Z powodu urazu mięśnia półścięgnistego lewego uda Robert Lewandowski miał pauzować co najmniej trzy tygodnie. Tyle w najbardziej optymistycznym wariancie zajmuje pełna regeneracja uszkodzonej tkanki tego mięśnia. Tymczasem 36-latek treningi wznowił już dwa tygodnie po doznaniu kontuzji, a dwa dni później zagrał w rewanżowym meczu 1/2 finału Ligi Mistrzów z Interem Mediolan (3:4). Jak się okazało, lepiej byłoby, gdyby na boisku się nie pojawił...
"Lewy" ma opinię piłkarza, który przeczy prawom natury, o czym świadczy m.in. to, że jako 36-latek jest najskuteczniejszym zawodnikiem w Europie. Inni wielcy napastnicy w tym wieku byli na emeryturze, na peryferiach wielkiego futbolu albo odcinali kupony. Więcej TUTAJ. Jest fizycznym fenomenem, ale to nie efekt działania sił nadprzyrodzonych, tylko ciężkiej, ogólnorozwojowej pracy od najmłodszych lat i długiego życia w kieracie, w którym - jak przyznał znający ich obu Wojciech Szczęsny - jest wytrwalszy nawet od Cristiano Ronaldo.
ZOBACZ WIDEO: Tego się nie spodziewałeś. Tak wygląda luksusowy autokar Manchesteru City
Tak samo jego szybki powrót to nie cud. Kapitan reprezentacji Polski to nie Andriej "Jagan" Trubow ze szpiegowskiego uniwersum stworzonego przez Vincenta Severskiego. To, że był do dyspozycji Hansiego Flicka na mecz w Mediolanie, nie oznaczało, że jest w pełni zdrowy. Z medycznego punktu widzenia było niemożliwe, by był gotowy na sto procent.
I niestety, było to widać gołym okiem. W zasadzie to Flick może żałować, że wpuścił go na boisko. Piłkarze Interu i Barcelony zaprosili kibiców na przejażdżkę rollercoasterem - i to takim z Energylandii, a nie objazdowego wesołego miasteczka - ale Lewandowski w wagoniku wyglądał jak pasażer na gapę.
Z jednej strony, postawa Lewandowskiego może zasługiwać na pochwałę. Zaryzykował zdrowiem, by ewentualnie pomóc drużynie w potrzebie. Z drugiej, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane...
"Lewy" zameldował się na boisku w 90. minucie, niedługo po tym, jak Raphinha przypieczętował szaleńczą pogoń Barcy i dał gościom prowadzenie 3:2. To była zmiana obliczona na kradzież czasu przy korzystnym wyniku i zablokowanie obrońców Interu. Flick liczył na to, że ci skupią się na Lewandowskim i nie rzucą się na pomoc kolegom pod bramką Szczęsnego.
Simone Inzaghi i jego piłkarze nic z obecności Lewandowskiego sobie jednak nie zrobili. "Lewy" nie zdążył mieć piłki przy nodze, a było 3:3. 103 sekundy po wejściu Polaka na boisku wyrównującego gola (z otwartej gry!) strzelił Francesco Acerbi, czyli środkowy obrońca. W zamyśle Flicka powinien być zajęty Lewandowskim, tymczasem sam wszedł w rolę "9".
Przebiegły plan Flicka okazał się totalnym niewypałem. Efekt był taki, że w decydującym momencie dwumeczu, gdy Barcelona potrzebowała goli, grała jak w dziesięciu na jedenastu. Niegotowy do gry na sto procent Lewandowski był ciężarem dla drużyny. Biegał w jednym, umiarkowanym tempie. Nie miał z czego "depnąć".
Zdarzyła się nawet akcja, za którą nie był w stanie podążyć i kiedy Raphinha i Yamal sunęli na bramkę Yanna Sommera, "Lewy" został kilkadziesiąt metrów za nimi jak defensywny pomocnik na asekurację. W pełni zdrowy Lewandowski nigdy by się tak nie zachował.
Między golami Acerbiego i Davide Frattesiego, który dał prowadzenie Interowi, "Lewy" nie dotknął piłki w polu karnym. Potem miał jedną okazję, ale głową uderzył nad bramką gospodarzy. W ogóle, na 14 kontaktów z piłką, jakie miał przez ponad pół godziny gry, tylko pięć miało miejsce w polu karnym Interu, a raptem jedno w tzw. "świetle bramki".
Cztery z tych pięciu było "główkami", a tylko raz dotknął piłkę nogą w "16" rywali, gdy dopadł do bezpańskiej piłki po stałym fragmencie gry. To tyleż uwaga go obsługujących (ignorujący?) go kolegów, co do niego samego - nie potrafił znaleźć sobie miejsca przed bramką Interu, wygrać walki o pozycję.
Lewandowski nie pomógł Barcelonie, a wręcz przeciwnie. Fakty są takie, że pojawił się na boisku przy wyniku 3:2, gdy Duma Katalonii była już jedną nogą w finale. Chwilę później zrobiło się 3:4, a "Lewy" nie zrobił nic, by temu zapobiec. Flick zrobił mu krzywdę, prawdopodobnie za jego zgodą.
Ambicja, która przez całą karierę była jego głównym paliwem, tym razem mu zaszkodziła. Powrót na boisko był przedwczesny, a symboliczny występ z 4-5 planowanych przez Flicka minut przedłużył się do ponad 30 pod wielką presją, co może mieć poważne konsekwencje. Więcej TUTAJ.
A już za pięć dni El Clasico. W Mediolanie Lewandowski zaprezentował się tak, że Ferran Torres może się szykować do gry przeciwko Realowi od pierwszej minuty. O ile w ogóle "Lewy" będzie w stanie zagrać przeciwko Królewskim. Czas działa na jego korzyść, ale kolejny taki występ jak w Mediolanie będzie torturą dla niego, drużyny i dla kibiców.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Swoje typy znajdziesz w Panelu Kibica