Był kozłem ofiarnym. Polak we Włoszech odnalazł swoje miejsce

Getty Images / Grzegorz Wajda/SOPA Images/LightRocket / Na zdjęciu: Łukasz Skorupski
Getty Images / Grzegorz Wajda/SOPA Images/LightRocket / Na zdjęciu: Łukasz Skorupski

Początki Łukasza Skorupskiego we Włoszech nie były łatwe. W Rzymie po błędzie stał się kozłem ofiarnym. Bologna stała się jednak jego miejscem na ziemi. Polak jest jednym z najlepszych obcokrajowców w historii klubu.

Autor: Tomasz Lipiński - "Piłka Nożna"

Kiedy wyjeżdżał z Ekstraklasy, po 56 meczach, większość pytała: z czym do gości. Był zdolny i w wieku 22 lat, ale wydawał się tak bardzo lokalny, że trudno było sobie wyobrazić, że odnajdzie się, a co dopiero odniesie sukces poza śląską kolebką. Zwłaszcza w Rzymie, gdzie polecił go Zbigniew Boniek.

Hartowanie

Po raz ostatni zobaczyliśmy go w barwach Górnika Zabrze 2 czerwca 2013 roku. Z Lechią w Gdańsku zachował czyste konto i siłą rzeczy miał udział w wygranej 2:0. Był najmłodszy w drużynie i z jego dawnych kompanów do dziś na jako takim poziomie utrzymuje się tylko o rok starszy Paweł Olkowski, ale nikt nie zrobił takiej kariery jak on. Mógłby stanąć z nim w szranki co najwyżej Krzysztof Mączyński, który dostawał kolorów ubrany w koszulkę reprezentacji. Łukasz Skorupski dokonał czegoś, w co wierzyło niewielu i na krótko przed 34. urodzinami (5 maja) ciągle nie powiedział ostatniego słowa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wybił piłkę na "uwolnienie". W taki sposób... zdobył gola!

Początki były trudne, sprawdzające siłę charakteru albo go hartujące. Wypłynął przecież na szeroki przestwór rzymskiego oceanu i o mało nie utonął. Debiutował jak większość w niepoważnie traktowanej wczesnej fazie Pucharu Włoch, a w Serie A w samej końcówce sezonu, choć z przeciwnikiem dużego kalibru, jakim był i jest Juventus.

Niewiele zresztą brakowało, by zachował czyste konto, ale w doliczonym czasie gry ustrzelił go Pablo Osvaldo. Na jeszcze trudniejszą próbę został wystawiony na początku sezonu 2014-15 w Lidze Mistrzów. Na wyjeździe z Manchesterem City po czterech minutach pokonał go z rzutu karnego Sergio Aguero, ale po remisie 1:1 zbierał zasłużone pochwały. Przyczepić się nie było do czego po porażce 0:2 w Monachium z Bayernem.

A zatem z rywalizacji w najważniejszym z pucharów wyszedł obronną ręką, inaczej niż Roma, która spadła do Ligi Europy i właśnie tam Skorupski został przyłapany na niewybaczalnym błędzie. W 1/8 z Fiorentiną ratując przed rzutem rożnym sprezentował piłkę Marcosowi Alonso, któremu pozostało trafić do pustej bramki. To był gol na 0:2, skończyło się 0:3. Został kozłem ofiarnym, kibice domagali się bramkarza o uznanym nazwisku i niepodważalnych umiejętnościach i wkrótce zostali zadowoleni transferami Wojciecha Szczęsnego i Alissona Beckera. Skorupskiego oglądali jeszcze tylko 3 razy. Drugi i trzeci po powrocie z wypożyczenia
.

Zapuszczanie korzeni

W Empoli FC dostał wszystko to, na co nie mógł liczyć w Romie: zaufanie, regularne występy, prawo do pomyłki (choć taka jak z Fiorentiną chyba już nigdy mu się nie zdarzyła), spokój. Pracował uczciwie na nazwisko, przedłużył kontrakt z Romą, oddalił wizję powrotu z podkulonym ogonem do Ekstraklasy, bo zapuszczał korzenie w Italii. Od 2018 roku jego ziemią stała się Bologna FC, która przesadziła go za 5 milionów euro.

7 lat temu była synonimem przeciętności. Za mocna, żeby spaść, za słaba, żeby wskoczyć do pierwszej dziesiątki. O europejskich pucharach nikt nie śmiał marzyć. Wydawało się, że klub idealnie skrojony na wymiar Polaka, który również w powszechnej opinii reprezentował klasę średnią.

Na początku był przede wszystkim prawie zawsze obecny. W pierwszych dwóch sezonach wpuścił swojego zmiennika tylko na jeden mecz ligowy. Jedynej poważnej kontuzji doznał w trzecim, co wpłynęło na gorszą frekwencję. Od czwartego poprawiał statystykę czystych kont. W poprzednim ustanowił indywidualny rekord na 13 meczach.

To zbiegło się z rekordowym sezonem całej drużyny. Wreszcie nastał czas, kiedy na Bolognę patrzyło się z zainteresowaniem, z przezroczystej i bez smaku jak woda zamieniła się w niezłej klasy wino. Sięgnęła Ligi Mistrzów, tym samym prosta jak drut kariera Skorupskiego skręciła w atrakcyjne rejony. Czekały go powrót do najważniejszych klubowych rozgrywek i po Euro 2024 rola numeru 1 w drużynie narodowej.

Rotowanie

Przywitał się z Ligą Mistrzów obronionym rzutem karnym z Szachtarem Donieck. Jego jedenastym na włoskiej ziemi. W Serie A zatrzymał między innymi Driesa Mertensa z Napoli, Lautaro Martineza z Interu, Zlatana Ibrahimovicia z Milanu, Ciro Immobile z Lazio, Arkadiusza Milika (ze słynnym naskokiem) z Juventusu i Oliviera Giroud, dla którego był do pierwszy i ostatni rzut karny nie wykorzystany w Serie A.

Tylko jego interwencjom Bologna zawdzięczała punkt w Lizbonie z Benficą. Pisanie o nim w kółko San Łukasz stało się nudne, dziennikarze musieli bardziej wysilić wyobraźnię, żeby docenić jego klasę. Jednocześnie nie bronił tak dużo, jak wcześniej. Trener Vincenzo Italiano włączył do częstszej rotacji Federico Ravaglię, wychowanka klubu. Sam fakt, że nikt nie domagał się większej liczby występów młodszego o 8 lat Włocha, a jednocześnie z racji urodzenia ulubieńca trybun świadczył o tym, jaką markę wyrobił sobie Skorupski. Jego pierwsze miejsce w hierarchii pozostało niezagrożone. Przez te lata spędzone w jednym klubie zawsze był o krok przed nim, bez względu na to, czy Bologna walczyła o utrzymanie, czy rywalizowała w Lidze Mistrzów.

W tym sezonie przekroczył 300 meczów w Serie A. To prawie 6 razy więcej niż w Ekstraklasie. Pobił Szczęsnego, podgonił Piotr Zielińskiego. 7 tłustych lat w Bolonii dało mu 31. miejsce na liście piłkarzy z największą liczbą występów, ale z cudzoziemców więcej grał tylko jeden: Duńczyk Axel Pilmark w latach 50. XX wieku. Ominęły go sukcesy, które Bologna odnosiła głównie przed II wojną światową, a później od czasu do czasu czymś pozytywnie zaskoczyła: jak siódmym i ostatnim scudetto w 1964 roku czy dwukrotnym zdobyciem Pucharu Włoch.

Pokazanie

I teraz nadarzyła się okazja na nawiązanie do tamtych wydarzeń. O mistrzostwie nikt nie pomyślał, ale puchar rozgrzał emocje. W 1974 roku w finale pokonała Palermo po dramatycznym meczu, w którym doprowadziła do wyrównania w 90 minucie i po rzutach karnych zakończonych wynikiem 4:3. Bohaterem został nieżyjący już Sergio Buso, który obronił dwie jedenastki.

Bologna anno domini 2025 znalazła się o krok od finału. Wyeliminowała Monzę i Atalantę, a w pierwszym półfinale okazała się na tyle lepsza od Empoli, że rewanż 24 kwietnia na własnym stadionie będzie tylko formalnością. A później Inter lub Milan, kto by to nie był, to w majowym meczu drużyna Italiano nie będzie faworytem. To zresztą trener, który grał w trzech finałach z Fiorentiną i każdy z nich przegrał.

Jednak bez względu na przebieg i wynik meczu ten finał na Stadio Olimpico będzie miał niemal symboliczne znaczenie dla Skorupskiego. Wróci na stadion, na którym po raz pierwszy pokazał się we Włoszech i na którym następnie został pogrzebany żywcem, by pokazać niewierzącym w niego rzymianom, że można w życiu wejść wysoko, zbaczając z głównego szlaku.

Zresztą Bologna przestała być uważana za piłkarską prowincję, tak jak Skorupski za bramkarza, jakich wielu. Dlatego pozostanie w niej na kolejny sezon, po wypełnieniu warunków starego kontraktu (rozegranie minimum 23 meczów w Serie A), to nie jest zwykły obowiązek czy nagroda pocieszenia dla zasłużonego bramkarza, ale wyzwanie z pytaniem: co by tu jeszcze zrobić więcej, co by tu jeszcze?

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści