Robert Lewandowski jest zmorą, z jaką klub z Dortmundu nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Kolejne pokolenia kibiców BVB będą straszyć swoje dzieci opowieściami o Polaku. Jako gracz Bayernu wbił Borussii 27 goli w 26 występach. To zdecydowanie jego ulubiony rywal - nad nikim tak się nie znęcał.
Ale nim zapracował na miano największego "oprawcy" BVB, najpierw był bohaterem Signal Iduna Park. Na tym stadionie stawiał kroki milowe w swojej karierze. Strzelał gole przełomowe i historyczne. Jak 11 kwietnia 2012 roku. Na cztery kolejki przed końcem sezonu 2011/12 liderem Bundesligi była broniąca mistrzostwa Borussia, ale nad drugim w tabeli Bayernem miała tylko trzy punkty przewagi.
Faworytem zaplanowanego na 31. serię Der Klassikera byli rozpędzeni Bawarczycy, ale Borussia odparła szturm gości. Zwycięstwo 1:0 po golu "Lewego" w zasadzie przesądziło o kolejnym tytule dla BVB. Po latach Polak przyznał "Kickerowi", że to jego najważniejsza bramka w karierze.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Błysk byłego piłkarza Barcelony! Fantastyczny gol
Awans na salony
A rok później w Dortmundzie, mając ledwie 24 lata, zapewnił sobie piłkarską nieśmiertelność. W pamiętnym półfinale Ligi Mistrzów z Realem Madryt (4:1) wbił Królewskim cztery gole. Jose Mourinho nie dowierzał w to, co wyprawiał Polak, Sergio Ramos chował twarz w dłoniach, ujęcia Lewandowskiego liczącego na palcach swoje gole zapisały się w historii futbolu, a Zbigniew Boniek oddał rodakowi tytuł "bello di notte", czyli piłkarza grającego wybitnie w najważniejszych meczach.
Czteropak "Lewego" praktycznie zagwarantował Borussii awans do finału rozgrywek, a jemu samemu dał kartę wstępu na piłkarskie salony. Wszyscy wiedzieli, że to utalentowany napastnik, ale tym występem potwierdził, że stać go na rzeczy wielkie. Po tym meczu Florentino Perez "zachorował" na Polaka, ale Real musiał obejść się smakiem, ponieważ napastnik był już po słowie z Bayernem.
Lewandowski przekroczył wtedy bariery, które do tej pory były nieosiągalne dla setek innych napastników. Został pierwszym zawodnikiem w historii Ligi Mistrzów, który zdobył cztery bramki w jednym meczu na poziomie półfinałów.
Do tego był pierwszym piłkarzem w historii, który w jakimkolwiek meczu rozgrywek UEFA wbił cztery gole madryckiemu Realowi. A po raz ostatni ktokolwiek zdobył cztery bramki na tym poziomie europejskich pucharów w... 1960 roku. Tym kimś był legendarny Węgier Ferenc Puskas. Do dziś nikt nie powtórzył wyczynu Lewandowskiego.
Głupek, który nie może zarabiać najwięcej
Dziś Polak jest uznawany za jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego obcokrajowca w historii Bundesligi. W Dortmundzie nie doczekał się swojego muralu jak Jakub Błaszczykowski czy Łukasz Piszczek, ani pomnika, ale ma miejsce w sercach i pamięci kibiców BVB. Na początku nic jednak tego nie zapowiadało.
Jego transfer do Borussii latem 2010 roku przeszedł bez wielkiego echa. 4,75 mln euro wydane przez BVB na świeżo upieczonego króla strzelców Ekstraklasy nie robiły na nikim wrażenia. Tamtego lata było 13 droższych od niego piłkarzy.
W pierwszych miesiącach po transferze Niemcy bezlitośnie z niego drwili. 22-latek, który dopiero co przyjechał z innego kraju, był bohaterem skeczów. Śmiano się z jego nieskuteczności, sugerując, że... nie trafiłby nawet do muszli klozetowej.
Pogarda, z jaką się spotkał, nie złamała go, choć granice przyzwoitości przekraczały też mainstreamowe media. Po jednym z meczów, w którym zmarnował kilka okazji, "Bild" się zapędził i nazwał go "Lewandoofskim" (niem. "doof" to "głupek").
Przełom nastąpił na początku drugiego sezonu. Lewandowski odblokował się po szczerej rozmowie z Juergenem Kloppem. Na przeprosiny czekał jednak bardzo długo. Dopiero, gdy Bundesliga była już jego królestwem, niemiecki dziennikarz Raimund Hinko odważył się na publiczne przeprosiny. Lepiej późno niż wcale.
Zanim jednak podporządkował sobie ligę nad Renem, musiał walczyć z niesprawiedliwościami także w swoim najbliższym otoczeniu. Gdy był już wschodzącą gwiazdą Bundesligi i negocjował z Borussią nowy kontrakt, usłyszał od Hansa-Joachima Watzkego, że "Polak nie może zarabiać najwięcej w klubie". Więcej TUTAJ.
Nie mógł w Dortmundzie, ale mógł gdzie indziej. Trzy lata później, już w Monachium, podpisał kontrakt, dzięki któremu został najlepiej opłacanym piłkarzem... w historii Bundesligi. Miało to swoją wymowę, bo obcokrajowiec stał się krezusem w lidze ówczesnych mistrzów świata. Na szczycie listy płac utrzymał się do ostatniego dnia w Bayernie.
Żółta ściana płaczu
Kiedy grał w Borussii, Signal Iduna Park z radości po jego golach eksplodowała 56 razy. Dzięki jego bramkom kibice BVB mogli poczuć wyższość nad Bayernem. Natomiast gdy przyjeżdżał do Dortmundu jako gracz Bayernu, legendarna "żółta ściana" - słynna trybuna za jedną z bramek - zamieniała się w ścianę płaczu.
Był idolem Dortmundu, a potem bez mrugnięcia okiem stał się największym prześladowcą Borussii w historii. Ukłuł ją już przy pierwszej okazji. Trafił także podczas swojej pierwszej wizyty w Dortmundzie w roli gościa. Początkowo, z szacunku dla klubu, dzięki któremu zaistniał w Bundeslidze, ostentacyjnie tłumił radość, ale nie miał dla kolegów litości. Także w ich domu.
Przeciwko Borussii na jej stadionie zagrał 13 razy i strzelił 10 goli. Bilans jego trzech ostatnich wizyt w Dortmundzie to pięć bramek i asysta. Teraz przyjedzie na Signal Iduna Park po raz pierwszy w barwach Barcelony. I to jako lider klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów. "Żółta ściana" znów zadrży ze strachu.
Mecz 6. kolejki Ligi Mistrzów Borussia Dortmund - FC Barcelona w środę o godz. 21. Transmisja w Canal+ Extra 1. Relacja tekstowa NA ŻYWO w WP SportoweFakty.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty