Lech triumfuje, a Legię zżera gangrena [OPINIA]

PAP / PAP/Jakub Kaczmarczyk/GettyImages / Lech zdobył mistrzostwo, Legia poza podium
PAP / PAP/Jakub Kaczmarczyk/GettyImages / Lech zdobył mistrzostwo, Legia poza podium

Lech wygrał wyścig żółwi o mistrzostwo Polski. Nie potknął się na ostatniej prostej i za to zasługuje na pochwałę. Kibiców Kolejorza cieszyć musi też dystans, jaki dzieli ich klub od Legii. Największego rywala nowego mistrza od środka zżera gangrena.

Lechitom należą się gratulacje za tytuł, choć zrobili w tym sezonie wiele, by w nich zwątpić. Może nie w ich klasę sportową, a w to, czy mają mentalność zwycięzców. Niels Frederiksen pracuje krótko, a już osiągnął sukces i jeszcze ma szansę, by dopracować swój mistrzowski produkt.

Od zwycięzców często ciekawsi są ci, którzy pozostają w drugim planie. Przegrani. Marek Papszun jest jednocześnie wygranym i przegranym tego sezonu. Przegranym, bo przecież trafnie się mówi, że ten drugi na mecie jest pierwszym przegranym. Ale Papszun jest też wygranym. Udanie wrócił do Rakowa, pozbierał do kupy to, co się rozleciało w poprzednim sezonie. Pokazał powtarzalność, a to cechuje tylko najlepszych szkoleniowców.

Trenerowi Rakowa udało się stworzyć silny zespół, który gra w sposób twardy i nieprzyjemny dla rywala. Drużynie z Częstochowy trudno strzelić gola. Raków ma swój pomysł na grę i ma swój styl. Ale jest to styl, który - bądźmy szczerzy - nie cieszy oka, nie budzi entuzjazmu. Nie odmawiam temu pomysłowi skuteczności, bo przecież Raków był o włos od tytułu, ale przyjemności w oglądaniu takiej gry nie ma. Chylę czoła i mam wielki szacunek dla duetu Marek Papszun-Michał Świerczewski za całą wieloletnią transformację Rakowa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ to był gol! Można oglądać i oglądać

Ale mam wrażenie, że nowoczesny futbol zmierza w innym kierunku. Nie "zabijania meczów", ale w kierunku piłki radosnej, ofensywnej, otwartej, w której trenerzy nie boją się pójść na wymianę ciosów, bo wiedzą, że taki futbol ludzie chcą oglądać. Fenomen FC Barcelony nie jest przypadkiem. Inni też będą próbowali podążać w tę samą stronę. W piłce nie chodzi wyłącznie o wynik.

Futbol jest rozrywką, ma nie męczyć tylko porywać kibiców, generować emocje. Myślę, że akurat klub z Częstochowy ma potencjał finansowy i piłkarski, a z kolei trener Papszun ma potencjał intelektualny, by pchnąć swoją drużynę w kierunku bardziej "barcelońskim". Widowiskowym. Wierzę, że ten sezon był przejściowy, że musimy poczekać na nową wersję tej drużyny, na projekt Raków 2.0.

Kto jest największym przegranym sezonu w Ekstraklasie? Nad spadkowiczami pastwić się nie będę, choć przypadek Śląska Wrocław - wielkiego klubu, z dużego miasta, z dużym stadionem, z olbrzymim potencjałem kibicowskim i niemałymi pieniędzmi - zasługuje na detaliczną analizę o tym, jak można wszystko zmarnować miernym zarządzaniem.

W tym samym kontekście poświęcę kilka słów Legii. Dla mnie największym przegranym sezonu jest właśnie klub z Łazienkowskiej. Nawet nie chodzi o to, że zespół ze stolicy nie sięgnął po tytuł. Ba! W żadnym momencie sezonu 2024/25 nie był realnie nawet w grze o mistrzostwo. 16 punktów starty do mistrza dla klubu takiego jak Legia to jest przepaść.

Od wielu miesięcy było widać, że Warszawie będzie tylko jeden mistrz. Mistrz opowiadania frazesów i dyrdymałów - Goncalo Feio. Obiecywał stolicy walkę o tytuł, nawet gdy sam już w to nie wierzył. Portugalczyk kompletnie omotał kluczowych działaczy Legii. Źle to o nich świadczy. Zachodzę w głowę, w jaki sposób Dariusz Mioduski dał sobie wmówić, że o jego pieniądze lepiej zadba Feio niż Jacek Zieliński i nie potrafię dla właściciela Legii znaleźć żadnego usprawiedliwienia.

Można się nie znać na piłce, ale trzeba się znać na ludziach. Zieliński nie jest mistrzem robienia sobie dobrego PR–u. Ale ma legijne DNA, zna się na robocie i jest uczciwym człowiekiem, co w polskiej piłce nie jest wcale takie powszechne. Jego transfery wcale nie były takie nietrafione, jak próbuje to wmawiać Feio, który sam naciągnął Legię na sprowadzenie bramkarza Vladana Kovacevicia. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy.

Legia trwa z Goncalo Feio
Legia trwa z Goncalo Feio

Jakie motywacje miał Portugalczyk, by w meczu przeciwko Chelsea i przeciwko Lechowi nie wystawić Kacpra Tobiasza, wie tylko on sam. Kiedy można było w najbardziej eksponowanych spotkaniach wypromować młodego bramkarza, by za chwilę go dobrze sprzedać, trener posadził go na ławce rezerwowych.

Ilu jeszcze dyrektorów sportowych potrzebuje mieć Legia, by któryś dokonał bilansu zysków i strat kadencji Feio? Przecież rozmawiamy o kimś, kto nie zrealizował głównego celu (mistrzostwo) i rozsadza całą organizację, infekując ją wewnętrznym konfliktem. To jest gangrena, która zżera Legię od środka. Czy z poziomu zarządu tego nie widać? Czy oni widzą jakąś alternatywną rzeczywistość?

Mówimy o człowieku, który trafił do Legii z pokaźną kartoteką kłótni, skandali, aktów przemocy, z których najbardziej jest znane rzucenie kuwetą na dokumenty w głowę prezesa Motoru Lublin. Człowiek wylądował w szpitalu. A Feio w Legii...

Na Łazienkowskiej na początku udawał aniołka, ale z czasem też zaczął dawać do pieca. Pokazywał środkowe place kibicom Broendby, wyrzucił po karczemnej awanturze szefa skautów z treningu, doprowadził do zwolnienia dyrektora sportowego, który go zatrudnił, a nawet zbeształ w grudniu samego właściciela Legii. I co? I nic! Niewiarygodne...

Legia pozwoliła Portugalczykowi dalej wodzić się za nos. Kiedy w miniony czwartek ogłosiła światu, że teraz to już panuje nad trenerem i zaraz podpisze z nim nowy kontrakt, Feio pokazał działaczom to samo, co pokazywał kibicom Broendby. Sezon się skończył, a Legia nie wie, z jakim trenerem zacznie następny.

Niezależnie, od tego jak skończy się ta żałosna historia z Feio, Legia jest największym przegranym sezonu. Pod względem sportowymi, wizerunkowym i organizacyjnym. Konsekwencje tego całego całego chaosu i fermentu, jaki Feio wytwarza wewnątrz klubu, będą długofalowe. Lizanie ran przy Łazienkowskiej na pewno potrwa, gojenie potrwa jeszcze dłużej. Trzymam kciuki za Michała Żewłakowa, bo ma odwagę i potencjał by być dobrym dyrektorem. Widać, że ma też ambicje by ten gabinetowy bałagan posprzątać. Tylko czy mu dadzą to zrobić?

Żewłakow nie działa w próżni, ma wokół siebie bardzo trudny, niewdzięczny ekosystem. Z właścicielem, który od lat miota się od ściany do ściany, z wiceprezesem Marcinem Herrą, który - przy ścisłej współpracy z kluczowymi dziennikarzami - zręcznie gra z opinią publiczną w chowanego. To jest, to go nie ma.

Jest, gdy rozdają ordery, nie ma go, gdy trzeba wziąć błędy na klatę. Odpowiada i jednocześnie nie odpowiada za obszar sportowy Legii. Bardzo to wygodne.

Przegrany sezon to jest dla kibiców Legii duża przykrość. Ale sportowa porażka to i tak jest nic wobec całej reszty, jaką przegrano w tym sezonie przy Łazienkowskiej.

Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (36)
avatar
tedy00
25.05.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
tuzimek ma racje legia do rozwiązania klub bandytów i kiboli pis 
avatar
Mafiawon
25.05.2025
Zgłoś do moderacji
7
4
Odpowiedz
Czytam pierwsze dwa akapity tekstu i już wiem, że nie dam rady więcej. I od razu domyślam się, kto jest autorem. Tuzimek tak się nadaje na dziennikarza jak ja do baletu. Kompromitujesz się chło Czytaj całość
avatar
Teodor m23
25.05.2025
Zgłoś do moderacji
12
2
Odpowiedz
Cóż.....wychodzi na to, że ze świecą szukać prawdziwych piłkarskich emocji. Ale dla zasmuconych i zniechęconych mam radę - mecze Arki Gdynia. Finezja gry, wysmakowana technika, forma będąca ozn Czytaj całość
avatar
Tomasz
25.05.2025
Zgłoś do moderacji
12
5
Odpowiedz
Panowie!!
Zauważcie jedno odkąd jest war legła nie istnieje i nie będzie już mistrzem 
avatar
alex 1
25.05.2025
Zgłoś do moderacji
27
7
Odpowiedz
A kibole Legi to bandyci i bojówkarze PiS-u 
Zgłoś nielegalne treści