Kocham tę grę - rozmowa z Anną Żelazko, kapitanem piłkarskiej reprezentacji Polski kobiet

Anna Żelazko kocha piłkę nożną i dlatego kopie ją już ponad 15 lat. - Będę grała dopóki pozwoli zdrowie - powiedziała portalowi SportoweFakty.pl. Pani Ania kończy właśnie studia na wrocławskiej AWF i gra w drużynie mistrzyń Polski, Unii Racibórz. Nie skorzystała z propozycji gry zagranicą, bo - jak mówi - postawiła na naukę. W wolnych chwilach kapitan reprezentacji Polski lubi sobie poleniuchować w domowych pieleszach i pooglądać telewizyjne relacje z meczów hiszpańskiej Primiera Dyvision.

Wojciech Potocki: Jak pani sądzi? Czemu o sukcesach polskich piłkarek nie mówi się zupełnie nic, a porażki mężczyzn wałkują wszyscy przez długie tygodnie?

Anna Żelazko: To, wasza, mediów, wina (śmiech). Ja już się przyzwyczaiłam do takiej sytuacji, ale mam nadzieję, że właśnie ostatnie zwycięstwa i nasza dobra gra przyciągną media, bo przecież od nich wszystko zależy. My staramy się grać jak najlepiej i jak widać nie odmawiamy wywiadów.

Reprezentacja kobiet wygrała trzy mecze eliminacyjne, przegrała tylko jeden i prowadzi w grupie eliminacyjnej do mistrzostw świata. Panowie o czymś takim mogą tylko pomarzyć…

- Panom się nie udało, my prowadzimy w grupie więc myślę, że stopniowo, coraz więcej uwagi kibice będą skupiać na naszych spotkaniach. Tym bardziej, że czekają nas na wiosnę bardzo trudne mecze rewanżowe i doping strasznie się przyda.

Jest pani kapitanem drużyny z najdłuższym stażem, bo przecież pierwsze powołanie do kadry dostała pani jako nastolatka.

- Miałam wtedy szesnaście lat i byłam bardzo stremowana, ale dzięki koleżankom dałam sobie radę.

Wtedy reprezentacja przegrywała, tak jak teraz nasi mężczyźni. Co takiego zmienił trener Robert Góralczyk, że karta się odwróciła?

- Zupełnie zmieniły się treningi i podejście całego sztabu szkoleniowego do pracy z kobietami. Trener wie jak do nas dotrzeć (śmiech), a my czujemy się pewniej i stąd dobre wyniki. A w sprawach czysto piłkarskich dużo więcej uwagi zwracamy na rozwiązania taktyczne. Pojawiło się też kilka nowych dziewczyn, jest większa rywalizacja. Dużo się zmieniło…

Pochodzi pani z piłkarskiej rodziny, tata jest przecież działaczem. To on "zagonił" córkę na boisko?

- Nie, nie, sama rwałam się do gry z chłopakami na podwórku. Kiedy miałam dziewięć lat moja drużyna zgłosiła się do warszawskiego „Turnieju o Złotą Piłkę” rozgrywanego na błoniach Stadionu X lecia. Grałam z chłopakami, a najbardziej dziwili się przeciwnicy. Koledzy wiedzieli jak gram, a rywale byli po prostu zaskoczeni (śmiech). Później był Advit Wiązowna, warszawska Savena…

… i w wieku szesnastu lat wyjechała pani na drugi koniec Polski do Sosnowca.

- Musiałam zaryzykować i dałam radę (śmiech). Na Śląsku zaproponowano mi bardzo dobre warunki, a zespołem Czarnych zdobyłam swój pierwszy tytuł mistrzowski.

Kolejne zdobyła pani już z drużyną AZS Wrocław. I znowu zmiana. Od lipca gra pani w Unii Racibórz, trochę niespodziewanym mistrzu Polski.

- Kiedy, w ubiegłym sezonie, Unia zdobywała tytuł, ja grałam jeszcze w AZS, ale widać było, że we Wrocławiu maszynka zaczyna już szwankować. Rywalki wykorzystały naszą słabsza grę, wywalczyły tytuł, a ja dostałam propozycję zmiany klubu. Przyjęłam ją i teraz jestem w Raciborzu.

W tegorocznych rozgrywkach Ligi Mistrzyń, przegrałyście z austriackim SV Naulengbach. W dość dziwnym dwumeczu.

- Wcześniej były turnieje, a teraz, po zmianie systemu, grałyśmy mecz i rewanż w 1/16 i trochę pechowo przegrałyśmy tę rywalizację. O wszystkim zadecydował pierwszy mecz na naszym boisku. Przegrałyśmy go 1:3 i chociaż rewanż w Austrii wygrałyśmy 1:0, zabrakło do awansu dwóch bramek. Gdybyśmy jednak wykorzystały tylko połowę stuprocentowych sytuacji jakie stworzyłyśmy sobie w Austrii, to wynik byłby dużo wyższy. Oczywiście na naszą korzyść. Trochę jednak zabrakło doświadczenia i skuteczności. W Raciborzu było na trybunach prawie 4 tysiące kibiców i to też spowodowało, że miałyśmy tremę większa niż zwykle. Mam nadzieję, że za rok pójdzie nam dużo lepiej.

Na mecze reprezentacji też przychodzą tłumy?

- Tłumy to może za wielkie słowo, ale sporo ludzi chce zobaczyć jak grają panie. Kiedy już stwierdzą, że to niezłe widowisko, i do tego Polska wygrywa, to mówią, że następnym razem też przyjdą. Mamy coraz więcej kibiców i strasznie się z tego cieszymy.

Jest pani kapitanem drużyny więc muszę zapytać o szanse naszej reprezentacji na zwycięstwo w grupie eliminacyjnej do mistrzostw świata.

- Miałyśmy niezłe losowanie i teraz wszystko zależy od nas. Myślę, że szanse na utrzymanie pierwszego miejsca są ogromne, chociaż przeciwniczki walczą o każdy punkt. Bardzo silna jest drużyna Rumunii. Wygrałyśmy co prawda z nimi 2:0 ale czeka nas trudny rewanż na wyjeździe. O wszystkim powinien jednak zadecydować mecz z Ukrainą. To ekipa jeszcze lepsza od Rumunii i chyba z nimi będziemy wałczyć o pierwszą lokatę.

Nic pani nie mówi o Węgierkach, a tylko z nimi przegrałyście jesienią.

- Bo to był bardzo pechowy mecz. Przegrałyśmy 2:4, chociaż prowadziłyśmy najpierw 1:0, a potem 2:1. Koleżanka dostała czerwona kartę i rywalki strzeliły trzy bramki. Myślę jednak, że u siebie nie powinnyśmy mieć z nimi klotów.

Niemki, Szwedki, Norweżki, to europejska czołówka. Czego na potrzeba, by do nich dołączyć?

- Najwięcej do zrobienia mamy w sferze organizacyjnej, a jeśli chodzi o sprawy sportowe to musimy ciągle pracować nad taktyką, bo tu widzę największe rezerwy. Ciągle jednak posuwamy się do przodu i robimy postępy.

Jesteście gorsze indywidualnie?

- Myślę, że nie.

A pani? Były propozycje z zawodowych klubów zagranicznych?

- Były, były, ale postawiłam przede wszystkim na naukę. Piłka owszem, była ważna, ale studia na wrocławskiej AWF, które właśnie kończę, jeszcze ważniejsze. Nie żałuję takiej decyzji.

Trudno nie zapytać o piłkarzy. Ma pani jakiś męski wzór futbolisty?

- Oglądam bardzo dużo spotkań drużyn męskich, praktycznie wszystko co tylko mogę i bardzo lubię, na przykład, futbol hiszpański. Czasami staram się podpatrzeć jakiś nowy trick czy zagranie, ale nie wzoruję się na nikim. Gram jak… Ania Żelazko (śmiech)._

Na koniec zapytam o wolny czas. Zdejmuje pani strój piłkarski i co? Sukienka, dyskoteka czy może "gary" i gotowanie?

- Jeśli o to ostatnie chodzi, to czasy się nam zmieniły (śmiech). Nie mam zbyt dużo wolnego czasu, bo to i reprezentacja, i klub, i szkoła, ale kiedy już nie mam obowiązków, to lubię sobie… poleżeć w łóżku i pooglądać telewizję. Odpoczywam w domowych pieleszach i to lubię najbardziej.

Kobietom wieku się nie przypomina, więc zapytam tylko, jak długo zamierza pani jeszcze kopać?

- Tak długo jak zdrowie pozwoli, bo kocham tę grę.

Największe piłkarskie marzenie kapitana żeńskiej reprezentacji Polski.

- Awans do finałów Mistrzostw Świata w Niemczech. Chciałbym, żeby to było zwieńczenie mojej kariery, a szansa jaka się nadarzyła może się już nie powtórzyć. Myślę, że moje koleżanki, tez marzą o tym awansie i zrobimy wszystko, żeby pojechać na finały.

Komentarze (0)