Lech Poznań zaczął 2024 rok od dwóch zwycięstw z rzędu i kibice tej drużyny uwierzyli, że sezon nie jest jeszcze stracony. Później jednak przytrafił się bezbramkowy remis ze Śląskiem Wrocław, odpadnięcie z Pucharu Polski po golu straconym w 119. minucie dogrywki, a w niedzielę "Kolejorz" otrzymał kolejny bolesny cios, przegrywając z Rakowem Częstochowa.
I to nie tak, że decydował przypadek. Lech został stłamszony, rozbity. Poznaniacy nie mieli absolutnie żadnych argumentów. Nie potrafili nic wykreować, a w obronie popełniali tak proste błędy, że drużyna pokroju Rakowa musiała to wykorzystać, nawet jeśli częstochowianie też nie mieli w ostatnich tygodniach łatwo.
Drużyna Dawida Szwargi wygrała przekonująco i choć w minimalnym stopniu zrehabilitowała się za kompromitującą przegraną z Piastem Gliwice w ćwierćfinale Pucharu Polski. Zwycięstwo z Lechem pozwoliło wyprzedzić w ligowej tabeli Legię Warszawa i awansować na piąte miejsce. Strata do drugiej Jagiellonii Białystok wynosi w tym momencie trzy punkty, a do prowadzącego Śląska Wrocław sześć.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ on to zrobił. Stadiony świata!
To była demolka. Raków bił i patrzył, czy równo puchnie. Zaczął Bartosz Nowak od centrostrzału z rzutu wolnego. Nie ma co się czarować - chciał wrzucać, ale wyszło tak, że nikt nie trącił piłki i Bartosz Mrozek nie zdążył z interwencją. Bramkarz Lecha w pierwszej połowie jeszcze dwukrotnie przepuścił futbolówkę. W obu przypadkach po uderzeniach Gustava Berggrena zza pola karnego. Szwed miał mnóstwo wolnej przestrzeni. Tak naprawdę brakowało jedynie czerwonego dywanu. Zadziwiająca była ta bierność zawodników Lecha.
A jeśli chodzi o drugą część, to na nic zdały się cztery zmiany przeprowadzone przez trenera Mariusza Rumaka. To znaczy, pozytyw był, bo po przerwie Lech stracił tylko jednego gola. W ofensywie była niewiarygodna bryndza. A kiedy już udało się coś wykreować, to Filip Szymczak się skompromitował i z pięciu metrów nawet nie trafił w bramkę. Lech nie oddał w Częstochowie ani jednego celnego strzału.
Chyba że liczyć samobójczego gola Mrozka. Nowak trafił w słupek, a niczego niespodziewający się Mrozek przypadkowo wbił ją sobie do własnej bramki. Jak nie idzie, to nie idzie.
I na dobrą sprawę wynik powinien być jeszcze wyższy. Była okazja Ante Crnaca, był piękny strzał z dystansu Władysława Koczerhina (tu wybornie interweniował Mrozek). Do tego parę sytuacji, gdy zabrakło chłodnej głowy w polu karnym lub bardziej agresywnego ataku na piłkę. Choć z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, by po takim meczu ktokolwiek na cokolwiek w Częstochowie narzekał.
Raków Częstochowa - Lech Poznań 4:0 (3:0)
1:0 Bartosz Nowak 14'
2:0 Gustav Berggren 25'
3:0 Gustav Berggren 36'
4:0 Bartosz Mrozek (s.) 69'
Składy:
Raków: Vladan Kovacević - Bogdan Racovitan, Zoran Arsenić, Stratos Svarnas (90+1' Kamil Pestka) - Fran Tudor, Władysław Koczerhin (90+1' Peter Barath), Gustav Berggren, Dawid Drachal (72' John Yeboah), Bartosz Nowak (82' Łukasz Zwoliński), Erick Otieno (72' Jean Carlos Silva) - Ante Crnac.
Lech: Bartosz Mrozek - Joel Pereira (46' Alan Czerwiński), Bartosz Salamon, Antonio Milić (46' Miha Blazić), Michał Gurgul - Ali Gholizadeh (81' Elias Andersson), Radosław Murawski, Jesper Karlstrom, Dino Hotić (46' Filip Szymczak), Kristoffer Velde (46' Adriel Ba Loua) - Filip Marchwiński.
Żółte kartki: Svarnas, Drachal, Crnac (Raków) oraz Gurgul, Marchwiński (Lech).
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock).