Na początku grudnia zaczęła się przerwa zimowa w PKO Ekstraklasie. Wielu piłkarzy wykorzystało chwilę wolnego, aby naładować baterie poza Polską. Filip Majchrowicz zdecydował się na egzotyczną wycieczkę. Wraz z partnerką udał się do Vanuatu leżącego w Oceanii.
Rajskie wakacje nagle zamieniły się w koszmar. Niewielkie państwo nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7,3 w skali Richtera. Żywioł pozbawił życia 16 osób, a co najmniej kilkaset doznało obrażeń. Bramkarzowi Górnika Zabrze nic się nie stało, ale przeżył chwile grozy.
- Byliśmy w dżungli. Poszliśmy nad rzekę i wodospady. Nie minęło 10 minut, kiedy wyszliśmy z wody i usłyszeliśmy dźwięk, jakby nadchodziła burza. Ciężko mi opisać to, co się działo. Ziemia nagle zaczęła się trząść i wydawało mi się, że się rozpadnie. Trudno było się poruszać, bo dookoła trzaskały skały - opowiada w "Fakcie".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Początkowo lokalni mieszkańcy uspokajali, że tego typu trzęsienia ziemi często się zdarzają i nie ma powodów do paniki. Po dotarciu do miasta jednak okazało się, że zniszczenia są bardzo poważne.
- Gdy dojechaliśmy do miasta, zobaczyliśmy porozwalane domy, drogi popękane na pół (...) Hotel był w miarę ok, ale były pęknięcia na ścianach, chodnik też popękany. Siedzieliśmy na zewnątrz kilka godzin, wszyscy bali się wejść - wspomina Majchrowicz.
To nie był koniec problemów. Zawodnik Górnika próbował jak najszybciej opuścić Vanuatu, co nie było łatwe. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło i 24-latek dotarł do Polski, gdzie spędzi nadchodzące święta.