Finał przegranych. "Trudno mówić o uratowaniu sezonu"

Getty Images / Getty Images / Na zdjęciu: Ange Postecoglou i Ruben Amorim
Getty Images / Getty Images / Na zdjęciu: Ange Postecoglou i Ruben Amorim

- Powiedzieć, że są to dwa największe rozczarowania w Premier League, to jak nic nie powiedzieć - mówi Rafał Nahorny. Jedno z tych rozczarowań ostatecznie zakończy jednak sezon z trofeum. Gra toczy się też jednak o znacznie wyższą stawkę.

Odpowiednio 16. i 17. miejsce w tabeli Premier League zajmują finaliści tegorocznej Ligi Europy - Manchester United oraz Tottenham. Obie drużyny w sumie zdobyły mniej punktów, aniżeli mistrzowski Liverpool. Co więcej, United, po 37 meczach sezonu, ma ujemny bilans bramkowy i to sięgający liczby -12. Tottenham z kolei niby ma tu 2 na plusie, jednak 61 straconych goli też chluby nie przynosi.

O tym, jak paskudny to sezon w wykonaniu obu zespołów można by napisać osobny tekst. A nawet dwa. Już wkrótce jednak jedna z drużyn będzie miała swój moment radości. Któraś z nich musi bowiem w środowy sezon sięgnąć po puchar Ligi Europy.

- Są to zespoły z angielskiego "Big six", którym jednak w tym sezonie bardzo daleko do "top six". Co więcej, nie muszą one drżeć o utrzymanie w lidze tylko dlatego, że grają w niej w tym sezonie najsłabsi beniaminkowie od lat. W Anglii mówi się, że aby być bezpiecznym w tabeli, należy zdobyć 40 punktów. No to na ten moment, na kolejkę przed końcem, żaden z zespołów tyle nie ma - podkreśla w rozmowie z WP SportoweFakty komentator Canal+, Rafał Nahorny.

- Powiedzieć, że są to dwa największe rozczarowania w Premier League, to jak nic nie powiedzieć. Czy jednak triumf w Lidze Europy coś zmieni? Myślę, że odrobinę. Przede wszystkim zwycięzca będzie mógł cieszyć się z gry w Lidze Mistrzów przyszłym sezonie, a już są obliczenia, że gra w Lidze Mistrzów, a brak pucharów to różnica nawet 100 milionów funtów w budżecie. Gra zatem toczy się o ogromne pieniądze - dodaje nasz rozmówca.

Londyński szpital 

Ten finał wymyka się wszelkim normom. Trudno bowiem znaleźć inny finał europejskich rozgrywek, w którym grałyby dwa zespoły sklasyfikowane równie nisko w rodzimych ligach.

Zresztą nawet ostatnia forma nie wskazuje, byśmy mówili o finalistach czegokolwiek. Oba zespoły z pięciu ostatnich meczów ligowych przegrały cztery, remisując po jednym. Ostatnie dwa mecze natomiast w obu przypadkach to gładkie porażki do zera.

- Zwróciłbym tu jednak uwagę na sposób przygotowania do nadchodzącego spotkania. Ange Postecoglou wszystkim czołowym zawodnikom  w ostatnim ligowym meczu z Aston Villą dał odpocząć. Natomiast Ruben Amorim uznał, że najlepszą metodą przygotowania będzie ostre przetarcie w meczu z Chelsea, w którym "Czerwone Diabły" grały w najmocniejszym składzie. I tak jak nie jestem fanem oszczędzania piłkarzy na konkretne spotkanie, tak w sytuacji, gdy długi i męczący sezon zbliża się do końca i pozostało jeden arcyważny mecz, to tutaj sposób Postecoglou może okazać się lepszy - zauważa Nahorny.

Inna sprawa, że australijski szkoleniowiec też nie za bardzo może już szastać zdrowiem swoich podopiecznych. Tottenham do nadchodzącego finału przystąpi poważnie osłabiony. Kontuzjowani są przede wszystkim kluczowi piłkarze drugiej linii czyli James Maddison i Lucas Bergvall a także Dejan Kulusevski. Po stronie United tak naprawdę z ważniejszych zawodników zabraknie jedynie Matthijsa de Ligta.

- W Tottenhamie oczywiście, nie ma kilku ważnych zawodników, ale wciąż są tacy piłkarze jak Johnson, Solanke czy zwłaszcza Son, który lubi grać w meczach o dużą stawkę - zwraca uwagę Nahorny.

- Dla Manchesteru United z kolei na pewno ważną postacią po powrocie staje się Mason Mount. Być może Bruno Fernandes będzie miał tu wsparcie w byłym piłkarzu Chelsea. To tutaj upatrywałbym nadziei dla United - dodaje.

Mount faktycznie w ostatnich tygodniach daje sygnały, że być może wydane na niego 65 milionów euro nie było kwotą całkowicie wyrzuconą w błoto. W maju zdobył swoją drugą, trzecią i czwartą bramkę w barwach zespołu (na 44 mecze), między innymi walnie przyczyniając się do okazałej wygranej z Athletikiem Bilbao w półfinale Ligi Europy.

- Czekałem aż za długo na taki wieczór. Robiłem swoje, ciężko pracowałem na treningach każdego dnia i starałem się myśleć pozytywnie. Gdy dostawałem szansę, to próbowałem mieć wpływ na grę zespołu – przyznawał sam piłkarz po zakończeniu spotkania.

Otarcie łez

Oczywiście pozostaje najpopularniejsze pytanie - kto w meczu dwójki przegranych będzie uchodził za faworyta? Fani Manchesteru mogą szukać nadziei choćby w efektownie wygranym półfinale, w którym ich zespół rozbił Athletic Bilbao aż 7:1 w dwumeczu.

- Manchester United to zespół, który w tym sezonie za występy w Europie można tylko i wyłącznie chwalić. To też jedyna drużyna we wszystkich europejskich pucharach, która nie przegrała ani jednego spotkania, a też nie miała łatwych rywali w fazie pucharowej. Trudno jednak oddzielać przygodę w europejskich pucharach od tego, co dzieje się w Premier League czy w krajowych pucharach, bo tam Amorim i jego piłkarze zawiedli kompletnie. Jest nawet taka statystyka, że od połowy listopada Manchester zdobył 24 punkty w 26 meczach ligowych. To nawet nie jest 1 punkt na mecz - przypomina Rafał Nahorny.

- Osobiście wydaje mi się, że to Tottenham będzie faworytem w tym spotkaniu. Chociażby przez wzgląd na to, że te zespoły grały już ze sobą w tym sezonie trzykrotnie i za każdym razem wygrywał Tottenham, z czego raz na Old Trafford aż 3:0. Wiadomo, że mecz w Bilbao to będzie zupełnie inna historia, ale z czegoś trzeba czerpać, wyciągać wnioski.

- Obaj menadżerowie podkreślają jednak, że będzie to taka nagroda na otarcie łez. Trudno tu będzie mówić o uratowaniu sezonu - dodaje nasz rozmówca.

Los trenerów już znany?

Niezależnie jednak od wyniku nadchodzącego starcia, zarówno w północnym Londynie, jak i w Manchesterze, po sezonie przyjdzie czas poważnych przemyśleń. Nie może być bowiem tak, by drużyny z takimi budżetami i taką marką, szorowały po dnie tabeli.

Oczywiście, w takiej sytuacji jako pierwszy gęstniejącą atmosferę na własnej skórze odczuwają szkoleniowcy. W Manchesterze jednak sytuacja jest o tyle "komfortowa", że Ruben Amorim stosunkowo niedawno objął zespół. I choć wejście ma dalekie od ideału, to trudno spodziewać się, by ktoś po niespełna sezonie podjął decyzję o zmianie kierunku.

- Ewentualna porażka w finale nie powinna wywołać jakiejś rewolucji w Manchesterze. Chociaż, jeżeli ta porażka zostanie poniesiona w kiepskim stylu, to już się właściciel klubu może się zdenerwować - twierdzi Nahorny.

Lustrzanym odbiciem sytuacji Amorima jest natomiast sytuacja Ange Postecoglou. O ile bowiem Portugalczyka nie powinna pogrążyć nawet porażka, o tyle w przypadku Australijczyka, może okazać się tak, że nawet wygrana nie uratuje jego posady.

- Co do Postecoglou to tutaj mówi się wręcz wprost, że jeśli Tottenham nie wygra, to Australijczyk pożegna się z posadą, a jeśli Tottenham wygra, to wcale nie oznacza, że utrzyma pracę - mówi Nahorny.

Postecoglou kończy bowiem w Londynie swój drugi sezon w pracy. I tutaj trudno mówić o rozwoju. Wręcz przeciwnie. Taktyka szkoleniowca, która początkowo budziła zachwyt, z czasem stała się zmorą kibiców. O ile bowiem do pewnego momentu pomysł, by zdobyć jedną bramkę więcej, niż przeciwnik - niezależnie od ilości jego trafień - się sprawdzał, o tyle obecnie stała pozostała jedynie wysoka liczba goli po stronie rywali.

- Czasami zbytnie zaufanie do własnych metod, do własnego autorskiego pomysłu, powoduje kłopoty. W ubiegłym sezonie wszyscy to chwalili, mówiło się o Angeballu, że to takie piękne dla oka, nawet jeśli czasem zdarzają się porażki. Wydawało się wówczas, że ta drużyna zadomowi się w top six, a nawet awansuje do Ligi Mistrzów. Zresztą w tym sezonie wystarczy do tego być w czołowej piątce. Tymczasem Tottenham wlecze się w ogonie tabeli - zauważa Nahorny.

Nic jednak nie wskazuje na to, by urodzony w Atenach trener nagle miał zmienić swoją wizję futbolu. I o ile o skuteczności tego można dyskutować, o tyle dzięki temu kibice powinni być w środę świadkami znakomitego spektaklu.

- Bardzo bym chciał, żeby tutaj Manchester United dostosował się do taktyki, jaką znamy z wcześniejszych meczów Postecoglou, bo nie spodziewam się u niego nagłej zmiany sposobu grania. Oczekuje zatem takiego widowiska, z jakim często mamy do czynienia w meczach Premier League - podsumowuje nasz rozmówca.

Początek meczu Tottenham - Manchester United w środę, 21 maja, o godzinie 21:00.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Pokazał, ile ma koszulek Messiego. To coś więcej niż kolekcja

Komentarze (1)
avatar
Król Leer
21.05.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kane odszedł z Tottenhamu i od razu pojawiła się realna szansa na trofeum. 
Zgłoś nielegalne treści