Podobno jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Legia Warszawa w czwartek wygrała na wyjeździe z Chelsea, więc w teorii powinna w poniedziałek łatwo poradzić sobie z walczącą o utrzymanie Lechią Gdańsk.
Mówimy jednak o polskiej lidze, gdzie już nie raz przekonaliśmy, że możliwe jest absolutnie wszystko, co pokazał m.in. rozegrany nieco wcześniej mecz Jagiellonii Białystok z Zagłębiem Lubin (1:3).
I w stolicy też bardzo długo pachniało niespodzianką, a w pewnym momencie nawet sensacją. Trener John Carver zapowiadał, że jego zespół nie przestraszy się Legii i faktycznie tak było. To było bardzo wyrównane spotkanie, w którym decydowały detale.
Dość niespodziewanie to Lechia jako pierwsza cieszyła się z gola. W 30. minucie pięknym strzałem z rzutu wolnego popisał się Rifet Kapić i było 0:1. Goście mieli jeszcze parę doskonałych okazji do wyjścia z kontrą, lecz podejmowali złe, a niekiedy wręcz beznadziejne wybory. W efekcie zamiast 0:2 zrobiło się 1:1. W ostatniej akcji pierwszej połowy Luquinhas dobił strzał w poprzeczkę Ilji Szkurina. To było jedyne celne uderzenie Legii w pierwszej części spotkania.
Po przerwie w tej statystyce wiele się nie poprawiło, natomiast trzeba przyznać Legii, że grała do końca. Dosłownie. W piątej minucie doliczonego czasu zwycięstwo gospodarzom zapewnił Jan Ziółkowski.
ZOBACZ WIDEO: Stadiony świata. Na tego gola można patrzeć i patrzeć
W tamtej sytuacji akurat Kapić przysnął. Skupił się na machaniu rękami z pretensjami do kolegów z zespołu i przez to uciekł mu Luquinhas.
Druga połowa to już zupełnie inna para kaloszy. Legia od 46. minuty rzuciła się rywalowi do gardła i - co istotne - zaczęły pojawiać się sytuacje. Najlepszą miał Ilja Szkurin, ale nie wykorzystał rzutu karnego. Strzelił lekko, Weirauch go wyczuł i spokojnie złapał piłkę. Legioniści mieli dużo więcej z gry po przerwie, napędzali się kolejnymi akcjami, jednak nie potrafili trafić w prostokąt.
Lechia ograniczyła się do kontrataków, ale - podobnie jak w pierwszej połowie - decyzyjność pod bramką przeciwnika stała na marnym poziomie.
A kiedy już wszystko zagrało w doliczonym czasie (cudowne prostopadłe podanie Kapicia), to Tomas Bobcek fatalnie przyjmował piłkę w polu karnym. Zdołał z tego oddać strzał, ale świetnym refleksem błysnął Kacper Tobiasz i trzeba powiedzieć, że uratował Legię. Zwłaszcza, że chwilę później legioniści wywalczyli rzut rożny, Ziółkowski wygrał walkę w powietrzu i sprawił, że kibice w Warszawie wreszcie mogli się uśmiechnąć, bo do tego momentu słyszeliśmy raczej tylko jęki niezadowolenia.
Legia Warszawa - Lechia Gdańsk 2:1 (1:1)
0:1 Rifet Kapić 30'
1:1 Luquinhas 45+2'
2:1 Jan Ziółkowski 90+5'
Składy:
Legia: Kacper Tobiasz - Patryk Kun, Jan Ziółkowski, Steve Kapuadi, Ruben Vinagre - Kacper Chodyna (82' Wahan Biczachczjan), Claude Goncalves (82' Mateusz Szczepaniak), Maximillian Oyedele, Ryoya Morishita, Luquinhas (70' Wojciech Urbański) - Ilja Szkurin (70' Tomas Pekhart).
Lechia: Szymon Weirauch - Dominik Piła, Bujar Pllana, Elias Olsson, Miłosz Kałahur - Camilo Mena, Rifet Kapić, Iwan Żelizko, Bohdan Wjunnyk, Maksym Chłań (56' Anton Carenko) - Tomas Bobcek (90+3' Tomasz Neugebauer).
Żółte kartki: Oyedele (Legia) oraz Chłań, Olsson (Lechia).
Sędzia: Patryk Gryckiewicz (Toruń).