"Było jak na pogrzebie". Pogoń Szczecin wraca w miejsce koszmaru

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki

- Przez rok nie obejrzałem nawet goli z tego meczu - wyznał Kamil Grosicki, ale tak jakby mówiło to tysiące szczecinian. Z trudem wracają myślami do hańbiącej porażki poniesionej rok temu w finale Pucharu Polski.

2 maja 2024 roku jest w historii Pogoni Szczecin dniem jednej z największych klęsk. Przegrany 1:2 finał Pucharu Polski z pierwszoligową Wisłą Kraków boli podwójnie. Po pierwsze dlatego, że Pogoń zagrała w nim obrzydliwie, a po drugie dlatego, że i tak miała zwycięstwo na wyciągnięcie ręki. Zabrakło kilku sekund, ponieważ Pogoń prowadziła 1:0 jeszcze w czasie doliczonym do drugiej połowy.

Kamery w telefonach były wymierzone w boisko, piłkarze rezerwowi gotowali się do wbiegnięcia na nie. Wystarczyło wybronić jeszcze jeden rzut wolny. Ale piłka zamiast wypaść z pola karnego, wpadła do bramki Pogoni. Później Wisła dołożyła piłkarzom Pogoni gola na 2:1 w dogrywce.

- Spiep******** ten finał - tyle wydobył z siebie na konferencji prasowej trener Jens Gustafsson, którego projekt w Pogoni dobiegał końca.

ZOBACZ WIDEO: Absurdalna sytuacja w amatorskiej lidze. Najbardziej groteskowe pudło roku

Zdobycie Pucharu Polski, pierwszego trofeum w historii piłkarskiej Pogoni, miało być historycznym wydarzeniem nie tylko dla klubu, ale generalnie dla polskiego Szczecina. Pogoń powstała w 1948 roku w mieście, którego przed II wojną światową nie było na mapie Polski. Choć w klasyfikacji wszech czasów ekstraklasy jest siódma, to nigdy nie zdobyła żadnego pucharu.

W drodze do finału Pogoń pokonała w dramatycznych dogrywkach Lecha Poznań i Jagiellonię Białystok. W decydującym o końcowym zwycięstwie meczu trafiła na pierwszoligowca, więc okoliczności do świętowania były wymarzone. Drużyna była tak pewna siebie, że Fredrik Ulvestad dotknął Pucharu Polski w drodze z szatni na boisko. Zgodnie z piłkarskim przesądem, jest to absolutnie zabronione.

- Pojechaliśmy po puchar, a nie na finał - mówili piłkarze, którzy miesiącami tłumaczyli się kibicom za klęskę z 2 maja. Po powrocie do Szczecina, ich boisko zostało obrzucone pieluszkami, a na trybunie pojawiło się krótkie, dosadne hasło "Wstyd, k****".

- Wiemy, w którym dniu przegraliśmy sezon. Do teraz nie mogę poradzić sobie z porażką w finale pucharu. Wie o tym moja rodzina i przyjaciele. Miałem już dobre i złe momenty w karierze, ale w wieku 35 lat przeżyłem przegraną, która kosztuje mnie szczególnie dużo. Klimat był jak na pogrzebie - mówi Kamil Grosicki.

Kapitan Grosicki to w zasadzie jedyna z kluczowych postaci, które pozostały w Pogoni przez rok. Porażka z Wisłą rozpoczęła lawinę zmian, która porwała prezesa Jarosława Mroczka, dyrektora sportowego Dariusza Adamczuka i trenera Gustafssona. Szacowana na 12 milionów złotych dziura w budżecie zwiększyła zadłużenie klubu, co w 2025 roku zakończyło się jego dwukrotną sprzedażą.

I już po tych zmianach Pogoń zagra ponownie w finale Pucharu Polski. W piątek o godzinie 16 rozpocznie mecz przeciwko Legii Warszawa. - Hotel będzie inny niż rok temu - mówi krótko trener Robert Kolendowicz, który chce uniknąć skojarzeń z poprzednim finałem. Inna będzie też szatnia, ponieważ Pogoń jest formalnym gospodarzem.

- Cały czas czuję ból. Teraz on jest już inny, ponieważ mam kolejną szansę zagrać w finale. Powtarzam to, że w życiu czasami coś musi się wydarzyć, żeby później ono oddało. Wierzę, że zebrane rok temu doświadczenie zaprocentuje - dodaje Grosicki.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści