Piotr Mazurczak: Panie trenerze, drużyna ma na koncie 20 punktów i jest tuż przed strefą spadkową. Przed sezonem wiedzieliśmy, że MKS będzie walczyć o utrzymanie. Jest pan zadowolony z tylu zdobytych punktów ?
Grzegorz Kowalski: Są to mieszane uczucia biorąc pod uwagę początek sezonu i minimalne zdobycze punktowe, kiedy to naszym marzeniem było zgromadzenie tylu punktów. Natomiast na koniec jest pewien niedosyt, szczególnie po ostatnich dwóch meczach ligowych z GKP Gorzów Wielkopolski na wyjeździe i Podbeskidziem Bielsko-Biała, można było zakończyć tą rundę lepiej.
Jak pan sądzi, ile potrzeba jeszcze punktów, aby spokojnie się utrzymać ?
- Sądzę, że około 42 punktów musimy łącznie zdobyć, by się utrzymać.
Czyli macie już połowę...?
- Tak, połowę mamy, ale należy pamiętać, że dwa mecze z wiosny mamy już rozegrane.
Rundę podzieliłem na trzy etapy. Pierwszy etap to pierwsze porażki. Drugi to zmiany w składzie przeprowadzone przez drugiego trenera, pana Ryszarda Okaja podczas pana dwutygodniowego zwolnienia, jednak towarzyszył wam brak szczęścia. Ostatni etap to passa siedmiu meczów bez porażki. Czy pan również podzieliłby jakoś rundę jesienną?
- No tak, na pewno można powiedzieć w ten sposób... Podzieliłbym rundę na etap początkowy, rozpędzania się i poznawania tej ligi, dopasowania składu drużyny i później względna stabilizacja, która dała efekty w postaci punktów.
Pierwsze spotkania, porażki, dotkliwa w Nowym Sączu i później przegrana na własnym boisku o sześć punktów z Motorem Lublin. To był mały falstart drużyny? Jak pan może podsumować te pierwsze pięć kolejek?
- Bym powiedział w ten sposób. Wykonaliśmy zaplanowaną ciężką pracę w okresie przygotowawczym. Mieliśmy rozeznanie przed sezonem, że zespół jest dobrze przygotowany tlenowo, a słabo beztlenowo. Z czym to się wiąże... Gdzieś tam ktoś mógł podczas spotkania biegać do pewnego okresu, myślę do około 60 minuty przysłowiowo, a później już nie miał sił. Na tym się skoncentrowaliśmy się, widzieliśmy, że trzeba nad tym mocno popracować. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że początek może być nienajlepszy, aczkolwiek liczyliśmy na to, że oprócz tego będzie z nami też szczęście, ale nie było. Niestety źle oceniliśmy chyba również siłę naszego zespołu. Podejmowaliśmy w tych meczach otwartą grę, myśleliśmy, że jesteśmy na tyle mocni, aby w ten sposób walczyć z rywalami, ale niestety tak nie było. Trzeba było zmienić koncepcję grania i to w pewnym momencie uczyniliśmy. Graliśmy zdecydowanie na swojej połowie i szukaliśmy kontrataków, a to zaczęło się sprawdzać.
No właśnie, czy zawodnicy nie dostali w kość, a dopiero później po paru kolejkach przyszła świeżość...
- Może i tak było. Ja bym powiedział tak, trzeba coś wybrać. Okres na przygotowanie się do sezonu był krótki i jeśli zespół nie był wcześniej przygotowany, to trzeba coś wybrać. Można się nastawić na dobry początek, a później czegoś zabraknie... Z drugiej strony można się nastawić, że trzeba popracować, a później być wytrzymałym na całą rundę. Możemy powiedzieć, że z czasem nie mieliśmy już takich problemów. Nie zastanawialiśmy się praktycznie w ogóle nad tym czy brakuje nam sił w końcówkach, że przegrywamy mecze w ostatnich minutach. Zespół spokojnie sobie grał i nie było już takiego problemu w końcowym efekcie.
Gdy przebywał pan na zwolnieniu i skład ustalił drugi trener pan Ryszard Okaj udało się wygrać z Pogonią Szczecin, powinny być też punkty ze Zniczem Pruszków, Górnikiem Zabrze, Górnikiem Łęczna. Jak pan podsumuje natomiast te spotkania?
- Powiedziałbym, że gdzieś tam te punkty były blisko do zdobycia i mogły być zdobyte. Tutaj te mecze były coraz lepsze, wszystko nabierało rozpędu i dobrze, że nie zatraciliśmy wiary, bo w pewnym momencie było tak, że trochę odstawaliśmy od przeciwników. Przyszedł ten okres, gdzie wszystko jakby zaskoczyło i to szczęście przy nas było. Były spotkania gdzie walczyliśmy heroicznie, a były również takie, gdzie byliśmy spychani do głębokiej defensywy nawet nie do końca kontrolowanej i te mecze kończyły się naszymi zdobyczami punktowymi. Myślę o Widzewie Łódź 2:0, czy ŁKS-ie Łódź 0:0. Spotkania w których nie liczyło się na punkty, bo wiedzieliśmy, że będzie o nie ciężko.
Później ważna wygrana ze Stalą Stalowa Wola, wartościowa wygrana z liderem Widzewem Łódź i świetna seria bez porażki. Chłopacy uwierzyli w siebie?
- Można tak powiedzieć. Rzeczywiście mecz ten był przełomowy. Powiem w ten sposób.. Szkoda, że nie wyszedł nam mecz z Motorem Lublin. Zagraliśmy słaby mecz, a chcieliśmy ten mecz wygrać. I co jest bardzo charakterystyczne to to, że spotkanie ze Stalową również chcieliśmy wygrać, ale zagraliśmy inaczej. Więcej na własnej połowie, wyprowadzaliśmy szybkie kontry. Z Motorem za bardzo się rozciągaliśmy, byliśmy za wolni i zostaliśmy przez nich upokorzeni.
Porozmawiajmy może trochę o piłkarzach którzy grali najczęściej w tej rundzie. Krzysztof Stodoła - jak pan może podsumować jego występy ?
- Na pewno solidny punkt zespołu. Zdarzały mu się co prawda dosyć nieciekawe błędy. Było ich kilka. Zaczęliśmy sezon od nieszczęścia... Mam na myśli spotkanie z Gorzowem Wielkopolskim. Gdzieś tam piłka odbiła się od słupka, potem od Krzyśka i wpadła do bramki. Trzeba go uznać za pozytywną postać w zespole. W wielu meczach bronił dobrze i pomógł zespołowi.
Linia obrony. Najmocniejsza formacja to Adam Orłowicz, Paweł Odrzywolski, Tomasz Jagieniak i na lewej stronie Marcin Adamczyk czy Piotr Stawowy Jak to z tą linią obrony MKS-u Kluczbork jest?
- W tym momencie na pewno Piotr Stawowy na lewej stronie. Ta obrona się wykrystalizowała po pewnym okresie. Marcin Adamczyk gra taką piłkę fajną dla oka, fajnie się podłącza do przodu. Natomiast jeśli chodzi o grę defensywną to mamy dużo zastrzeżeń. Zrobiliśmy po tym początkowym okresie rundy szczególnym dla nas taką analizę statystyczną zagrożeń i strat bramek. Okazało się, że z rejonu Marcina poszło 75% bramek. Z jego strony szły wszystkie wrzutki, z tej strony były sytuacje. Zdecydowaliśmy się na zmianę na Piotra Stawowego. Od tamtego czasu można powiedzieć ta formacja zaczęła tworzyć monolit. Przestaliśmy tracić głupie bramki. Szkoda, że Piotr Stawowy wypadł nam na ostatni mecz z Gorzowem Wielkopolskim. Znów zaczęliśmy tracić bramki i dostaliśmy ich dużo.
Przejdźmy do linii pomocy: Rafał Niziołek, Tomasz Kazimierowicz, Michał Glanowski, Kamil Nitkiewicz czy Patryk Tuszyński?
- Chyba taką optymalną wersją jest ustawienie z Kamilem Nitkiewiczem, a Patryk w paru meczach był również próbowany na tej pozycji. Kamil jest bardziej waleczny, bardziej odpowiedzialny w grze defensywnej. Patryk natomiast ma większe inklinacje ofensywne, więcej może zrobić jeśli chodzi o indywidualne historie. Różnie tam to próbowaliśmy sobie w spotkaniach ustawiać. Więcej spotkań Patryk grał z przodu w ataku jako podwieszony zawodnik. Były też takie sytuacje kiedy z powodu kontuzji Kamil nam wypadał.
Ostatnia formacja to atak: Waldemar Sobota i Arkadiusz Półchłopek
- Arek w samej końcówce się mocniej wypromował. Trzeba powiedzieć tak... jest to chłopak który ma tam jakieś możliwości w graniu, natomiast zawalił cały okres przygotowawczy. Nie był w ogóle z nami i długo dochodził do grania. Także więcej było takich sytuacji, że graliśmy np. dwoma defensywnymi pomocnikami. Różnie z tym bywało, bo był tam raz Marcin Adamczyk, Tomasz Zieliński, Dawid Nowacki. Przed nimi grał Waldemar Sobota czy tam Tomasz Kazimierowicz. Na dzień dzisiejszy optymalne ustawienie to Michał Glanowski, Tomasz Kazimierowicz, a przed nimi podwieszony napastnik Waldemar Sobota. Zależy oczywiście od tego, gdzie gramy, jak gramy, z kim gramy. Na pewno napastnikiem bardziej przebojowym i szybszym jest Patryk Tuszyński, który szuka wolnego pola. Arek Półchłopek jest takim graczem, który przyjmuje na siebie walkę ze środkowymi obrońcami wiąże ich, zgrywa piłkę i daje szansę wyjścia innym graczom.
Porozmawiajmy może teraz o zawodnikach, którzy przyszli przed sezonem. Najczęściej dzieli się ich na tych którzy się sprawdzili i nie sprawdzili, bądź na tych którzy okazali się wzmocnieniem, albo i nie. Czy pan by ich też tak podzielił?
- Tak. Niewiele w tym momencie udało nam się zrobić. Zawodnicy, którzy wydawali się w okresie próbnym, że będą wzmocnieniem, w lidze takim wzmocnieniem nie byli. W pewnym momencie wykrystalizował się skład 13 ludzi do grania. Pozostali częściej zawodzili niż pomagali. Z tych którzy doszli w końcowym efekcie można powiedzieć Paweł Odrzywolski i Adam Orłowicz są na plusy. Taki na bardziej nijaki, ani nie na plus ani nie na minus to jest Arkadiusz Półchłopek. Reszta co dochodziła miała być wzmocnieniem, ale na tą nawet "nijakość" nie zasłużyli.
A Marcel Surowiak?
- Na początku wydawało się, że będzie podstawowym graczem tego zespołu. Był przymierzany na różne pozycje. Ciągle mu to granie nie wychodziło. Można powiedzieć, że nie jest do końca przygotowany fizycznie, co chwile ma też drobne kontuzje, które wyłączają go z procesu treningowego. Ma potencjał, ale bez mocnego przygotowania, bez powiedzmy zrzucenia 4-5 kilogramów to będzie miał problem z graniem w każdej lidze.
Jakby pan porównał MKS Kluczbork do poprzednich klubów jakie Pan prowadził czyli m.in. Miedź Legnica, Śląsk Wrocław, Lechię Zielona Góra, GKP Gorzów Wlkp., Ślęzę Wrocław?
- Tutaj jest specyficzna organizacja. Jest dużo ludzi zaangażowanych w organizację klubu. Byłem ostatnio na spotkaniu ze sponsorami. Większość tych sponsorów jest związana z klubem emocjonalnie niż takich, którzy kierują się formą interesu piłkarskiego. Jest to bardzo ciekawe. Niezłe warunki treningowe, a z każdą chwilą coraz lepsze.