Brutalna szczerość byłego reprezentanta Polski. "Środowisko piłkarskie buduje ułomność"

PAP / Adam Ciereszko/instagram.com/marcinkikut23 / Na zdjęciach: Marcin Kikut
PAP / Adam Ciereszko/instagram.com/marcinkikut23 / Na zdjęciach: Marcin Kikut

- Brakuje mechanizmów kształtujących silny charakter - mówi WP SportoweFakty Marcin Kikut. Były reprezentant Polski opowiada, jak należy dziś prowadzić młodego zawodnika, jak ocenia swoich byłych trenerów i jak obecnie wygląda jego praca.

Kariera piłkarska Marcina Kikuta to gotowy scenariusz tego, jak krucha może być przygoda w świecie futbolu. Były reprezentant Polski chce dzielić się swoją wiedzą, by początkujący zawodnicy potrafili odnaleźć się w piłkarskim systemie.

Jakub Kowalski, WP SportoweFakty: Światła gasną, szatnia piłkarska zamyka się „na klucz”. Jaka była Twoja pierwsza myśl po odwieszeniu butów na kołek?

Marcin Kikut, były reprezentant Polski (2A), były piłkarz m.in. Amiki Wronki i Lecha Poznań: Eric Cantona powiedział, że zakończenie kariery jest jak śmierć - nie da się na nią przygotować, trzeba się z nią pogodzić. Ja jestem reprezentantem drastycznego końca kariery i moje dalsze życie po karierze też oberwało rykoszetem. Najlepszy wiek dla piłkarza to 28-32 lata, a ja w wieku 29 lat już krwawiłem, kopałem się po czole i nie wiedziałem, co się dzieje, gdy w Ruchu Chorzów nie potrafiłem nawet kopnąć prosto piłki. Możesz sobie wiele rzeczy zaplanować, ale tyle jest w stanie się wydarzyć, że zmienia to obraz twojej rzeczywistości piłkarskiej i zostajesz po prostu wypluty z tego rynku.

ZOBACZ WIDEO: Festiwal strzelecki w Ameryce Południowej. Dwa gole to arcydzieła!

Jak pierwotnie wyobrażałeś sobie koniec kariery?

Założeniem było spróbować swoich sił za granicą. Z perspektywy czasu zrozumiałem, że było na to już za późno. Zaburzyłem sobie perspektywę tego, co chce robić dalej. Ten wyjazd był odklejony od pragmatyzmu. Nikt nie powiedział mi wtedy, że to się już nie uda.

To jak należy pracować z młodymi zawodnikami, by nie znaleźli się w sytuacji, gdzie pragnienia są zbyt duże, a możliwości niewystarczające?

Z jednej strony piłkarze powinni być chronieni w tym środowisku, z drugiej zaś buduje to ułomność. Potem jedyny mechanizm obronny to pieniądz. Za każdą usługę płacimy i budujemy system wartości wokół pieniędzy. Śmieje się, że przydałyby się chyba treningi życiowe np. jak trzeba koło zmienić, czy meble złożyć, bo to jest prawdziwe życie. Tak naprawdę jest to indywidualna mądrość każdego z chłopaków, ale istotne jest także ich otoczenie - rodzina, przyjaciele.

A dzisiejsza szatnia nie poszerza ułomności?

My też mieliśmy super warunki w internacie, ale na mnie nie czekał autobus, gdy się spóźniłem. Dzisiaj na wszystko jest takie przyzwolenie, brakuje mechanizmów kształtujących silny charakter. Kiedyś była obawa przed byciem najmłodszym w szatni, a jednocześnie czułeś to wyzwanie, w którym musisz zasłużyć na miejsce w ekstraklasie. Pewność siebie i mocne ego są potrzebne w szatni, ale gdzieś to się jednak zaburzyło. W dzisiejszej szatni brakuje odpowiedniej hierarchii.

Młodzi nie za szybko wchodzą do szatni pierwszej drużyny? Sam debiutowałeś mając 21 lat, a dzisiaj powiedzielibyśmy, że to dość późno.

Jestem zwolennikiem tego, by dawać szansę młodym i utalentowanym zawodnikom, ale tutaj kluczowe jest to, jak będzie poprowadzony ten piłkarz już po debiucie. On na treningach powinien pracować jeszcze ciężej, powinien dostać po kostce też. Absolutnie nie należy go trzymać w tym ciepłym chowie, ale mieć nadzór nad jego zachowaniem, by szybko nie zatracił tego, co otrzymał i zbudował. Najlepiej odciąć tych młodych na początku od wywiadów, od czytania mediów. Ja sobie zrobiłem taką krzywdę, że po każdym meczu sprawdzałem oceny dziennikarzy i tak się 
nakręcałem, że później zrobiłem sobie detoks od gazet na kilka lat.

Media społecznościowe tego nie ułatwiają. Ich partnerki często też prowadzą swoje profile, w których uchylają prywatne życie piłkarza.

Trudno jest powiedzieć im, że mają nie funkcjonować w mediach społecznościowych, bo mam dzieciaki, więc wiem, jak to wygląda. Trudne jest wzbudzenie w młodych chłopakach dojrzałego spojrzenia na okoliczności mediów społecznościowych kreowanych przez nich oraz przez ich partnerki. To już wkraczanie w ich życie, ale zdefiniować to możemy i uważam, że to jest zagrożenie dla młodego piłkarza. Partnerka może być w takim momencie albo całym złem, albo całym dobrem.

Kto tobie pomagał wejść do szatni Amiki Wronki?

Myślę, że trener Skorża, bo przyszedł wtedy razem z nami. On był takim liderem, za którym podążali młodzi zawodnicy, którzy wtedy zdobywali z nim chociażby mistrzostwo Polski do lat 19. To był wtedy też ewenement, bo trener był młodszy od Kryszałowicza, czy Dembińskiego i musiał ogarnąć tak mocne charaktery w szatni.

A obecny sukces Macieja Skorży to jego charakter i podejście do zawodników, czy warsztat trenerski?

On od zawsze chciał być trenerem. Nie miał doświadczenia boiskowego, nie chciał być piłkarzem, tak jak większość szkoleniowców. Maciej Skorża odjechał reszcie na rynku trenerskim, bo od początku był skupiony na tej robocie. Bardzo charakterny, merytoryczny człowiek. Brakowało czasem tego ciepła od niego, ale nikt nie jest też idealny.

Była taka szansa, żebyś w ogóle nie trafił do Lecha w momencie tej słynnej fuzji?

Nie, od razu były komunikaty zakulisowe, że jestem na liście chłopaków, którzy do Lecha na pewno trafią.

Wtedy też zostałeś prawym obrońcą, zgadza się?

Już na pierwszym treningu w 2006 roku trafiłem do grupy tego "szrotu", który miał iść do rezerw. W dodatku ustawiony właśnie na prawej obronie i ja nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem prawym pomocnikiem, który przegrał rywalizację o skład i to byłem w stanie jeszcze zrozumieć, ale wiedziałem, że będą kłopoty. Pół roku później to już chciałem odchodzić z klubu, ale menadżer mnie przekonał, by zostać, bo "tutaj tworzy się duży klub". Kuriozalna sytuacja nastąpiła, gdy trzeba było coś ze mną zrobić, a trener Smuda najchętniej wymieniłby wtedy całą szatnię.

W jednym ze sparingów zagrałem na prawej obronie, bo zrobiła się luka po odejściu "Wasyla" do Anderlechtu. W polu karnym wyprzedziłem przeciwnika, wybijając piłkę głową i to było takie typowe zachowanie pomocnika w defensywie. Nagle trener Smuda rzucił: "Fantastycznie! Tu wyprzedziłeś super, będziesz super prawym obrońcą". Tak został odkryty mój potencjał na tej pozycji.

Niestety, ofensywnie to ja pograłem dopiero u trenera Zielińskiego. Trzy lata u Smudy to wegetowałem, leczyłem kontuzje. Grałem uwsteczniony bez możliwości podłączenia się w ofensywie. Musiałem uczyć się nowych zachowań, schematów gry w obronie. Powiem Ci szczerze, że to był czas stracony akurat w Lechu.

Dało się wycisnąć więcej z tamtego Lecha z Franciszkiem Smudą na ławce? Jego styl w XXI wieku był już trochę archaiczny.

Archaizm był wszechobecny. To nie był trener na Ligę Mistrzów, którą osiągał z Widzewem w 96. roku. W Lechu był dekadę później, a jego metodyka się nie zmieniła przez 10 lat. Jak się nie rozwijasz, to stoisz w miejscu, a jak stoisz w miejscu, to się cofasz. Była oczywiście ta radosna gra w piłkę, ale w taki sposób, to mogłeś pograć w Lidze Europy, gdzie nie oczekiwało się tak wiele, a nie o mistrzostwo Polski w 2009 roku. Zdecydowanie za mało wycisnęliśmy z tamtego okresu.

Wiemy, że trener potrafił być dość impulsywny. Jak zareagował po tej wpadce z Udinese?

Zachował klasę w tej sytuacji i nie zrobił ze mnie kozła ofiarnego, choć wiadomo, że w jego oczach to już byłem skreślony po takiej akcji. Zresztą, ja miałem dość niskie notowania u niego.

Marcin Kikut (L) w meczu Ligi Europy z Red Bullem Salzburg / fot. PAP/Adam Ciereszko
Marcin Kikut (L) w meczu Ligi Europy z Red Bullem Salzburg / fot. PAP/Adam Ciereszko

Środowisko kibicowskie jednak zawiodłeś bardziej. Faktycznie bałeś się wyjść na zakupy po tamtym spotkaniu?

Tak, miałem takie odczucia trochę.

Ale doszło do nieprzyjemnych sytuacji z udziałem kibiców?

Nie, ale czułem na sobie wzrok ludzi. To unikatowe miasto, w którym ekspedientka w sklepie rozpoznaje zawodników. Gdziekolwiek się nie obejrzysz, jesteś w środowisku kibicowskim, więc to było bardzo trudne.

Dzisiaj szybciej oberwałbyś obelgą w internecie, niż prosto w twarz.

Życie w sieci, prawda? To jest przykre niestety. Wiadomo, że ta krytyka na żywo jest łagodniejsza. Stoisz z kibicem, który jest wkurzony po meczu, ale czuje do Ciebie respekt i możecie swobodniej wymienić między sobą uwagi i takie skracanie dystansu buduje bardziej pozytywny obraz tych sytuacji.

Jak wygląda dzisiaj prowadzenie hotelu w Sarbinowie, mieszkając na co dzień w Poznaniu? Dajesz radę wykonywać swoją pracę zdalnie?

Jestem co tydzień nad morzem, ale musimy mieć wtedy świadomość, że spada produktywność, gdy mnie tam nie ma. W każdym detalu praca przyspiesza o 30-40 proc., gdy jesteś na miejscu. Trochę nie lubię tej metody i jest staromodna, ale wynika to z tego, że ja zaglądałem wszędzie. Prowadzę biznes, który wyznaje najgorszą z trzech dźwigni, do których należą technologie, zasoby finansowe oraz ludzie. Ja to robię z ludźmi dla ludzi, więc to jest absolutny kosmos, by to poukładać. 

Trudniej jest zarządzać szatnią piłkarską, czy pracownikami w firmie?

Wyrażam wielki szacunek dla trenerów i włodarzy klubów. Zarządzanie szatnią jest dwa razy trudniejsze. Tam jest nieprawdopodobny poziom dopaminy, testosteronu, kortyzolu i najgorsze, co może być w piłce oraz biznesie - wysokie ego. W firmie mamy strukturę. Dużo mechanizmów twardych, delegowanie zadań, excele. W hotelarstwie też zdarza się folklor, ale mimo wszystko ilość zaskoczeń jest znacznie mniejsza niż w szatni piłkarskiej. Ze wszystkimi swoimi pracownikami obcuje i staram się narzędziami miękkimi budować ich pozycję. Nie wchodzę w ich kompetencje decyzyjne, chociaż czasem wspólnie porozmawiamy np. nad wystrojem.

Zaskakujące jest twoje pojęcie na wielu płaszczyznach tej pracy. Wspominałeś już w jednym z wywiadów, że nawet w gastronomii potrafisz się swobodnie poruszać.

W gastronomii łyknąłem dużo doświadczenia i jest to dzisiaj naprawdę spore wyzwanie. Natomiast pomagają zasoby piłkarskie, tendencja do zdrowego odżywiania, co ma wpływ także na kreowanie tej restauracji. Oczywiście ja nie zaglądam kucharzom "do gara". Opieramy się na prowadzonych statystykach, ale w połączeniu z moim smakiem i nabranym doświadczeniem to tworzy pewien kompakt.

Ja jestem typem samouczka. Ścieżka kształtowania i rozwoju w formie praktycznej była mi pisana po prostu. Oczywiście na bieżąco starałem się też nadrabiać teorię, także poprzez indywidualną naukę i siłę swojego charakteru. Natomiast nie polecam nikomu wchodzić w biznes bez przygotowania, tylko dlatego, że są na to pieniądze.

Czujesz się dzisiaj bezpieczny biznesowo?

Nie czuję się bezpiecznie, ale pewnie. Wyzwania wciąż się pojawiają, ale są już dla mnie dość gładkie po tym, co już przeżyłem.

Jakub Kowalski, dziennikarz WP Sportowe Fakty

Komentarze (4)
avatar
Natural Born Leader
13.04.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To ten co pokonał piłkarską ułomność podpisując się pod cudzymi biznesami gdzie długi spłaca do dziś?
Można mu wierzyć? 
avatar
panzerdark
13.04.2025
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
kikut.... Dwa mecze w reprezentacji.... Normalnie legenda! 
avatar
met011
13.04.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Marcin, brawo ogladalem wywiad , zycie pilkarza po karierze, naprawde nie jest latwe jesli sie nie jest top jak Lewandowski, gdzie bieda nie zajrzy. Czlowiek zaczyna od nowa gdzie koledzy maja Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści