Oczy zwrócone na Polskę. "Najważniejszy mecz w naszej historii"

Getty Images / James Gill / Kibice opanowali Wrocław
Getty Images / James Gill / Kibice opanowali Wrocław

To nie Liga Mistrzów, ale gra i tak toczy się o dużą stawkę. Betis może sięgnąć po pierwsze europejskie trofeum w swoich dziejach. Chelsea też chce przejść do historii. Finał Ligi Konferencji w środę o 21.00 we Wrocławiu.

W tym artykule dowiesz się o:

Dzieli ich aż 27 lat. A na początku tej historii dzieliło ich też 12 tys. kilometrów.

Kiedy w 1980 r. Enzo Maresca rodził się w 20-tysięcznym Pontecagnano na południu Włoch, Manuel Pellegrini był świeżo po uzyskaniu dyplomu z inżynierii lądowej na uniwersytecie w Santiago, stolicy Chile. Gdy mały Enzo pierwszy raz wędrował z tornistrem do szkoły, Pellegrini był już po debiucie w reprezentacji narodowej. Nie wiedział jeszcze wtedy, że zagra dla Chile tylko jeden mecz.

I że międzynarodową sławę zdobędzie dopiero jako trener.

UCZEŃ KONTRA MISTRZ 

Ale, choć prowadził w przeszłości Real Madryt czy Manchester City, europejskiego pucharu jeszcze nie wygrał. Może dokonać tego w środę, kiedy to jego Betis zmierzy się z Chelsea w finale Ligi Konferencji we Wrocławiu. Żeby tego dokonać, Pellegrini musi ograć swojego ucznia. A nawet więcej - człowieka, którego namówił na zostanie trenerem.

Pierwszy raz spotkali się w 2011 r. w Maladze, gdzie Pellegrini był trenerem Mareski. A w 2018 r. chilijski trener zaprosił Włocha do swojego sztabu, gdy prowadził West Ham United. Łącznie współpracowali ze sobą cztery lata. Maresca nie ma wątpliwości - gdyby nie Pellegrini, nie szykowałby się teraz we Wrocławiu do finału europejskiego pucharu jako menedżer Chelsea.

- Gdy grałem w Maladze, pewnego dnia Pellegrini zagadnął: spróbuj kiedyś sił na ławce trenerskiej, byłbyś w tym dobry. To była zwykła pogawędka, ale właśnie wtedy zacząłem myśleć, że być może to jest moja przyszłość. Wtedy wszystko się zaczęło - mówił Maresca w wywiadzie dla "The Athletic".

- Zawdzięczam mu bardzo wiele. Nie byłoby mnie tu, gdyby nie on. Jest dla mnie jak piłkarski ojciec - stwierdził z kolei opiekun Chelsea kilka dni temu na łamach uefa.com. A Pellegrini tłumaczył: - Nieraz od razu widzisz, że twój piłkarz może być w przyszłości doskonałym trenerem. Tak było z Marescą.

Obaj urządzili więc sobie festiwal uprzejmości. W środowy wieczór tak miło już nie będzie. Bo choć w przypadku Ligi Konferencji trudno mówić o wielkim prestiżu, stawka i tak jest wysoka.

Enzo Maresca i Manuel Pellegrini w West Ham United (fot. Getty Images/PA Images/Andrew Matthews)
Enzo Maresca i Manuel Pellegrini w West Ham United (fot. Getty Images/PA Images/Andrew Matthews)

NAPISZĄ HISTORIĘ

Obie drużyny mają z Polski dobre wspomnienia – Betis w drodze do finału wyeliminował przecież Jagiellonię, a Chelsea - Legię. I obie liczą, że osiągną we Wrocławiu historyczny sukces. Nie ma w tym określeniu ani trochę przesady. Betis nigdy nie grał jeszcze w finale europejskich rozgrywek, nie mówiąc już o zdobyciu takiego trofeum.

- Czuję równie wielkie emocje jak każdy nasz kibic. Tworzymy historię. Przed nami najważniejszy mecz w dziejach klubu - mówi prezes drużyny z Estadio Benito Villamarin, Angel Haro, cytowany przez "Mundo Deportivo".

Chelsea też ma o co grać. Może stać się pierwszym klubem, który będzie miał w swojej gablocie wszystkie europejskie puchary. W przeszłości "The Blues" wygrywali już Ligę Mistrzów, Puchar Zdobywców Pucharów, Ligę Europy i Superpuchar Europy.

W zachodnim Londynie nie brakuje głosów, że zwycięstwo w Lidze Konferencji jest wręcz obowiązkiem. Do finału zespół dotarł przecież bez żadnych problemów, grając "drugim garniturem".

Presja jest o tyle mniejsza, że swój najważniejszy cel Chelsea już zrealizowała. Po ograniu na wyjeździe Nottingham Forest w ostatniej kolejce, w szatni zaczęło się wielkie świętowanie, bo najmłodsza drużyna Premier League zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów. Sukces smakuje tym lepiej, że w drugiej części rozgrywek na grającą w kratkę Chelsea spadła lawina krytyki. Może dlatego po kluczowym zwycięstwie na City Ground Maresca nie gryzł się w język.

- Nie wątpiłem w swoich piłkarzy. Wątpili ludzie z zewnątrz. Mówili, że jesteśmy za młodzi i niewystarczająco dobrzy [...] Niestety dla nich, mylili się. Więc, jak to mówicie w Anglii, przekazuję im: odpier...cie się. Moi zawodnicy zasłużyli na ten sukces - mówił włoski menedżer. Wulgaryzmu co prawda nie wypowiedział, ale jednoznacznie wynikało z kontekstu, jakie słowo przemilczał.

Wygranie w Lidze Konferencji byłoby kolejnym sygnałem, że Chelsea wraca na dobre tory.

Chelsea awansowała do Ligi Mistrzów (fot. Darren Walsh/Getty Images)
Chelsea awansowała do Ligi Mistrzów (fot. Darren Walsh/Getty Images)

PARTIA SZACHÓW ALBO SHOW 
Przed finałem we Wrocławiu postronni kibice liczą zapewne na porywające widowisko.

Ostatnie występy Chelsea raczej go nie zapowiadają. Zespół, który przez sporą część sezonu imponował kreatywnością, stał się na finiszu do bólu pragmatyczny. Dość powiedzieć, że trzy z czterech ostatnich zwycięstw Chelsea to triumfy po 1:0. "The Blues" strzelali gola, a potem umiejętnie pilnowali wyniku, bynajmniej nie pokazując pięknej gry.

Można było odnieść wrażenie, że piłkarze Mareski czytali przed ostatnimi kolejkami jego trenerską rozprawę pt. "Piłka nożna i szachy". Włoch porównał w niej swoją filozofię właśnie do szachów, tłumacząc, że w obu grach liczy się strategia i przewidywanie ruchów rywala.

Przed finałem ma o tyle ograniczone pole manewru, że jego największe ofensywne gwiazdy zawodzą na całej linii. Cole Palmer jest cieniem samego siebie, a Nicolas Jackson w ostatnich tygodniach głównie irytował nieskutecznością, by w meczu z Newcastle brutalnie zaatakować rywala łokciem i opuścić kluczowe kolejki Premier League z powodu czerwonej kartki.

Dużo lepiej wyglądają w ostatnim czasie Antony czy Isco, współodpowiedzialni za dział kreacji u inżyniera Pellegriniego. Niesamowita jest zwłaszcza historia Brazylijczyka - wyśmiewany w Manchesterze United, teraz poprowadził "Verdiblancos do finału Ligi Konferencji i chyba nikt nie ma już wątpliwości, że to świetny piłkarz. Nie pierwszy, który na Old Trafford przepadł, a gdzie indziej błyszczy.

W ciągu pięciu miesięcy w Andaluzji skrzydłowy strzelił osiem goli i dołożył pięć asyst. Ale Pellegriniego cieszą nie tylko jego liczby.

- Zawsze byłem zwolennikiem idei, że piłkarze mają zrobić show. Nie możesz zdobyć gola, a potem tylko stać z tyłu. Zwycięstwo jest bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze jest, w jaki sposób wygrywasz - mówił uefa.com 71-letni Chilijczyk, który może przejść do historii jako najstarszy trener zdobywający europejskie trofeum.

Pozostaje mieć nadzieję, że środowy finał Ligi Konferencji – zgodnie z filozofią Pellegriniego - bardziej niż partię szachów będzie przypominać spektakl. Niezależnie od tego, kto wykona ostatni ruch.

Dariusz Faron, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (8)
avatar
Coper 1964
28.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Co to za puchar. Drużyny z 8 miejsc o to gra. Prestiż żaden. Ale niech wygrają Hiszpanie. 
avatar
Philips
28.05.2025
Zgłoś do moderacji
4
2
Odpowiedz
Widać kibole z Angli to ta sama patologia co nasze Pisowskie głąby stadionowe. Rafał zrobi z nimi porządek po wyborach. 
avatar
ZANDKA
28.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Nie wiem czy to gwiazdy bo nie znam żadnego z tych piłkarzy . Nie mam zamiaru oglądać tego meczu 
avatar
mwi
28.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Szkoda, że Angole dostali się do finału. Zamiast hiszpańskiego śpiewu i uśmiechu będzie rozeldolony Wrocław, zascana starówka i agresywne bydło z których może kilku dostanie najwyżej madat 500z Czytaj całość
avatar
Ires
28.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Obiektywnie i gwoli sprawiedliwości w finale powinna zagrać Fiorentina albo Guimaraes . A tutaj mamy Betis który będąc 15 w grupie nawet nie wyszedł bezpośrednio z fazy grupowej, tylko musiał Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści