Kacper Urbański jeszcze w czerwcu nie miał na koncie żadnego meczu w dorosłej reprezentacji Polski. Zgrupowaniem przed mistrzostwami Europy wygrał u trenera Michała Probierza miejsce w pierwszym składzie kadry. Na Euro był jednym z najlepszych zawodników w reprezentacji, a ma dopiero 19 lat i zaledwie jeden pełny sezon w seniorskiej piłce. W barwach Bolonii Urbański rozegrał 25 meczów, latem dołożył pięć występów dla drużyny narodowej. Piłkarz ma bardzo ambitne plany na dalszą część kariery.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Czy tak imponujący sezon może ci zaszkodzić?
Kacper Urbański: Myślę, że nie.
Dlaczego?
Bo jestem takim typem człowieka, który nie zachłyśnie się pierwszym sukcesem. Tak też byłem wychowywany przez rodziców. Nie pozwolę sobie na to, by stać się jakimś bucem lub zachowywać się arogancko w stosunku do innych osób. To nie mój styl.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Raport z Berlina. "Wielkie zwycięstwo Hiszpanów"
A jaki jest twój styl?
Zawsze powtarzaliśmy sobie w rodzinie, że dążymy do najwyższych celów. Nie cieszymy się małymi sukcesami, jesteśmy głodni. Mamy w sobie gen zwycięzców. A w życiu jesteśmy otwartymi ludźmi, którzy cieszą się chwilą. Wyszło trochę filozoficznie, ale tak jest.
A jakie są twoje cele?
Staram się pracować z dnia na dzień, ale mam wobec siebie wymagania i marzenia. Jeżeli chodzi o marzenia - stawiam sobie te najwyższe. To fajna sprawa, bo jest do czego dążyć.
Podaj przykład.
Jeżeli chodzi o aspekty sportowe, to chciałbym wygrać Ligę Mistrzów, zdobyć Złotą Piłkę i wygrać mistrzostwo świata.
Jesteś bardzo ambitny.
Wiem, że ktoś może się teraz uśmiechnąć czytając te słowa, ale nie boję się o tym mówić. Po to są marzenia, by za nimi podążać, a ja nie jestem minimalistą. Postrzegam życie pozytywnie. Przede mną długa droga, na przykład wygranie mistrzostwa świata nie jest łatwe, ale jest to możliwe.
U ciebie wszystko szybko się dzieje.
Nawet w maju tego roku nie spodziewałbym się, że mogę być podstawowym zawodnikiem reprezentacji na Euro. Było to niesamowite uczucie dla mnie, ale też dla rodziny. Na mecze kadry przyjechali rodzice, brat, siostra i duża część rodziny. W seniorskiej piłce nie mam jeszcze dużego doświadczenia, bardziej mogę nazwać to stażem. Ale kilka rzeczy zaliczyłem: debiut w kadrze, awans do Ligi Mistrzów, pierwszy sezon w Serie A. Kilka celów, które wyznaczyłem sobie będąc dzieckiem, już spełniłem, więc idę dalej.
Które wydarzenie z poprzedniego sezonu sprawiło, że musiałeś szybciej dojrzeć na boisku?
Od początku mojej gry w Bolonii mieliśmy w klubie bardzo duże oczekiwania. To narastało, bo wygrywaliśmy mecz za meczem, walczyliśmy o Champions League. To mógł być dla mnie spory przeskok, ale od dłuższego czasu widziałem dużą piłkę od środka i może to pomogło mi wejść do składu Bolonii bez paraliżu czy tremy. W polskiej ekstraklasie zadebiutowałem w wieku 15 lat, a rok później zagrałem w Serie A. Regularne występy w tych rozgrywkach potraktowałem jak następny krok.
W ostatnim sezonie było kilka ważnych momentów, które pozwoliły mi okrzepnąć. Zapamiętam na pewno występ od początku w Pucharze Włoch w meczu na San Siro przy osiemdziesięciu tysiącach widzów. Do tego debiut w reprezentacji i mecz otwarcia na wielkim turnieju. Nie mogłem lepiej wymarzyć sobie końcówki poprzedniego sezonu.
W reprezentacji od razu zostałeś wrzucony na głęboką wodę. Najpierw były nagłe zmiany w meczach towarzyskich. Później pierwszy skład na Euro. Co młody chłopak myśli w takich chwilach?
Szczerze? Zawsze staram się grać tak, jak robiłem to na podwórku: czyli cieszyć się piłką, dryblować, wprowadzać trochę fantazji. Uwielbiam to, kocham być na boisku, to dla mnie czysta przyjemność. Presja schodzi w takich przypadkach na dalszy plan.
Adrenalina oczywiście była, ale nie powodowała, że czułem się gorzej. Grałem już w Mediolanie, na dużych stadionach w Rzymie czy Neapolu. Mentalnie byłem przygotowany na kolejne wyzwanie. Jechałem na zgrupowanie reprezentacji z myślą, że najpewniej otrzymam szansę od selekcjonera. Bardzo dziękuje trenerowi Probierzowi, że mi zaufał.
Stałeś się nadzieją polskiego kibica na ofensywną grę reprezentacji.
Cieszę się, że ludzie tak to postrzegają. Chce po prostu robić to, co lubię najbardziej - wchodzić w pojedynki, zakładać siatki, kreować sytuacje na boisku. To jest część gry.
Poczułeś różnice w funkcjonowaniu poza boiskiem po mistrzostwach Europy?
Na pewno gra dla kadry odbiła się na mojej popularności i przekonałem się o tym podczas urlopu w Gdańsku. Większe zainteresowanie ludzi zupełnie mi jednak nie przeszkadza. W piłkę gra się po to, by być rozpoznawalnym i żeby kibice przychodzili oglądać cię na stadionie. Sprawia mi to wyłącznie przyjemność. Sam podchodzę do tego zupełnie normalnie i nie sądzę, by z tego powodu zmieniło się moje życie.
Wiem, że to jedynie początek i na pewno nie chcę się zatrzymywać. Dopiero zacząłem karierę. Bardziej skupiam się na funkcjonowaniu z dnia na dzień. Chcę cieszyć się treningami, piłką i fajnym czasem z rodziną.
Ale po turnieju na pewno dużo działo się wokół ciebie.
Był spory szum, to prawda. Po Euro odwiedziłem rodzinę, później pojechałam na wakacje. Odpocząłem od wszystkiego mentalnie. I wracam do pracy. Choć nie mogę nazwać tego pracą, a przyjemnością. Nawet skróciłem sobie wakację. Po turnieju mogłem iść na trzy tygodnie urlopu, ale po dwóch stwierdziłem, że czas trochę potrenować.
Dokładnie rok temu byłeś bardzo bliski odejścia z Bolonii.
Tak, czułem, że muszę grać w pierwszej drużynie regularnie, a nie tylko zbierać małe epizody. Postawiłem sprawę jasno, ale grzecznie. Zapytałem w klubie, czego ode mnie oczekują, sam też przedstawiłem swój punkt widzenia. Nie było tak, że chciałem odejść. Czekałem na reakcję klubu. Zależało mi, by znaleźć najlepszą opcję jeżeli chodzi o mój rozwój sportowy.
Łukasz Skorupski opowiadał nam, że trener Thiago Motta mocno cię cenił.
Były różne możliwości, w tym moje wypożyczenie do innej drużyny, ale trener Motta zablokował transfer. Chciał, żebym rozwijał się pod jego skrzydłami. Zbudowało mnie to. Poczułem, że ktoś mi zaufał. Zagrałem ponad dwadzieścia meczów w Serie A i dało się zauważyć, że trener na mnie postawił.
Z kolei Skorupski traktował cię jak członka rodziny.
Bardzo fajnie wprowadził mnie do klubu i reprezentacji. W kadrze czułem się dzięki "Skorupowi" komfortowo, ale też inni zawodnicy miło mnie przyjęli. Ze "Skorupem" traktujemy się jak bracia. Spędzamy dużo czasu razem. On się śmieje, że widzi najczęściej swoją żonę Matildę, syna Leo i mnie.
Mieszkałeś u niego dwa miesiące.
Tak, gdy moja sytuacja w klubie nie była jeszcze jasna. Bardzo mi pomógł, mogę powiedzieć, że traktował mnie jak syna. Zresztą ciągle powtarza, że idzie synek z tatą, albo że jesteśmy "braciaki". Mieszkaliśmy ze sobą całe wakacje, ale nie kazał mi sprzątać. "Skorup" sam woli z odkurzaczem biegać. Ale żeby nie było - pomagałem mu, nie tylko leżałem na kanapie.
Jak przyjęła was szatnia Bolonii po Euro?
Oj, śmiech był. Łukasz zaczął treningi kilka dni później ode mnie. Odebrałem go od fryzjera, przyjechaliśmy razem, a koledzy krzyknęli: "O! Są Polacy, będzie się działo!". "Skorup" to duża postać w naszym klubie, unikatowa także pod względem osobowości. Trzyma szatnię, jest zawsze uśmiechnięty, ale potrafi też zmotywować i być poważny.
A chłopaki z Bolonii gratulowali nam indywidualnych występów na Euro. Mówili, że śledzili mecze Polski, oglądali nas w akcji. Koledzy jeszcze przed mistrzostwami pytali mnie, czy w ogóle pojadę na turnieju. Odpowiadałem, że jeszcze nie wiem. A wróciłem jako podstawowy piłkarz drużyny. Miło. Wspominali, że fajnie się to potoczyło. A "Skorup" wrócił z Euro po świetnym występie z Francją.
Jak odbierasz występ Polski na Euro z perspektywy czasu?
Nie chcę wypowiadać się za całą drużynę, ale jeżeli chodzi o mój punkt widzenia, to na pewno wielu chłopaków uwierzyło, że możemy grać otwartą piłkę i że taki styl gry nas cieszy. Do tego pokazaliśmy, że potrafimy dominować w meczach z mocnymi przeciwnikami.
Jest niedosyt?
Tak, bo zobaczyliśmy, że jesteśmy w stanie zdobywać punkty z każdą reprezentacją. Myślę, że w drużynie jest wiara, że pokażemy to również w najbliższych meczach reprezentacji.