia na naprawdę najwyższym poziomie, również biorąc pod uwagę zawodników, z którymi wtedy rywalizowałem, a także to, jak trenowaliśmy. Woods to nie tylko fantastyczny fachowiec, ale i świetny człowiek. A myślę, że relacje trener - zawodnik są bardzo ważne przy pracy na tej pozycji. Tak, by dobrze się rozumieć i dogadywać. To bowiem specyficzna pozycja i nie tylko typowo piłkarski aspekt jest ważny, ale też rozmowa poza treningiem.
Jak pan postrzega obecny wyścig po bluzę z numerem 1 w kadrze Polski? Latami to była rywalizacja "Wojciech Szczęsny kontra ten drugi". Teraz trwają dyskusje, jak powinna ta hierarchia wyglądać. Michał Probierz mówi, że bramkarzem numer dwa jest Łukasz Skorupski, potem wskazuje na Bartłomieja Drągowskiego. Wielu jednak domaga się docenienia Marcina Bułki.
Wojtek Szczęsny już ogłosił, że Euro to będzie dla niego ewentualnie ostatni turniej. Ten niekwestionowany numer jeden będzie więc przechodził powoli na reprezentacyjną emeryturę. Wtedy, jak sądzę, dopiero zacznie się taka prawdziwa rywalizacja. Wielu ekspertów i fachowców widzi na jego miejscu Kamila Grabarę. Jest młodym, perspektywicznym bramkarzem, który świetnie broni w swoim klubie. Teraz z kolei znakomity okres ma Marcin Bułka. Zobaczymy, może jakiś inny "młody wilczek" wskoczy do rywalizacji i pomiesza szyki? Na pewno sztab trenerski po ewentualnej zmianie warty będzie miał twardy orzech do zgryzienia.
Pytanie, czy Bułce uda się utrzymać tak wysoki poziom przez dłuższy czas. Skorupski już od dłuższego czasu prezentuje się bardzo solidnie.
Życie pokaże. To jest najważniejsze, by poziom, który Bułka obecnie prezentuje utrzymać nie w jednym sezonie, tylko aby dłużej być konsekwentnie na topie. To wtedy upoważnia do podjęcia rękawicy w walce o numer 1 w reprezentacji. Obecnie w kadrze jest jednak tak duży wybór, że nie tyle jest problem "czy ma kto wskoczyć do bramki", ale wyzwaniem jest odpowiednia decyzja.
Rozmawiała Justyna Krupa, WP SportoweFakty
Piszczek o zaskakującej decyzji Kloppa. "Dobrze zdać sobie z tego sprawę"
Wiemy, ile Legia zarobi na Mucim. Warszawski klub bije swój transferowy rekord